POLSKI ŚLĄSK

Wanda na Olimpie

Na koniec cyklu przytaczam historię, nad którą nie
umiem przejść obojętnie. Nie jest przerysowanym,
mało prawdopodobnym obrazem wojennych dramatów
rodzinnych. To dzieje kobiety, która wszędzie, gdzie się
znalazła, wykonała tylko to, co do niej należało.
I tyle. Dobre zakończenie naszej wielomiesięcznej
wędrówki po dawnym Śląsku śladami Polaków.

ANNA SUTOWICZ

Wrocław

Pomnik ofiar, członków organizacji
„Olimp” we Wrocławiu, róg ulic
Zelwerowicza i Sokolniczej

BONIO/WIKIMEDIA COMMONS, LIC. CC BY-SA 3.0

Historia jest opowieścią o człowieku w czasie i przestrzeni. A więc: Wrocław 1939 r. Miejsce i czas, który inaczej będą wspominali Niemcy, inaczej zapamiętają Polacy. O ile przeżyją.
I nieważne, czy będą mieszkańcami dawnego Breslau, z jego świetlaną przeszłością niemieckiej metropolii, czy znajdą się tu na skutek przesiedleń i ucieczek z innych części ziem wcielonych do III Rzeszy, czy podejmą w mieście i jego okolicach niewolniczą pracę jako przymusowi robotnicy niezbędni w rozpędzonym przemyśle wojennym hitlerowskiego imperium.
Jesień 1939
Kiedy rozentuzjazmowani breslauerzy witali zwycięskich żołnierzy gen. Ernsta Bunscha z VIII Korpusu Armijnego, wracających z kampanii na Górnym Śląsku, dla Wandy Łangowskiej rozpoczynał się ostatni etap jej życia.
Niedawno pożegnała w Opolu męża, znajdującego się wraz z siedemnastoma dziesiątkami innych Polaków w transporcie do Buchenwaldu. Państwo Łangowscy byli w rejencji opolskiej znani jako aktywni działacze Związku Polaków w Niemczech: ona – urodzona w górniczej rodzinie Gozdków w Westfalii, zafascynowana sportem dawna harcerka i członkini chóru „Lutnia”, on – urodzony i wychowany w Zakrzewie pod okiem ks. Bolesława Domańskiego, wykształcony dziennikarz, redaktor naczelny dziennika „Nowiny Codzienne”.
Zakochani, w maju 1934 r. wzięli ślub przed ołtarzem Wita Stwosza w Krakowie.
Mieli dla siebie tylko pięć lat, w trakcie których nauczyli się stawić czoła stałym szykanom, zaborowi mienia i codziennym utrudnieniom życia.
Eksmitowana, z nakazem opuszczenia rejencji opolskiej pani Wanda stawiła się 4 października 1939 r. na wrocławskim dworcu z dwójką malutkich dzieci na ręce. Ratunkiem miała być dla niej siostra Józefa, która oferowała mieszkanie przy Hohenzellerstraße (ob. ul. Sudecka) 47/49 i pomoc w znalezieniu pracy. Wkrótce dołączy do nich trzecia siostra, równie aktywna i towarzyska Helena. Miejsce, gdzie przyszło im szukać azylu, żyło wówczas propagandą sukcesu, rozpalającą marzenia o szybkim kresie zwycięskiej wojny, która jawiła się sprawiedliwym odwetem za polskie prześladowania.
W mniejszych sklepach można było zaopatrzyć się w polskie towary, które nieco łagodziły gorzki smak wprowadzonej właśnie reglamentacji żywności.
Przybywających z Generalnej Guberni przymusowych robotników witano w stolicy prowincji śląskiej pogardą, niekiedy bardziej dosadnym gestem.
Wkrótce obozy grupujące na terenie Breslau kilkadziesiąt tysięcy polskich niewolników wrosły w panoramę miasta.
Warunki życia i pracy tych ludzi, niepodlegających żadnemu systemowi pomocy socjalnej, niedożywionych i stale eksploatowanych w niemieckich zakładach przemysłowych, były wynikiem nie tylko sprawnej organizacji, ale i nazistowskiej propagandy wymagającej od Niemców poczucia narodowej dumy i lojalności wobec „rasy panów”.
Przeciwstawienie się jej oznaczało heroiczny akt ratowania zwyczajnej ludzkiej godności, a było nim z pewnością sprawowanie posługi duszpasterskiej w nieistniejącym dziś cmentarnym kościółku św. Rocha na Szczepinie.
Zima 1940
Uciekinierzy i przymusowi robotnicy nie musieli długo szukać pomocy w obcym mieście. Okazało się, że mieszka tu spora grupa rodaków znających miejscowe warunki i język, a przede wszystkim dysponujących kontaktami i wiedzą, jak je spożytkować. Wśród nich najwięcej mówiło się o doktorze Stefanie Kuczyńskim, spieszącym nie tylko z pomocą medyczną, ale także wsparciem duchowym. Obok niego było jednak wielu innych: Franciszek Juszczak, Anna Jasińska, niedawny student Tadeusz Kania, Władysław Magot czy znający kilka języków, pracujący w Arbeitsamt Ludwik Pietrosiński.
W tej grupie odnalazła swoje miejsce także Wanda Łangowska. Mieszkanie jej siostry stanęło otworem dla poszukujących pomocy w znalezieniu lepszych warunków pracy, wyrobieniu papierów czy odszukaniu członków rodziny.

