Moja Niedziela

7 CZERWCA 2020 R.
Uroczystość Najświętszej Trójcy

Między miłością a otchłanią

WJ 34, 4B-6.8-9; PS: DN 3; 2 KOR 13,11-13; J 3,16-18

Nietzsche, choć nie jest ulubionym filozofem chrześcijan, wykazał się wielokrotnie niezwykłą intuicją. Jego słynne słowa o otchłani, która może spojrzeć na nas, gdy zbyt długo się w nią wpatrujemy, są tego dobrym przykładem. Parafrazuję to zdanie, ponieważ w dzisiejszym psalmie Bóg określony jest jako ten, który „spogląda w otchłanie”. W istocie zarówno Nietzsche, jak też choćby Edgar Alan Poe czy Lovecraft dostrzegali, że poza naszym pojmowaniem znajduje się coś, co nie jest dla człowieka sferą bezpieczną. Ich dzieła zdają się emanować przekonaniem, że poza rozumem i racjonalnością znajduje się całe spektrum zjawisk mrocznych, niezrozumiałych, kosmicznych w swoim charakterze, które mogą przyprawić o szaleństwo. Nie spoglądamy w otchłań, staramy się tego uniknąć za wszelką cenę. A tymczasem Bóg – przeciwnie.
Czego nie mamy my, co posiada On, że może sobie na to pozwolić? Wydaje mi się, że jest to substancja. W świecie konstruktów, koniunktur, kompromisów, kontekstów Bóg jest substancjalny. On jeden może spojrzeć w otchłań, ponieważ jest prawdziwym Życiem. Jest nieśmiertelnością i wiecznością – w tym sensie jest dla otchłani z jednej strony antytezą, z drugiej – widzimy go również jako Byt kosmiczny, przekraczający nasze rozumienie. I w tym sensie jest jej podobny. Czy nie idziemy za daleko? Być może, ale kompletnie niesłychane jest, że z tych oschłych deliberacji nie wynika pesymistyczny wniosek. Przebija go pojawienie się Jezusa, który ogłasza, że Bóg nas kocha. I dlatego nie będzie nigdy równowagi między Bogiem i otchłanią. Bóg zawsze będzie większy o swoją miłość.

14 CZERWCA 2020 R.
11. Niedziela zwykła

Nie jesteśmy bezsilni

WJ 19, 1-6A; PS 100; RZ 5, 6-1; MT 9, 36-10,8

Wydaje mi się, że w Polsce mało jest ludzi wierzących. Nie tak wielu jest nawet wierzących księży. Kościół nie radzi sobie z pandemią, która zaatakowała świat, nie radzi sobie z aferami, skandalami, nie radzi sobie medialnie, finansowo i duchowo. Opcji alternatywnych jest ogrom i każda ma oddane grono neofitów, którzy zachwalają ją na wszystkie sposoby i gotowi są poświęcić dla niej życie.
Przykro to powiedzieć, ale nawet Świadkowie Jehowy często wykazują więcej energii i przekonania o swoich racjach, niż katolicy. Jednym słowem – kryzys. Ale co nam to mówi tak naprawdę? Diagnoza ta nie mówi bowiem nic – kryzys w Kościele, podobnie jak w społeczeństwie, jest zawsze i nie ma go nigdy. Ewangelia nie posługuje się takim myśleniem – odpowiada na nasze teoretyzowanie konkretem. Popatrzmy – zaczęło się wszystko od dwunastu ludzi! To oni otrzymali od Jezusa władzę wypędzania złych duchów i „leczenia wszelkich słabości”. I sądzę, że dotyczy to w równym stopniu słabości samego Kościoła. Czy umiem rozpoznać ludzi, którzy są „robotnikami”, o których mówi Jezus? Czy umiem się modlić o to, żeby On ich posyłał do współczesnego świata? Czy rozumiem, że sam gest posłania ich to gest miłości, która nie boi się żadnego kryzysu?

Adam i Ewa w raju. Bizantyjska mozaika z XII-XIII w. w katedrze Monreale, Włochy / WWW.THEREDLIST.COM

Ukazanie się na górze w Galilei,
Duccio di Buoninsegna, tempera na desce, 1308-11,
jedna ze scen nastawy ołtarzowej do ołtarza głównego
katedry w Sienie. Muzeum Katedralne w Sienie

WIKIMEDIA COMMONS

21 CZERWCA 2020 R.
12. Niedziela zwykła

Nie bać się ludzi?

