To były czasy próby

O kapelanach „Solidarności”
we Wrocławiu i roli
Arcybiskupiego Komitetu
Charytatywnego
z ks. Andrzejem Dziełakiem,
wieloletnim duszpasterzem
akademickim, rozmawia

KS. ŁUKASZ ROMAŃCZUK

„Niedziela”

Ks. Łukasz Romańczuk: Rok 1980 to czas powstania „Solidarności” i początek wielkich przemian w Polsce. Dużą rolę odegrał wtedy Kościół i duchowieństwo. W wielu miejscach, pytając o kapłanów związanych z „Solidarnością”, automatycznie słychać odpowiedź: „ks. Andrzej Dziełak”. Jak to się stało, że zyskał Ksiądz miano „kapelana Solidarności”?
Ks. Andrzej Dziełak: Żadnej nominacji na kapelana „Solidarności” nie otrzymałem. Byłem wówczas duszpasterzem akademickim w Centralnym Ośrodku Duszpasterstwa Akademickiego (CODA) u boku dziś Sługi Bożego ks. Aleksandra Zienkiewicza „Wujka”.
Tak jak każdy ksiądz w czasach „Solidarności”, gdy pojawiły się niepokoje wśród młodzieży akademickiej i strajki na uczelniach, szliśmy na zaproszenie, aby być wśród nich, odprawiać Msze św., głosić słowo Boże, być w tym czasie „matką i ojcem” oraz przewodnikiem do Pana Boga, bo taka była nasza rola. Miałem to szczęście, że przeżywałem niezapomnianą Eucharystię, w dzień św. Andrzeja, w Instytucie Matematyki, w potężnej auli przy moście Grunwaldzkim. Trudno mi teraz powiedzieć, ale mogło być ok. 1000 studentów.
Jak to wyglądało w innych miejscach Wrocławia? Były też inne zaproszenia, aby odprawiać Msze św.?
Księża byli najczęściej proszeni do zakładów pracy. My, duszpasterze akademiccy, byliśmy zapraszani na uczelnie.
Wyjątkiem był np. ks. Stanisław Orzechowski, który jako duszpasterz akademicki odprawiał Eucharystie w zajezdni autobusowej, tam gdzie zrodziła się wrocławska „Solidarność”.
Obecność Kościoła przy tych protestach była znamienna, odczuwało się wtedy wielkie zapotrzebowanie na Pana Boga, na Eucharystię. Czuliśmy się tam potrzebni.
Jaką rolę odgrywali kapłani wśród rodzącej się „Solidarności”?
Służyliśmy tym, którzy tego potrzebowali. Mogę powiedzieć o młodzieży, która była nieco gniewna wobec zastanych struktur i była gotowa je zmieniać. I tutaj zrobię przeskok od „Solidarności” do stanu wojennego.
Ze strony państwa ludowego „Solidarność” doznała wiele przemocy. Warto dodać, że prawo stanu wojennego było drakońskie, drakońskie były internowania, więzienia, procesy polityczne, tłumienie protestów siłą, pałką, gazem, a nawet karabinem. Z kolei odpowiedź młodzieży bywała starotestamentalna – „oko za oko, ząb za ząb”. „Wy we mnie gazem, to ja w was kamieniem”.
Wtedy młodym ludziom zaciskały się pięści. I tutaj potrzebna była rola Kościoła, bo myśmy te zaciśnięte pięści otwierali i składali do modlitwy. To była rola niezastąpiona. Od postawy odwetu, żądzy nienawiści, przechodziliśmy do ukazywania postawy pozytywnej. To jest to, co wynikało z nauczania ks. Jerzego Popiełuszki: „Zło dobrem zwyciężaj”. Na przemoc, zło czy kłamstwo nie można odpowiadać tym samym. Wiem, że to brzmi górnolotnie, ale będąc u boku Sługi Bożego ks. Aleksandra Zienkiewicza, a właściwie więcej, u boku Pana Jezusa, nie można było zachować się inaczej.

