Bez „taryfy ulgowej”

Dowiedziałem się o śmierci Bartka niemal w tym samym momencie, co jego tato.
Rozmawialiśmy przez telefon, gdy dotarła do niego ta informacja.
Nie ukrywam – ścisnęła także moje serce i gardło.
Trudno było mi sobie wyobrazić świat i urząd bez „Skrzyni” – jak nazywali go przyjaciele –
jednego z najaktywniejszych ludzi, jakich znałem.

JACEK SUTRYK

Prezydent Wrocławia

Bartek był otwarty, serdeczny,
zawsze skory do pomocy

ZDJĘCIA Z ARCHIWUM UM WROCŁAW

Bartek „Skrzynia” Skrzyński przede wszystkim wiele mnie nauczył. Pokazywał. Każdego dnia pokazywał, że prawdziwe ograniczenia są w naszych głowach. Tam znajdujemy wymówki dla własnych słabości. Pewnie gdyby to były moje słowa kierowane do Bartka, można by je uznać za dalece niestosowne. Ale gdy wypowiadał je on, a bardziej – gdy tym co robił, udowadniał, że słowa te są prawdziwe, cóż, trudno komukolwiek się z nimi nie zgodzić.
Gdy go poznałem, jeździł już na wózku. Wiedziałem, wszyscy chyba wiedzieliśmy o jego chorobie, o tym, że kiedyś go zabierze. Ale w tym pierwszym momencie widziałem młodego gościa smakującego życie, aktywnego zarówno w Internecie, jak i w świecie realnym. Gościa, który każdy swój dzień wypełniał po brzegi i nie znał pojęcia „taryfy ulgowej”. Zaprzyjaźniliśmy się szybko – z Bartkiem trudno było się nie zaprzyjaźnić, był bowiem otwarty, serdeczny, zawsze skory do pomocy. Towarzyszyliśmy sobie nawzajem, gdy byłem jeszcze dyrektorem Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej, a później Departamentu Spraw Społecznych. „Skrzynia” był społecznikiem. Bardzo aktywnym. Dbał o sprawy osób z niepełnosprawnościami, ale też w ogóle o rozwój Wrocławia otwartego.

W towarzyszeniu, o którym pisałem wcześniej, mogłem obserwować, jak zmieniał się stan Bartka. Od czasu, gdy jeszcze swobodnie obsługiwał telefon, do momentu, w którym właściwie miał już tylko słuchawki w uszach, żeby móc szybko odebrać połączenia. Bartek lubił być sprawny. Załatwiać sprawy szybko. Był w tym bardzo skuteczny. Domyślam się tylko, jak bardzo zależało mu na utrzymaniu tej sprawności. Brak taryfy ulgowej, o czym wspominałem, był tu dla niego niewątpliwym wsparciem. Po prostu radził sobie z kolejnymi przeciwnościami tak, jak najlepiej potrafił.
Pamiętam też jego – nie wiedzieliśmy o tym wówczas – ostatnie urodziny. Siedział z nami, jak zawsze, uśmiechnięty. Mówił, że nie wie, czy spotkamy się za rok. Wszyscy podchodziliśmy do tego z dystansem. Takim, z jakim podchodzi się do rzeczy i spraw, w które nie chce się uwierzyć albo których nie chce się dopuścić do świadomości. Poza tym przyzwyczailiśmy się do „Skrzyni” wojownika. Według postawionej przez lekarzy diagnozy powinien był odejść już dawno, a on – owszem, z postępującą w widoczny sposób chorobą – uparcie się nie poddawał i równie uparcie niczego w swoim życiu nie zmieniał.