JR 20, 10-13; PS 69; RZ 5, 12-15; MT 10, 26-33

Dzisiejsza Ewangelia jest zupełnie nieprawdopodobna! „Nie bójcie się ludzi”, „kto się przyzna do Mnie przed ludźmi”. Nawet jeśli pomyślimy o tym, że Ewangelię dzieli pewien czasowy odstęp od wydarzeń, które opisuje, to wciąż profetyczny aspekt tego fragmentu, który przewiduje kolejne dwadzieścia wieków prześladowań i ośmieszania wyznawców Jezusa, jest wstrząsający. Czytam i myślę sobie, że Chrystus widział nas dzisiaj, teraz, kiedy siedzimy przed ekranami komputerów, chodzimy na spotkania towarzyskie, pracujemy, latamy w kosmos, piszemy książki itd. Widział, jak nie potrafimy się do Niego przyznać w tym wszystkim. Jak czasem wystarczy ktoś o większej pewności siebie czy bardziej przekonującej retoryce, byśmy poddawali się, milkli, porzucali obronę naszej wiary. Sam też to przeżyłem i to nie raz. Powinno być mi wstyd i jest, ale wciąż dostrzegam też płynność tej „winy”, pewne samousprawiedliwienie, które nie każe mi traktować mojego milczenia jako zaparcia się czy zdrady.
Mówię sobie, że zapytany wprost przyznam się do Niego. Ale nikt nas nie pyta wprost. Nikt nas (na szczęście) nie stawia pod murem. Nikt nas za wiarę nie zabija. A zatem… może warto przyznać się do Chrystusa po prostu wtedy, gdy świat daje nam taką szansę? Może nie trzeba czekać na heroiczny moment decyzji, ale zareagować, przez komentarz, poruszenie tego tematu w rozmowie.
Jeśli naprawdę wierzymy, że On zmartwychwstał, to jak możemy nie mówić o tym właściwie przy każdej okazji? Otóż możemy – człowiek to takie stworzenie, któremu nawet zmartwychwstanie powszednieje – ale nie musimy. Nie bójmy się zatem tego stworzenia i mówmy do niego: jesteś ważniejszy niż wiele wróbli.

28 CZERWCA 2020 R.
13. Niedziela zwykła

Lista niegodnych

2 KRL 4,8-12A.14-16A; PS 89; RZ 6,3-4.8-11; MT 10, 37-42

Podsumujmy, kto nie jest godzien Jezusa: ci, którzy bardziej niż Jego kochają swoich rodziców, dzieci, życie i wreszcie ci, którzy chcą iść za nim, ale niespecjalnie chcą ponosić wszystkie tego konsekwencje. Co za okrutne słowa, można by pomyśleć – co w tym złego, że kochamy rodziców i dzieci? I czemu nie możemy wierzyć w Chrystusa, a jednocześnie unikać cierpień i robić wszystkiego, co w naszej mocy, żeby tu na ziemi dobrze nam się wiodło? Czyż to nie byłoby piękne społeczeństwo? Kochające rodziny, zdrowie i życie, a na koniec wszyscy spotkamy się w niebie… I tutaj dochodzimy do wielkiej różnicy między chrześcijaństwem a innymi „złotymi zasadami”, według których ludzie starają się żyć. Bóg bowiem nie chce nas okłamywać, mówiąc, że wystarczy zdrowo się odżywiać i uprawiać sport, a wszystko będzie dobrze. On wie, że w świecie obecne jest zło. Niezamierzone, niezawinione, osobowe wreszcie – zło istnieje i śmierć również. Ale Jezus bierze za nie odpowiedzialność, przechodzi przez śmierć razem z nami. Więcej nawet, przechodzi przez nią, mimo że nie musi, zupełnie dobrowolnie. W ten sposób ustanawia połączenie między Sobą a nami, więź, która ma przetrwać nawet naszą śmierć. Z tego wynika nasza godność – jesteśmy tak kochani przez Boga, że On, dobry, niewinny i nieskończony, przeszedł przez najgorsze, żebyśmy nie byli sami. Jeśli tego nie rozumiem, nie zrozumiem chrześcijaństwa i słowa Jezusa mogą mnie oburzać. Mogę je też po prostu zignorować. Powinienem jednak pamiętać, że żyję na Ziemi bardzo krótko i z perspektywy wieczności zarówno moje oburzenie, jak i obojętność są naprawdę bez znaczenia.