Jak na taką postawę księży reagowała władza ludowa?
Władza mogła nas ukarać, bo myśmy hamowali pęd rewolucji, a komuna opierała się przecież na walce klas. A myśmy tę rewolucję rozbrajali, rozminowywali.
Jak zmieniała się frekwencja wśród młodzieży na spotkaniach w duszpasterstwie?
W czasie „Solidarności”, a jeszcze bardziej w czasie stanu wojennego u ludzi młodych widoczne było wzmożone poszukiwanie nie tylko szczęścia i miłości, ale też odpowiedzi na pytania o sens życia, które często prowadzą do Kościoła, Boga, na Mszę św., do konfesjonału.
Ewenementem było zainteresowanie Dniami Kultury Chrześcijańskiej organizowanymi przez Klub Inteligencji Katolickiej oraz Centralny Ośrodek Duszpasterstwa Akademickiego na czele z ks. Zienkiewiczem.
We Wrocławiu było wtedy ogromne poruszenie, bo przyjeżdżali wykładowcy, na których wykłady była nałożona cenzura. Nie mogli nic publikować. Milczały o nich media. Widoczni i słyszani byli jedynie w kościołach. I to był wkład Kościoła w dzieło formacji intelektualnej, duchowej młodzieży i dorosłych, mieszkańców Wrocławia oraz wielu miast rozległej wówczas diecezji wrocławskiej.
Jakie były inne działania?
Poruszeniem były rekolekcje dla studentów oraz dla inteligencji w Wielkim Tygodniu. Prowadzili je duszpasterze, których nazwiska były wówczas bardzo nośne. I to były czasy, kiedy przychodziły tłumy ludzi, kiedy katedra była wypełniona po brzegi.
Podobnie inne świątynie Wrocławia.
Warto dodać, że samych ośrodków duszpasterstwa akademickiego we Wrocławiu było kilkadziesiąt, niemalże przy każdej parafii. Kiedy odszedłem z CODA do parafii pw. Bożego Ciała we Wrocławiu, zastałem tam również duszpasterstwo akademickie. Podobne było też w sąsiedniej parafii pw. św. Doroty.
Lata 80. były obfite w wydarzenia narodowo-społeczne. Był to czas dużej aktywności ludzi Kościoła, ale też wiązał się on ze śmiercią bł. ks. Jerzego Popiełuszki. Gdy dotarła do Wrocławia wieść o śmierci ks. Jerzego, pojawiły się u Księdza jakieś obawy? Jakie działania można było odczuć ze strony Służby Bezpieczeństwa?
Służba Bezpieczeństwa uprzykrzała wtedy życie każdemu gorliwemu kapłanowi. Miałem ten „przywilej”, że miesiąc po ogłoszeniu stanu wojennego, 13 stycznia 1982 r., wraz z ks. Mirosławem Drzewieckim i śp. ks. Marianem Biskupem odprawialiśmy w katedrze wrocławskiej Mszę św. w intencji „Solidarności” i osób represjonowanych.
Wtedy słynne kazanie wygłosił ks. Drzewiecki, a już nazajutrz rano, dokładnie o 6.00, wzięto nas na przesłuchanie. I później wytoczono mu sprawę przed Sądem Wojskowym, a mnie wezwano na świadka. Tych kazań ks. Drzewiecki wygłaszał więcej i przez to był nękany. Podobnie ks. Orzechowski i inni duszpasterze akademiccy, m.in. śp. jezuita o. Adam Wiktor.

Ks. Franciszek Głód, ks. Mirosław Drzewiecki, ks. Stanisław Orzechowski
i ks. Stanisław Pawlaczek podczas gali i koncertu w Narodowym Forum
Muzyki, zorganizowanych w 50. rocznicę święceń kapłańskich jako wyraz
wdzięczności dolnośląskiej „Solidarności”. Wrocław, 27 czerwca 2014 r.

