Kotwica w niebie

O rzeczach ostatecznych,
czyli o tym, co nas czeka
po śmierci,
z ks. Maciejem Małygą,
teologiem,
rozmawia

WOJCIECH IWANOWSKI

„Nowe Życie”

„My, którzyśmy się uciekli do uchwycenia zaofiarowanej nam nadziei.
Trzymajmy się jej jako bezpiecznej kotwicy, która przenika poza zasłonę”
(Hbr 6,18-19)

FOUNDRY CO/PIXABAY.COM

Wojciech Iwanowski: W Credo mówimy: „wierzę w życie wieczne”, czyli w co tak naprawdę?
Ks. Maciej Małyga: Że w chwili, gdy na tej ziemi „zamkniemy oczy”, otworzymy je w innym świecie, doświadczając przejścia nieskończenie bardziej zadziwiającego niż to, które przeżywa dziecko w trakcie porodu. Narodziny do życia wiecznego. W chwili śmierci zacznie się dziać z nami bardzo wiele.
Zarys tych wydarzeń Kościół potrafi przedstawić, choć z trudnością, bo tam nie będzie czasu ani przestrzeni, a my w naszej rozmowie ciągle do tych dwóch wymiarów będziemy musieli się odwoływać. Najpierw zatem trafimy na swój indywidualny sąd, zwany również szczegółowym – w odróżnieniu od kolejnego sądu, zwanego ostatecznym. To jednak już na sądzie szczegółowym definitywnie rozstrzygnie się nasz ostateczny stan: życie z Bogiem lub bez Niego, co popularnie nazywamy niebem i piekłem.
Pierwszy stan można osiągnąć bezpośrednio lub przez czyściec. Drugi stan jest potępieniem nie przez Boga, ale samopotępieniem. Ale zanim nasz los się dopełni i osiedlimy się w tych ostatecznych „miejscach”, trzeba będzie jeszcze poczekać na tzw. „koniec świata”, czyli Paruzję, Powtórne Przyjście naszego Pana na nasz świat. Kto będzie wtedy żył na tym świecie, będzie miał szansę obserwować wspaniałe, a zarazem przerażające zjawiska: gwiazdy się w ogniu rozsypią, niebo ze świstem przeminie, rozlegnie się dźwięk jakby potężnej trąby, jak przekazują pisma Nowego Testamentu. Nie wiem, czy będzie to można oglądać „z góry”. W tym momencie cały świat, ludzie wszystkich miejsc i epok zbiorą się razem, wszystkim zostaną przywrócone ciała, nasze własne z czasów ziemskich, ale przemienione. Święty Paweł nazywa je ciałami „chwalebnymi”. I wówczas nastąpi Sąd Ostateczny, manifestacja Boskości Jezusa z Nazaretu. Jedni, jak mówił w ewangelijnej przypowieści, pójdą na Jego prawą stronę, inni na lewą, zależnie od tego, jak żyli, a mówiąc dokładniej, jak kochali.
Według badań Pew Research Center jedynie 65% chrześcijan wierzy w życie po śmierci. Czy to Księdza zaskakuje? Czy może istnieć chrześcijaństwo bez zmartwychwstania?
„Rzeczy ostateczne”, o których mówiliśmy przed chwilą, należą do podstawowych treści wiary, zatem ich usunięcie rujnuje budowlę chrześcijaństwa w ogóle. Cała wiara nakierowana jest na oglądanie twarzą w twarz Tego, którego teraz możemy tylko usłyszeć.
Uznawać się za chrześcijanina, ale nie mieć nadziei na życie wieczne, to jakby wsiąść na okręt, który płynie przez ocean na drugi brzeg, ale z zamiarem wyskoczenia za burtę pod koniec drogi.
Albo jak spotkanie zakochanych, z których jeden nie chce zobaczyć twarzy drugiej osoby. Albo jak ciężki trening przed olimpiadą, ale z przekonaniem, że olimpiada i tak się nie odbędzie. Czy taki sportowiec bierze wówczas trening na poważnie? Przede wszystkim zaś nasze zmartwychwstanie opiera się na powstaniu z martwych Jezusa Chrystusa.