5 LIPCA 2020 R.
14. Niedziela zwykła

Przyjdźcie do Mnie,
skomplikowani ludzie

ZA 9, 9-10; PS 145; RZ 8, 9.11-13; MT 11, 25-30

Perfekcyjna niedoskonałość, błyskotliwa książka Jacka Dukaja, omawia dzieje człowieka przyszłości, który staje się transcendentny nie tylko wobec natury, ale także wobec śmierci, ciała, intelektu. Jest właściwie istotą półboską, uwikłaną w niepomiernie skomplikowaną sieć społecznych i technologicznych zależności, których zrozumienie wymaga nie lada wysiłku i zaangażowania sztucznej inteligencji. Wizja tyleż kusząca, co przerażająca. Dukaj w pewnym sensie przeczuwa kierunek, w którym zmierza nasza cywilizacja. Coraz większy stopień komplikacji rzeczywistości, na który reagujemy różnie – od snucia utopijnych wizji społeczeństwa „równości i różnorodności” (co, jak wiemy, dotychczas kończyło się tragicznie) po ucieczkę w ciasno pojęty patriotyzm i izolacjonizm (co kończyło się równie źle). Próbujemy być w tym wszystkim coraz bardziej racjonalni: „mądrzy i roztropni”. A słowa „przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię” stają się przy tym obietnicą niespełnialną. Jezus tymczasem zwraca się również do człowieka przyszłości i przypomina: ty też masz duszę!
Ty też odczuwasz niepokój i strach, których nie przepędzi żadna ziemska siła, bo ten strach nie pochodzi stąd. Dusza, która zaufała Jemu, nie przestaje kierować się racjonalnością, nie przestaje rozumieć świata. To nie jest gra o sumie zerowej – Jezus potrafi dodać do naszego życia pokój, jaki był w historii udziałem świętych. Pokój, z jakim odchodzili ci, którzy Mu zaufali. To doprawdy lekkie brzemię, jeśli pierwszą instancją w naszej hierarchii zaufania nie będzie maszyna, lecz osobowy Bóg.

12 LIPCA 2020 R.
15. Niedziela zwykła

Problem
z siewcą

IZ 55, 10-11; PS 65; RZ 8, 18-23; MT 13, 1-23

Jak nazwać takiego siewcę, który sypie ziarno gdzie popadnie? Czemu rozsypuje je po drodze, czemu rzuca pomiędzy skały i między ciernie? Gdyby siewca racjonalnie podchodził do swojej pracy, rzucałby ziarno tylko tam, gdzie ma ono szansę wzejść. Czyż nie podobnie powinni zachowywać się chrześcijanie? Po co mamy angażować się w spory z tymi, którzy są innego zdania? Po co nam publiczne ogłaszanie naszej wiary przed ludźmi, którzy albo nie rozumieją, albo rozumieć nie chcą, albo wręcz są nam otwarcie wrodzy? Tak powinien nam podpowiadać rozsądek: religię najlepiej zamknąć w kościele albo w ogóle w swoich czterech ścianach, bo jest to sprawa prywatna…
No dobrze, a co na to siewca? Otóż Bóg, bo to Jego oczywiście rozpoznajemy w tym przebraniu, powiada nam „szczęśliwe uszy wasze, że słyszą” – tylko On bowiem ma pełnię wiedzy o tym, jakie mamy szczęście, że możemy słyszeć Jego Słowo, że pośród ogromnej pustki kosmosu jesteśmy tymi właśnie istotami, które mogą w jakiś sposób doświadczyć tego, co On chce nam przekazać. Dlatego ten Siewca nie rzuca ziaren Słowa tylko tam, gdzie dobrze Je przyjmą – nie ogranicza Go nic – chce rozsiać to szczęście dosłownie wszędzie. Kto wie, może tym chętniej tam, gdzie najbardziej go brakuje. I my powinniśmy czynić podobnie – nie moralizować i nie chować się w świątyniach, ale dzielić się po prostu tym, że mamy to Słowo. Mamy je i Ono jest z nami. Wyostrzmy więc uszy, bo możemy usłyszeć w Nim echo wieczności.