KS. JAKUB ŁUKOWSKI/FOTO GOŚĆ

Jak wyglądały wspomniane przesłuchania na SB?
Nie należały one do łatwych ani przyjemnych. Wdzięczny jestem Panu Bogu, że mnie i moje pokolenie przygotował na te czasy. Żyliśmy przecież w państwie komunistycznym. Szczególną szkołą dla księży była dwuletnia służba wojskowa w specjalnej jednostce kleryckiej w Bartoszycach. Byłem tam wraz z kolegami klerykami z całej Polski w latach 1966–1968. W naszej kompanii odbywał służbę szeregowy Jerzy Popiełuszko. Tam nas wielokrotnie przesłuchiwano, przepytywano i nękano. To było nasze przygotowanie.
Jakie uczucia towarzyszyły Księdzu, kiedy był wzywany na przesłuchanie?
Byłem wzywany wielokrotnie. Nie wiedziałem, czy mnie zatrzymają, czy wypuszczą. Jako przesłuchiwany byłem lekko podenerwowany, ale widziałem, że moi rozmówcy też są niespokojni.
Za każdym razem, gdy otrzymałem wezwanie na przesłuchanie, nawet o godz. 6.00 rano, zanim pozwoliłem się zabrać do samochodu, telefonowałem do abp. Henryka Gulbinowicza.
Odbierał telefon. Przepraszałem, że niepokoję, i wyjaśniałem powód: przyszli po mnie „smutni panowie”. Odpowiedzią zdziwionego ordynariusza było krótkie zdanie: „Natychmiast jak ciebie wypuszczą, masz przyjść i zdać sprawę z przesłuchania”. To było dla mnie wytrącenie broni UB, by nie ujawniać nikomu treści rozmowy.
O co zazwyczaj pytali funkcjonariusze UB podczas przesłuchań?
Po Mszy św. 13 stycznia 1982 r. „smutni panowie” pytali, kto zamawiał intencję tej Mszy św. za Ojczyznę, za „Solidarność”, za represjonowanych.
Odtwarzali nagrane kazanie ks. Mirosława Drzewieckiego, który mówił o „siepaczach Heroda” i podniesionym, gniewnym głosem pytali: „Siepacze to my?”. Tak uważnie wsłuchiwali się w ewangeliczne rozważanie kaznodziei.
Były też wezwania po wrocławskich pieszych pielgrzymkach na Jasną Górę w latach 1982–1984. Partia i ówczesna władza ludowa uważała pielgrzymki za manifestacje antypaństwowe. Razem z ks. Stanisławem Orzechowskim tłumaczyliśmy, że pielgrzymi zanoszą do Boga, niosą do Matki Bożej wszystko, czym żyją sami, niosą swoje rodziny, parafie, środowiska. Niosą zarówno wdzięczność, jak i ból, łzy, poniżenie i udręczenie, pamięć o niesłusznie więzionych, osądzanych, wyrzucanych z pracy, bitych, a także modlitwę za zabitych w stanie wojennym. Co z tego rozumieli nasi rozmówcy?
Jaką rolę w tamtych czasach odgrywał Arcybiskupi Komitet Charytatywny?
Zamysł ustroju totalitarnego był taki, aby wszystkich opozycjonistów, a więc tych, którzy są internowani, uwięzieni, którzy się ukrywają, traktować jak „trędowatych”. Zamyślili ich wyizolować, odciąć od społeczeństwa.
Na to wrażliwi przyjaciele, znajomi, krewni się nie godzili. I gdzie szli wtedy?
Do Kościoła. Kiedy mówimy o Arcybiskupim Komitecie Charytatywnym, musimy wspomnieć o roli tego Komitetu podczas stanu wojennego. To jest coś nie do przecenienia, taka perła. I to nie tylko w dziejach Wrocławia, ale w całym Kościele na Dolnym Śląsku. Wraz z ogłoszeniem stanu wojennego nastąpiły aresztowania i internowania.
Nocą zabierano z domów członków „Solidarności”. Rodziny nie wiedziały, dokąd ich zabrano, gdzie wywieziono.
Żony, matki, krewni osób aresztowanych szli po pomoc do Kościoła. Do parafii, do księży, do duszpasterzy akademickich.