Negując nasze zmartwychwstanie, pośrednio odrzuca się również Jego, a wtedy z chrześcijaństwa pozostaje tylko jakaś etyka, którą zresztą można odrzucić bez większych konsekwencji, skoro wszystko i tak miałoby się kończyć z chwilą śmierci.
Czy wiara w jakąś formę życie wiecznego była powszechna w czasach Jezusa? Na czym polegała wyjątkowość Jego przesłania?
Wiara w życie po śmierci była w różny sposób obecna pośród pogan i Żydów w czasach Jezusa. W świecie pogańskim często była związana z pojęciem nieśmiertelności duszy, a jednocześnie, jak u Greków, negowała zmartwychwstanie ciała, o czym usłyszał Święty Paweł w Atenach. Dla Żydów wiara w życie wieczne wcale nie była aż tak oczywista. Spotykamy tam wiele różnych poglądów. Saduceusze, czyli kręgi kapłańskie judaizmu, odrzucali życie duszy po śmierci. Wielu Żydów wierzyło, że istnieje szeol, czyli miejsce mrocznego snu, który może trwać nawet bez końca. Inni mieli nadzieję na nowe życie po śmierci, jak męczennicy machabejscy. Ale, co istotne, do dnia Wielkiej Soboty nikt nie mógł wierzyć tak, jak my wierzymy dzisiaj. Nie mogli wierzyć w niebo-czyściec-piekło, bo te rzeczywistości jeszcze nie zaistniały.
Dopiero Pan Jezus w Wielką Sobotę „przemeblował” zaświaty. Jak wyznajemy w Credo, Jezus zstąpił do piekieł, czyli do szeolu, krainy umarłych, i rozdzielił go na dwa. Wyprowadził z piekieł dusze sprawiedliwych, którzy zmarli przed Jego czasem. W Wielką Sobotę z piekieł zrobiło się piekło, czyli stan życia tych, którzy wybrali wieczność bez Boga. W odpowiedzi na to zadane pytanie najpierw trzeba więc podkreślić nie słowa Jezusa o życiu wiecznym, lecz Jego czyny: Śmierć, Zstąpienie do piekieł, Zmartwychwstanie, Powrót do Ojca. Jego słowa także były wyjątkowe – sądzenie człowieka z miłości, miłosierdzie wobec grzeszników, pierwszorzędna rola zawierzenia Jemu, nie zaś samych uczynków Prawa.
Czy niebo chrześcijan jest tym samym, czym niebo innych religii monoteistycznych?
Jest zdecydowanie czymś innym, gdyż niebo to nie miejsce, lecz bycie z Bogiem, a obrazy Boga w chrześcijaństwie, w pobiblijnym judaizmie rabinicznym i w islamie są zupełnie inne, w wielu punktach sprzeczne. Opis liturgii niebieskiej, czyli głównego zajęcia ludzi w niebie, zawarty w czwartym i piątym rozdziale Apokalipsy, jest nie do przyjęcia dla wyznawców judaizmu czy dla muzułmanów: pojawia się tam Boży Baranek, Jezus, zasiadający po prawicy Ojca. I każdy oddaje Barankowi cześć. Z drugiej strony w ogólnych i zewnętrznych opisach stanu bycia z Bogiem występuje bardzo wiele podobieństw między różnymi religiami: pojawia się sąd i potem bycie na zawsze z Bogiem lub bez Niego.
O wiele bardziej istotne jest pytanie, dlaczego to chrześcijański opis nieba jest prawdziwy.

Modlić się o dobrą śmierć, czyli nie
„nagłą i niespodziewaną”.

PIXABAY.COM

Nie wszyscy chrześcijanie wierzą w istnienie czyśćca. Czym my, katolicy, uzasadniamy naszą wiarę w ten stan?
Realizmem i Objawieniem.
Realizmem, bo wiele ludzkich dusz, zanim będzie mogło oglądać Boga twarzą w twarz, potrzebuje oczyszczenia, nawrócenia, wylania do końca łez swojego żalu, wypowiedzenia zaległych „Przepraszam” i „Przebacz”. Objawieniem, bo przez historię zbawienia Bóg nam tę prawdę pośrednio ukazał. W Biblii spotykamy zaczątki tej prawdy. Zachowała ona słowa, by pogodzić się w drodze na sąd, że niektóre winy odpuszczane są jeszcze po śmierci, że możemy pomóc zmarłym modlitwą, że istnieje jakiś ogień oczyszczający. Ostatecznie tę treść wiary sformułowano na Soborze Trydenckim w XVI wieku. Co ważne, Kościół nigdzie nie stwierdził, że pali się tam jakiś ogień i gotuje się smoła.
To nieteologiczne wyobrażenia.
Skąd wiemy, co nas czeka po śmierci?
Bóg to ukazał w historii zbawienia, co Lud Boży zapisał w Biblii i zapamiętał w Tradycji.
Najwyraźniejszym świadectwem jest Zmartwychwstanie Ukrzyżowanego. Pan Jezus z tamtego świata przyszedł i do niego wrócił, jest jedynym świadkiem całej sprawy, do tego świadkiem wiarygodnym, co teologia może nam łatwo ukazać. To Jego czyny i słowa są dla nas „źródłem informacji” o tym, co dzieje się po śmierci: przypowieść o Łazarzu na łonie Abrahama, odpowiedź na pytanie saduceuszów o siedmiu mężach tej samej żony, mowy eschatologiczne z przypowieściami o pannach roztropnych i głupich, opowieść o Paruzji i Sądzie Ostatecznym. Do tego świadectwa Świętego Pawła, np. piętnasty rozdział 1 Listu do Koryntian. I jeszcze Apokalipsa.
Dlatego jesteśmy w stanie narysować sobie mapę naszej wędrówki przez tamten świat, co zrobiliśmy na początku tej rozmowy.
Co z tzw. apokatastazą, czyli przekonaniem, że niebo będzie powszechne?
Apokatastaza to pogląd, według którego wszystkie istoty rozumne zostaną pojednane z Bogiem. Zwolennicy tej myśli uważają, że wszelkie zło kiedyś wygaśnie, zostanie odżałowane i odpokutowane, także u szatanów. Piekło nie byłoby tu stanem wiecznym, lecz czymś w rodzaju czyśćca o zaostrzonym rygorze. Choć ten pogląd uwiódł wielu teologów, Kościół nigdy go nie przyjął. Z jednej strony wierzymy, że Bóg jest nieskończenie miłosierny i Jego łaska zwycięża wszystko, z drugiej strony pamiętamy słowa Ewangelii o możliwości wiecznego potępiania i rozumiemy, że ludzka wolność ma swoje konsekwencje, które Bóg uszanuje. Podsumowując, nie jesteśmy w stanie znaleźć tu jednoznacznej odpowiedzi i co najwyżej możemy żywić cichą nadzieję na zbawienie wielu. Bóg na pewno sobie z tym poradzi.

