Warto…


przeczytać

Muzyka życia

Życie przypomina grane pasaże. Jest diapazonem czasem oszałamiająco rozpiętym, a niekiedy znikomym i skąpym. Czasem zabrzmi durowo, częściej na molową nutę. Andreï Makine w książce Muzyka życia (Czytelnik, Warszawa 2002) dostrzega podobieństwo losu do zapisu partytury.
Ten francuski pisarz pochodzenia rosyjskiego, uhonorowany prestiżowymi nagrodami literackimi, tym razem podejmuje próbę konfrontacji z beznadzieją egzystencji homo sovieticus. Książka jest studium życia człowieka zniszczonego przez stalinowski terror. Aleksiej Berg jest świetnie zapowiadającym się pianistą. Właśnie ma się odbyć jego pierwszy poważny koncert. Aparat Wielkiego Terroru jednak zadba, by „wyczyścić” Aleksieja z marzeń, tożsamości, odebrać mu rodzinę i bezpieczeństwo.
W przeddzień koncertu rodzice młodego człowieka zostają aresztowani, a on sam, ostrzeżony przez dziadka, musi uciekać. W tragicznych okolicznościach decyduje się na zmianę tożsamości i podszycie pod zmarłego podczas bitwy żołnierza. I tu zaczyna się opowieść o życiu i śmierci, o walce o własne „ja”, o samotności i lęku, o strzępach miłości.
Makine stawia wiele pytań, na żadne nie odpowiada, pozostawiając czytelnika sam na sam z przemyśleniami.
Czy Berg stał się homo sovieticus, czy udało mu się uciec od wtłoczenia w tryby reżimu? Czy pokonał, czy został pokonany?
Śledząc losy bohatera, czujemy podskórnie, że nie będzie happy endu. Uświadamiamy sobie skalę udręczenia narodu rosyjskiego. Jednak autor z taką kameralnością i wrażliwością, bez wyrzutów i roszczeń, dzieli z nami losy bohatera, że tylko ta historia się liczy. Tylko ona jest wyjątkowa, przejmująca. Napisana z wielkim kunsztem, językiem wybornym. Pełna poruszających scen. Zagrana na wszystkich strunach z perfekcją wirtuoza. Muzyka życia jest skromna objętościowo, a jednak po zamknięciu książki myśli długo jeszcze krążą wokół Aleksieja Berga.
Książka jest po prostu piękna!

AGNIESZKA BOKRZYCKA


obejrzeć

Jak feniks

Feniks, czyli mityczny ptak, który nie tylko jest symbolem słońca, ale przede wszystkim symbolizuje odradzające się życie. Śmiało można powiedzieć, że w tym przypadku jest także symbolem pewnej formy zmartwychwstania za życia. A piszę o filmie Jak feniks, który miał swoją premierę w tym roku. Jest to dokument, który budzi emocje niczym najlepszy dramat. Zapewne dlatego, że dotyczy bolesnego problemu wykluczenia. Wykluczenie daje poczucie osamotnienia, niesprawiedliwości, budzi smutek. Co więcej, buduje mur tam, gdzie powinna występować solidarność, miłość i pokój. Gdy ktoś zostaje wykluczony i w dodatku musi zmagać się z wieloma osobistymi trudnościami, wtedy takie poczucie może być przytłaczające. Bohaterowie filmu to ludzie o wielu talentach, którzy w pocie czoła i z wielkim samozaparciem je rozwijają. Sięgają szczytów, nie tracąc z oczu drugiego człowieka. Mowa tu o paraolimpijczykach.
Każdy człowiek biorący udział w paraolimpiadzie to osobna historia. To codzienność pełna trudności, która zostaje wypełniona czymś niezwykłym. Duchem walki i tytaniczną pracą po to, aby móc zrobić coś nie tylko dla siebie, ale też dla innych. Przede wszystkim dla tych, którzy są wykluczeni przez swoją niepełnosprawność.
Pierwsze igrzyska paraolimpijskie odbyły się z inicjatywy sir Ludwiga Guttmanna. Ten niezwykły lekarz był ofiarą II wojny światowej i został deportowany z Niemiec do Wielkiej Brytanii przez to, że był Żydem. Nie załamał się, tylko jak najlepiej wykorzystał swoją wiedzą i umiejętności po to, aby ratować tych, którzy byli chorzy i cierpiący, i aby działać na rzecz wykluczonych. Bohaterowie paraolimpiad to ludzie, którzy nie tylko walczą z ograniczeniami ludzkiej natury, walczą także z tym, co ich spotkało. Ich zwycięstwo smakuje podwójnie. Zapraszam do obejrzenia kilku historii tych niezwykłych ludzi. Mam nadzieję, że otworzą one nasze serca na problemy osób wykluczonych.