Żużel był ulubionym sportem Bartka.
Nie przegapił bez ważnego powodu
żadnego meczu Sparty

Podróżował, każdego roku starał się gdzieś polecieć. Kochał Włochy – swoją chyba ulubioną destynację.
Może też dlatego, że lubił modę, zawsze dbał o to, by wyglądać schludnie i „na czasie”. Ta dbałość o szczegóły garderoby pokazywała nam też, jak bardzo kochał życie. Nie było w tym krzykliwości czy przesadnego blichtru.
Raczej, po prostu, celebrowanie życia także w tych estetycznych aspektach.
Kochał sport, najmocniej żużel. Nie przegapił dobrowolnie żadnego z meczów Sparty, znał zawodników, lubił odwiedzać strefę garażową, rozmawiać z ekipą. I – poza wszystkim – lubił wiedzieć, co się dzieje w świecie. Co planujemy w jego ukochanym Wrocławiu.
Gdy objąłem obowiązki prezydenta Wrocławia, nie mogłem sobie wyobrazić niewykorzystania potencjału Bartka. Tak oto człowiek bez barier został dyrektorem nowej komórki kierowanego przeze mnie urzędu – „Biura bez barier”.
Biura, które połączyło w sobie wszystkie te tematy, z których wagi zdawaliśmy sobie sprawę wszyscy, które pojawiały się w rozmowach z mieszkańcami naszego miasta jeszcze podczas kampanii wyborczej.

Tematy osób z niepełnosprawnościami, tematy naszych „mniejszych braci”, którymi na co dzień opiekujemy się w schronisku dla zwierząt. Wszystkie te tematy „rozproszone” po biurach i agendach urzędu skupiły się w tym jednym miejscu.
A Bartek pochylał się nad nimi. Był obecny na każdej sesji rady miejskiej, choć przecież nie musiał. Asystował mi przy wszystkich ważniejszych wydarzeniach.
Swoją obecnością pokazywał, jak jest – Wrocław miastem bez barier, Wrocław miastem otwartym. Gdy prezentowaliśmy nowe rozwiązania komunikacyjne – on tam był, żeby jako pierwsza osoba z niepełnosprawnością pokazać, że działają. Gdy w Internecie pojawiały się tematy ważne dla osób niepełnosprawnych – on tam był ze swoim mądrym zaangażowaniem. Mądrym, bo będąc aktywistą, był zarazem świadomy możliwości miasta. Tego, że nie wszystko i nie natychmiast da się zrobić. Uczył kompromisów i kompromisy tłumaczył. Pokazywał, że są sprawy, w których także osoby z niepełnosprawnościami muszą rozumieć ograniczenia miasta, te budżetowe i technologiczne. Był w tym wszystkim niezwykle autentyczny.

Gdy w tym dziwnym pandemicznym czasie mieliśmy spotkać się na jego pogrzebie, muszę powiedzieć, że zaskoczył nas po raz kolejny.
Prosił, żeby uniknąć czerni i smutnych min. Chciał nas widzieć w kolorowych strojach, z uśmiechami – myślę, że tymi samymi, które tak często sam wywoływał na naszych twarzach. A potem odprowadziliśmy go na miejsce spoczynku.
I były race, i był huk silników jego ukochanej Sparty Wrocław. I byliśmy my. Było nas wielu. Bartek zawsze znajdował dla nas czas, tego dnia to my, wspólnie, byliśmy tam z nim i dla niego.
I muszę przyznać, że wciąż łapię się na tym, że gdy widzę Zbyszka, tatę Bartka, który przez lata wraz z całą rodziną dzielnie wspierał syna we wszystkich aktywnościach, to odruchowo rozglądam się za moim przyjacielem.
„Skrzynia” tak bardzo wbił nam się w pamięć, że wciąż nie możemy uwierzyć, że nie ma go wśród nas.

Bartek „Skrzynia” Skrzyński,
ur. 12.07.1979 r., zm. 15.09.2020 r.
we Wrocławiu

Tak fizycznie nie ma, bo ciągle żyje w naszej pamięci.
Bartku, czuwaj tam nad nami. I dalej kibicuj – Wrocławiowi i Sparcie.