A co ze strachem chrześcijan przed śmiercią?
Zapytajmy dokładnie, czego możemy się bać. Może bardziej boimy się umierania, czyli samego momentu przejścia? To nasz ludzki, zrozumiały strach przed cierpieniem, długotrwałą chorobą, że będzie bolało, obawa o tych, którzy zostają na ziemi. Zupełnie inna sprawa to lęk już nie wobec śmierci, lecz tego, co ma być po niej: czy niebo istnieje naprawdę? A jeśli tak, to czy będzie ono moim miejscem?
A może moje życie bardziej wskazuje na możliwość oddzielenia od Boga?
A nawet jeśli ja sam będę z Bogiem, to co z moimi bliskimi, których kocham, ale po ludzku wydaje mi się, że ich samopotępienie jest możliwe? To normalne pytania i oby budziły w nas dobrą bojaźń. Dlatego na koniec naszej rozmowy przypomnijmy sobie jeszcze raz cnotę nadziei. Według świata nadzieja to zaledwie życzenie co do przyszłości, zawsze dotknięte niepewnością. Nadzieja w języku i życiu chrześcijan to pewność, która zawieść nie może, jak Rzymianom napisał Święty Paweł. List do Hebrajczyków porównuje nadzieję do kotwicy, która zarzucona jest za zasłonę Nieba. Wyobraźmy sobie, że stoimy na dziobie okrętu zakotwiczonego na nieprzejrzystej wodzie.
Widzimy linę, która biegnie od statku, ale potem niknie za płaszczyzną wody.
Samej kotwicy nie widać, jest zarzucona za zasłonę nieba, mocno trzyma się niewidzialnego świata, do którego my jeszcze nie mamy wglądu, ale już się go trzymamy. W tym wszystkim chcemy też pamiętać o modlitwie o dobrą śmierć: „Od nagłej a niespodziewanej śmierci wybaw nas, Panie”. Patronem dobrej śmierci jest Święty Józef, który umarł w ramionach Jezusa i Maryi.
Modlitwa za jego wstawiennictwem zawiera następujące słowa: „abym w godzinę śmierci, ze świadomością dobrze wypełnionego powołania, z czystym sercem i w pokoju szedł na spotkanie z Ojcem”.
Piękne są także chrześcijańskie pieśni podczas pogrzebu i dobrze byłoby niektóre z nich zdążyć sobie zaśpiewać na własnym łożu śmierci, albo przynajmniej mieć takiego śpiewaka u swego boku: „Dziś moją duszę w ręce Twe powierzam, mój Stworzycielu i najlepszy Ojcze. Do domu wracam jak strudzony pielgrzym, a Ty z miłością przyjmij mnie z powrotem”.
A jak my zaczniemy już naszą podróż przez zaświaty, niech nasi na ziemi wstawiają się za nami z całych sił, np. niezrównanymi słowami tej pieśni: „Na Twoje słowo, Panie Jezu Chryste, przyjaciel Łazarz żywy powstał z grobu. Prosimy Ciebie w imię tej przyjaźni, co wycisnęła ludzkie łzy z Twych oczu. Otwórz tej duszy miejsce przebaczenia i daj jej, Panie, wiekuisty pokój”.