MICHAŁ ŻÓŁKIEWSKI

Krzywa Wieża

Zamek książęcy


zwiedzić

Ząbkowice Śląskie – tajemnica czekająca na odkrycie

Do 1945 r. miasto to nosiło doskonale znaną nam z literatury i filmu nazwę – Frankenstein. Bo tutaj właśnie tak jest: trochę bajkowo, trochę magicznie, literacko. Zapraszamy na wycieczkę do Ząbkowic Śląskich, miasta Krzywej Wieży i Frankensteina, miejscowości z ponad 730-letnią historią, którą koniecznie trzeba odkryć…
O Ząbkowicach Śląskich śmiało można powiedzieć, że są miastem „wielonarodowym”. W swojej burzliwej przeszłości miejscowość była bowiem we władaniu zarówno Polaków, Czechów, jak i Niemców. Dziś jest atrakcyjnym miejscem turystycznym, w którym ciekawie można spędzić jeden z jesiennych dni.
Wybór jest prosty – Krzywa Wieża. Licząca już ponad 600 lat wieża jest obowiązkowym punktem na turystycznej mapie nie tylko Ząbkowic, ale i całego Dolnego Śląska. Pierwsza wzmianka o tym niezwykłym obiekcie pochodzi z 1413 r. i co ciekawe – nikt do końca nie wie, dlaczego wieża jest aż taka krzywa (2,14 m odchylenia od pionu)!
Jedna z teorii głosi, iż stało się tak za sprawą niezwykłego dla tego rejonu zjawiska, jakim było trzęsienie ziemi w 1509 r. Pewne jest natomiast, że jest to jedyna taka wieża w Polsce. Jej wysokość mierzy 34 m, a na szczyt wiedzie aż 139 schodów. Warto jednak pokonać je wszystkie, gdyż na górze znajduje się idealny punkt widokowy na kolejne turystyczne atrakcje Ząbkowic.
Śladami doktora Frankensteina. W mieście, którego nazwą przez długie lata było Frankenstein, nie mogło zabraknąć pamiątek związanych z tą postacią. I tak właśnie jest w znajdującej się przy ul. Krzywej Izbie Pamiątek Regionalnych.
Ostrzegamy jednak, tu można się przestraszyć!

Podążając śladami doktora Frankensteina, odwiedzimy bowiem salę procesową, w której na początku XVII w. sądzono szajkę grabarzy oskarżoną o wywołanie epidemii w mieście. Następnie spotykamy się z Mary Shelley, autorką książek o tej niesamowitej postaci, a co odważniejsi zejdą do piwnic, w których kryje się mroczne laboratorium Frankensteina!
Zamek z potencjałem. Historycznym punktem Ząbkowic jest także książęcy zamek. Jego budowę rozpoczął Karol I Podiebradowicz, książę czeski. Nigdy jej jednak nie ukończył. Po jego śmierci w 1536 r. niedokończony obiekt został pozostawiony sam sobie, a w trakcie wojny 30-letniej uległ dodatkowo wielu zniszczeniom. W 1728 r. został ostatecznie opuszczony, stopniowo popadając w ruinę. Dziś dzięki staraniom gminy jest zabezpieczony i udostępniony do zwiedzania. Wiemy jednak, że to nie koniec planów, jakie Ząbkowice Śląskie wiążą z tą budowlą.
To również nie koniec atrakcji, jakie oferuje miasto, bo Ząbkowice bardzo dbają o turystów: „Staramy się co roku poprawiać naszą ofertę turystyczną i mogę powiedzieć jedno – do Ząbkowic Śląskich warto przyjeżdżać!” – rekomenduje gospodarz miasta, burmistrz Marcin Orzeszek.
Jeśli zatem szukacie ciekawego pomysłu na wypad niedaleko od Wrocławia, radzimy się wybrać i rozpocząć dzień od kawy z widokiem na neogotycki ratusz, a potem ruszyć na dalsze zwiedzanie Ząbkowic Śląskich. Prosto… na Krzywą Wieżę!

umwdKATARZYNA KRZEMIŃSKA
MATERIAŁ PRZYGOTOWANY
PRZEZ WYDZIAŁ PROMOCJI
WOJEWÓDZTWA