DOMINIK GOLEMA

Wrocław

Laicyzacja, czyli…?

Słyszymy często, że społeczeństwo i państwo się laicyzują. Opinie na temat tego, czy to dobrze, na ogół są podzielone. Konserwatyści oceniają owo zjawisko negatywnie, ludzie lewicy – pozytywnie, jednocześnie dążąc do jego przyśpieszenia.

Laicyzację kojarzy się jako zmniejszenie wpływu duchowieństwa na sprawy publiczne. Takie postawienie kwestii wiele jednak nie tłumaczy, a jedynie komplikuje dyskusję. Po pierwsze, duchowni są częścią społeczeństwa i dlatego ich prawo do publicznej wypowiedzi nie może być mniejsze niż innych. Poza tym obecnie trudno określić, co jest kwestią prywatną, a co należy do sfery społecznej. Na pewno wyznawanie jakichś wartości i zgodne z nimi życie stanowi pierwszą rafę w argumentacji zwolenników oddzielenia obu sfer. Siłą rzeczy zwolennicy „postępowego postępu” zderzą się więc z problemem ich oddzielenia. Nie przeszkadza im to jednak posunąć się do kwestii następnej, tj. do postulatu o konieczności oddzielenia państwa od Kościoła instytucjonalnego, którego duchowni są integralną częścią. I tu zaczynają się przysłowiowe schody. Bo instytucja, która ma być oddzielona od państwa, istnieje w społeczeństwie i jako taka ma prawo do uczestniczenia w debacie publicznej. Trzeba więc wymyślić coś, co owo prawo ograniczy.
Na pytanie „po co?”, istnieje jednoznaczna odpowiedź: Kościół często mówi to, czego w oficjalnym dyskursie być nie powinno. Bez wątpienia mamy tu do czynienia z jednym z kluczy do współczesności, a tym samym do owej laicyzacji. W istocie nie chodzi tu o duchowieństwo – ono już dawno zrezygnowało z aspiracji do pełnienia funkcji państwowych nie tylko w Polsce, ale i w całym świecie. Nie może jednak zrezygnować z nauczania zasad moralnych swej religii. W ten sposób wyrzekłoby się Boga. Uznanie istnienia Boga i świata, który On stworzył wraz z prawami nim kierującymi, jest solą w oku ludzi, którzy chcieliby go stworzyć od nowa, na obraz i podobieństwo swoje. Laicyzacja jest jedynie siekierą, którą należy odciąć społeczeństwa od wartości, które go skonstruowały.

Takie rzeczy w świecie zachodnim działy się od dawna. Nie miejsce tu na historyczną analizę prądów społecznych, które łączyło jedno – dążenie do celu za wszelką cenę. W kwestii laicyzacji owym celem było „wyzwolenie” człowieka od wartości. Kiedy można było przeprowadzić rzecz, demoralizując społeczeństwo, które samo „demokratycznie” zniszczy swą kulturę i wartości, to dobrze. Jeśli jednak rzecz nie będzie tak prosta, to należy „laicyzację” przeprowadzić wbrew niemu, choćby przez masowy terror. Ważne, by osiągnąć cel. Po co o tym pisać? Ano choćby po to, by czytelnik, kiedy słyszy mało precyzyjne określenia, których ktoś ochoczo używa, symulując obiektywne określenie wobec zwyczajnie, według niego, zachodzących procesów, spróbował pomyśleć o tym i nie dać się wpuszczać w przysłowiowe maliny, w których w dodatku, co zrozumiałe, wcale nie chce się znaleźć.