Przychodzili też do Kurii z prośbą o pomoc, o interwencję, z pytaniami, gdzie przetrzymywani są ich bliscy. Do duszpasterzy przychodzili też „wolontariusze”, oferując chęć pomocy.
I tak powstawały pierwsze listy osób internowanych, aresztowanych, ich adresy, pilne potrzeby ich rodzin, informacje o stanie zdrowia osób zatrzymanych.
Władze stanu wojennego nie przejmowały się tym, czy internowany ma niezbędne leki, które musi codziennie zażywać, kto pozostał w domu i jak sobie radzi. Zbierane przez parafie i duszpasterstwa informacje docierały do Kurii, do Księdza Arcybiskupa i do bp. Adama Dyczkowskiego.
Dla duszpasterzy akademickich takim punktem zbornym był Centralny Ośrodek Duszpasterstwa Akademickiego pod „Czwórką”. Kierował tym Ośrodkiem bardzo doświadczony, kochający młodzież ks. Aleksander Zienkiewicz.
Legendarny „Wujek”, dzisiaj Sługa Boży, święty kapłan, kandydat do chwały ołtarzy. To tutaj, pod „Czwórką” zebrała się grupa studentów, pracowników wyższych uczelni, członków zawieszonego KIK-u, prawników.
Grupa ludzi wrażliwych na dziejącą się krzywdę, gotowych służyć pomocą pokrzywdzonym przez władze stanu wojennego. W grupie tej były osoby niewierzące lub stojące z daleka od Kościoła. Przychodzili, aby coś pozytywnego zrobić, służyć pomocą; nie pozwolić owładnąć się, sparaliżować strachem; aby przełamać lęk i obawę.
Taka jest misja Kościoła. Taki jest wymóg Chrystusa: „Byłem głodny… byłem w więzieniu…”. Był to czas próby, egzamin z Ewangelii. Czas stanu wojennego dla ludzi „Solidarności” i dla całego społeczeństwa był okresem szczególnej próby człowieczeństwa, empatii, miłości bliźniego. Egzaminem nie tylko ze znajomości Ewangelii, lecz także z jej praktykowania.
Mówi się, że Kościół był ciągle w opozycji do komuny. Zgodzi się Ksiądz z tym stwierdzeniem?
Kościół jest zawsze w opozycji do zła, do grzechu, do szatana. Ale opozycja to nie istota chrześcijaństwa. Istotą misji Kościoła jest Dobra Nowina o Bogu miłującym człowieka, o zbawieniu ofiarowanym człowiekowi w Chrystusie. Przesłanie Ewangelii jest pozytywne. Stąd Kościół jest za godnością człowieka, za prawdą, za wolnością. Za Panem Bogiem, Ewangelią i przykazaniami, za szczęściem człowieka. I to szczęściem wiecznym.
Istotne jest skierowanie energii ludzkiej na pozytywne działanie.
W ciemnych miesiącach, latach stanu wojennego ewangeliczne hasło „Zło dobrem zwyciężaj”, przywoływane przez bł. ks. Jerzego Popiełuszkę, było Bożym lekarstwem na bolesne rany zadawane społeczeństwu przez totalitarny system. To przesłanie odważnie nieśli i praktykowali ówcześni Pasterze Kościoła na Dolnym Śląsku: abp Henryk Gulbinowicz, księża biskupi z bp. Adamem Dyczkowskim na czele, księża proboszczowie wrocławskich i dolnośląskich parafii (bez ich zaangażowania AKCh nie zdołałby wiele dokonać).
Dla nas, duszpasterzy akademickich Wrocławia i diecezji, darem niebios był ks. Aleksander Zienkiewicz. Miał z autopsji doświadczenie dwóch systemów totalitarnych. Czerwonego tam na Kresach, w Nowogródku, z późniejszą powtórką po wojnie, gdy przybył na Dolny Śląsk. I hitlerowskiego, który o śmierć przyprawił jedenaście Sióstr Nazaretanek w Nowogródku, których kapelanem był wówczas ks. Aleksander Zienkiewicz. Mądrość i doświadczenie, bogata duchowość i rozmodlenie „Wujka”, czerpany z Boga pokój udzielał się nam, jego współpracownikom, duszpasterzom, studentom. Promieniował też na byłych wychowanków „Czwórki”, którzy utrzymywali więź ze środowiskiem i gorliwie włączyli się w działalność AKCh.