Choć działania te w obliczu obecności kilkudziesięciu tysięcy polskich robotników i uciekinierów były kroplą w morzu potrzeb, liczyło się jednak każde ułatwienie zdobycia dodatkowej kartki żywnościowej, lepszego lokum czy zwykłe podzielenie się wiadomościami z kraju.
Nie wiem, czy kiedykolwiek dowiemy się, kto potajemnie wyniósł z Biblioteki Uniwersyteckiej staropolskie śpiewniki, by zimą 1940 r. Polacy mogli ich używać podczas coraz częstszych spotkań przy piosence i audycji w „Radio Londyn”. I bez tej wiedzy trzeba nam przyznać, że fantazja i determinacja wrocławian pozostawała godnym przedłużeniem niepokornej polskości.
Wiosna 1941
O wrocławskim „Olimpie” wiadomo naprawdę dużo. Warto sięgnąć do fachowych książek i trochę więcej poczytać o tej organizacji, która zawiązała się w mieszkaniu państwa Marianny i Romana Wyderkowskich, mieszczącym się na czwartym piętrze kamienicy przy Jahnstraße (ob. ul. Sokolnicza).
Wielu z jej działaczy pochodziło z Wielkopolski, więc mieli za sobą nieco inne doświadczenie niż wrocławscy czy opolscy obywatele III Rzeszy. Więcej tu brawury, więcej wiary we własne siły aż do przekonania, że już niedługo będą zdolni wyzwolić Wrocław spod niemieckiego jarzma i oddać w ręce zwycięskiej armii polskiej.
Od wiosny 1941 r. zajmowali się nie tylko pomocą przymusowym polskim robotnikom. „Olimpijczycy” gromadzili i analizowali informacje o produkcji wrocławskich zakładów zbrojeniowych, organizując przy tym akcje sabotażowe, mieli wiedzę o funkcjonowaniu lotnisk Luftwaffe, dysponowali planami kolei i dokładnymi danymi o pracy elektrowni, obserwowali także mosty na Odrze. Mieli też jakieś powiązania ze Związkiem Walki Zbrojnej, nie brakowało im waluty i kontaktów. Byli przy tym mało ostrożni, żyli zapewne w przekonaniu, że zachłyśnięci sukcesami wojennymi Niemcy nie będą węszyć spisku w samym środku swojej machiny. „Na Olimpie” spotykali się tłumnie i często, nic zatem dziwnego, że pierwsze aresztowania przyszły już w listopadzie 1941 r., potem znowu w styczniu i na Wielkanoc następnego roku, ale najgorsze dopiero miało nastąpić.
Lato 1942
5 czerwca „kocioł” w mieszkaniu Wyderkowskich rozpoczął wielką serię aresztowań „olimpijskich” spiskowców. Śledztwo objęło nie tylko dziesiątki ludzi związanych bezpośrednio z działalnością organizacji, ale i szerokie kręgi Polaków luźno z nią związanych, a także wiele całkiem przypadkowych osób.

PO BRUTALNYCH
TORTURACH
I WIELOTYGODNIOWYM
DOCHODZENIU,
TRWAJĄCYM DO JESIENI
1942 R., PONAD 50
WIĘŹNIÓW ZNALAZŁO
SIĘ W OBOZACH
KONCENTRACYJNYCH
W GROSS-ROSEN,
MAUTHAUSEN
I AUSCHWITZ,
EUFEMISTYCZNIE
NAZWANYCH ARESZTEM
OCHRONNYM.

Z tej hekatomby przeżyło naprawdę niewielu, najczęściej na skutek przypadku lub ucieczki. Ofiarą tej akcji stała się również Wanda Łangowska. Choć nie wiadomo, jakie było jej rzeczywiste zaangażowanie w działalność wywiadowczo-sabotażową „Olimpu”, została aresztowana i przewieziona do więzienia śledczego w październiku 1942 r.
Po zakończonych przesłuchaniach nie udało się sformułować konkretnego aktu oskarżenia poza ogólnym zarzutem współpracy z wrogimi organizacjami polskimi. Wywieziono ją do Auschwitz wraz z innymi ofiarami tego samego śledztwa 17 lub 18 grudnia. Tu otrzymała numer 27 571 i naszywkę w kształcie czerwonego trójkąta przeznaczoną dla więźniów politycznych.
Bez litery „P”… Tak jak jej siostry, zmarła na tyfus w marcu 1943 r. Jej mężowi udało się przeżyć Buchenwald, zmarł nagle w 1953 r., nazajutrz po obejrzeniu wystawy „Oświęcim oskarża”.