Adam i Ewa w raju. Bizantyjska mozaika z XII-XIII w. w katedrze Monreale, Włochy / WWW.THEREDLIST.COM

Przypowieść o ukrytym skarbie,
Rembrandt van Rijn, olej na desce, ok. 1630.
Muzeum Sztuk Pięknych, Budapeszt

YELKROKOYADE/WIKIMEDIA COMMONS LIC. CC BY-SA 3.0

19 LIPCA 2020 R.
16. Niedziela Zwykła

Czy skończymy
w rozpalonym piecu?

MDR 12, 13.16-19; PS 86; RZ 8, 26-27; MT 13, 24-43

Niezwykły rozdźwięk między dzisiejszym wyimkiem z Księgi Mądrości, opisującym łagodnego, dającego nadzieję Sędziego, a twardymi słowami Chrystusa o rozpalonym piecu i „zgrzytaniu zębów” nie jest mimo wszystko paradoksem. Choć czasem tak właśnie myślimy: z jednej strony wyobrażamy sobie Boga jako zsyłającego potopy, karzącego każdy występek Sędziego, który zamknął nas w swoim panoptikonie i tylko czeka na nasze potknięcia. Z drugiej – snujemy wyobrażenia o nieskończenie łagodnym Jezusie, który ani komara by nie skrzywdził. A Bóg jest przecież jeden i ten sam – nie ma Jego dwóch „wersji”; podobnie nauczanie Kościoła, podkreślające miłosierdzie bądź sprawiedliwość Boga, nie zależy od koniunktury i kulturowej akceptacji. Jak jednak pogodzić obie te wizje? Wydaje mi się, że podpowiada nam to tekst Księgi Mądrości: „Twoja bowiem moc jest podstawą Twej sprawiedliwości”. Zobaczmy, że osąd Boga od niczego i nikogo nie zależy. Nie musi on karać więzieniem zabójcy, ponieważ nie musi go od siebie izolować. Zabójca czy nie – nie jest w stanie skrzywdzić Boga. Dlatego sąd, o którym poucza nas Jezus, jest sądem doskonałym, któremu nie podlegają jedynie przypadkowe nasze zachowania, ale my jako unikatowe byty, nieśmiertelne dusze stworzone przez Niego i za Nim tęskniące.
A zatem na końcu czasów sąd nie będzie dla nas zaskoczeniem – myślę, że każdy z nas dowie się po prostu, kim tak naprawdę jest, i będzie musiał to zaakceptować. Warto już dziś się nad tym zastanowić – wciąż w końcu jesteśmy zbożem lub chwastami. Dopóki żyjemy, mamy możliwość transformacji.

26 LIPCA 2020 R.
17. Niedziela Zwykła

Skarb
znaleziony?

1 KRL 3, 5.7-12; PS 119; RZ 8, 28-30; MT 13, 44-52

Jezus tyle mówi o tym, jak ważna jest wiara. Wielokrotnie przypomina nam, żebyśmy wierzyli, że wiara nas uzdrawia i dokonuje w nas niezwykłych rzeczy. I nagle, zupełnie niespodziewanie dowiadujemy się, że królestwo niebieskie podobne jest do skarbu ukrytego w roli. I otrzymujemy obraz człowieka, który ten skarb znalazł. Sprzedał następnie cały swój majątek i kupił tę ziemię. Oczywiście stał się posiadaczem wielkiej fortuny, ale… nie musiał uwierzyć. Po prostu znalazł ten skarb, skarb był faktem, podobnie jak ziemia, w której został zakopany. Czy można jednak wymagać od nas, „skazanych” na wiarę, a co za tym nieodłącznie idzie – na mocowanie się z niewiarą również, abyśmy sprzedali wszystko, co mamy, i rzucili się w pogoń za skarbem, którego się jedynie domyślamy? Oczywiście, że nie – a jednak wiara, podobnie jak wiedza, jest stopniowalna. Można zmierzać ku jej pełni. Człowiek z przypowieści odkrył skarb – nie szukał go pewnie, nie namyślał się nad nim – po prostu zachwycił się nim. I to sam zachwyt jest najbardziej realny.
Podobnie, krok po kroku, można zachwycić się słowami Jezusa i można zrozumieć, że są skarbem. Nie trzeba od razu i nagle wywracać swojego życia do góry nogami – ważne jednak, aby tego skarbu wytrwale poszukiwać i nie porzucać okazji do jego znalezienia. I kto wie, może pewnego dnia staniemy się posiadaczami najpiękniejszej perły na świecie.

KRYSTIAN KWAŚNIEWSKI