POLSKI ŚLĄSK

Historia nie zna przypadku

W przeddzień zdobycia przez narodowosocjalistyczną partię Adolfa Hitlera przewagi w Reichstagu
we Wrocławiu wciąż mieszkało kilka tysięcy członków mniejszości polskiej, przeważnie
dwujęzycznych obywateli Republiki Weimarskiej, zachowujących jednak odrębność obyczaju.

ANNA SUTOWICZ

Wrocław

Zespół kobiecych rewellersów „T4” w berlińskiej Scali w 1938 r.
Od lewej: Kopaczna, Wanda Vorbond-Dąbrowska, Janina Paszkowska, Zofia Godlewska

NARODOWE ARCHIWUM CYFROWE

W marcu 1938 r. w berlińskiej „Scali” odnosiła triumfy artystyczne wraz z kwartetem „T4” Wanda Vorbond-Dąbrowska. Wiele powodów do chluby przyniosły Polakom Mistrzostwa Świata w Narciarstwie Klasycznym w Lahti. Choć Norwegowie oblegli prawie wszystkie czołowe miejsca, na podium stanął Stanisław Marusarz. Jak donosił wydawany dla Polaków „Dziennik Berliński”, trenujący we Lwowie zakopiańczyk osiągnął wówczas kolejno 66 i 67 m, co dało mu tytuł wicemistrza świata. Wiosna tego roku miała podarować Polakom w Niemczech jeszcze niejedną okazję do prawdziwej dumy.
Polacy nie stanowili licznej grupy, toteż nie wyróżniała się ona w życiu miasta. W czasach szalejącego na przełomie dekad kryzysu doceniali jednak wzajemną pomoc. Nawet przybywający z Małopolski Wschodniej Żydzi znajdowali w polskich organizacjach wsparcie materialne i zdobywali rabinackie szlify. Warunkiem przetrwania było jednak zachowanie tożsamości narodowej. Młodzi skupiali się w Towarzystwie Młodzieży Polskiej, dzieciom służyło Towarzystwo Szkolne na Dolny Śląsk, które organizowało lekcje polskiego, historii i geografii. W Domu Polskim funkcjonowała czytelnia i biblioteka.
Z zakazem noszenia mundurów i polskich orzełków w mieście działały drużyny harcerskie: męska formacja wybrała na patrona „Króla Bolesława Chrobrego”, a dziewczyny gromadziły się pod imieniem Emilii Plater. Polacy dzielili ze swoimi niemieckimi sąsiadami skutki potężnego załamania gospodarczego, jednak w przeciwieństwie do nich znajdowali się wśród grup, które powszechnie oskarżano o złą kondycję Niemiec. Rada Miasta, w której ćwierć mandatów należało do nacjonalistów, wypróbowała przy tej okazji taktykę wyciągania pieniędzy z budżetu centralnego.
Rozpętana przez prasę akcja propagandowa miała przekonać o polskich planach rewindykacji powojennego ładu. Co rusz donoszono o akcjach „zbrodniczych podpalaczy” i „morderców z polskich bojówek”.
Życie w cieniu swastyki
We wrześniu 1930 r. mieszkańcy stolicy Śląska mieli okazję uczestniczyć w ogromnym wiecu zorganizowanym w ramach kampanii wyborczej do Reichstagu.
Charyzmatyczna przemowa Hitlera przyczyniła się wówczas do zdobycia mandatu przez późniejszego Generalnego Gubernatora na ziemiach okupowanych, Hansa Franka. Warto wiedzieć, że w stolicy Dolnego Śląska NSDAP zdobyła ponadprzeciętną liczbę głosów. Zbiorowa nazistowska manifa w Hali Stulecia zgromadziła kilka miesięcy później 30 tysięcy rozentuzjazmowanych breslauerów – od bezrobotnych po junkierską arystokrację rodową.
Objęcie urzędu kanclerskiego przez Hitlera w styczniu 1933 r. oznaczało wielkie zmiany w funkcjonowaniu Ślązaków. Wśród Niemców dominowała wiara w lepsze jutro, której nie mąciła nawet słabnąca na skutek odpływu kadry i studentów pozycja wrocławskiego uniwersytetu. Na Bischofstrasse (obecnie ul. Biskupia) 13 znalazła swoją siedzibę NSDAP. Ów „Brunatny Dom” szybko otoczono niechlubną sławą katowni. To tutaj złapani w kwietniu przez bojówki hitlerowskie studenci, Tadeusz Kania, Franciszek Jankowski i Feliks Straszyński, zostali pobici i porzuceni na ulicy. Stało się jasne, że nadszedł czas bezpośredniej konfrontacji sił. W atmosferze podsycanego przez władze od lata 1933 r. strachu przed polskim atakiem z powietrza, co było poparte cyklicznymi alarmami przeciwlotniczymi i ćwiczeniami obrony cywilnej, każdy mówiący publicznie po polsku traktowany był jak zagrażający bezpieczeństwu narodowemu wróg, zasługujący na natychmiastową reakcję.
Jednak trudno posądzać społeczność przedwojennego Wrocławia wyłącznie o zachowania właściwe rozhisteryzowanemu tłumowi. Wybrana demokratycznie Rada Miasta żądała zmiany nazwisk na niemiecko brzmiące.

Władze uniwersytetu chciały wprowadzenia żółtego koloru indeksów dla polskich studentów. Interwencja Związku Polaków w Niemczech zapobiegła temu, ale i tak wszystkie ich dokumenty opatrzono notatką o przynależności do mniejszości narodowej.
Odpowiedź

Życie w ciągłym niebezpieczeństwie, w atmosferze nagonki prasowej i fizycznego ataku powodowało, że szeregi działaczy polskich organizacji na Dolnym Śląsku gwałtownie topniały.
Z grona kilkuset aktywistów pozostała dosłownie garstka. Towarzystwo Młodzieży Polskiej, liczące dotąd ok. 40 członków, musiało ograniczyć swoje spotkania do wąskiego grona studentów mieszczących się w niedużej świetlicy. Choć nieprzerwanie kolportowano „Młodego Polaka w Niemczech”, w istocie praca ta nabrała charakteru konspiracyjnego, poddanego stałej inwigilacji. Periodyki polskie, na przekór słabnącemu życiu polskiej społeczności III Rzeszy, sławiły jej kulturę i wielkość narodu.
Z lektury można odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z potężną siłą, którą niełatwo będzie zepchnąć z jej miejsca. Tu nie chodziło o modernistyczne eksperymenty literackie, lecz o byt narodu, któremu już wypowiedziano wojnę, choć oddziały Wehrmachtu jeszcze nie przekroczyły granic Rzeczpospolitej.
W reakcji na prześladowania zorganizowano zjazd wszystkich członków Związku Polaków w Niemczech.
Organizacja ta w latach 30. przyjęła formę działania adekwatną do potrzeb: zaaprobowała kult Marszałka Piłsudskiego i obrała retorykę narodowej dumy. Wobec zakazu posługiwania się polskim godłem, niemieckiej swastyce przeciwstawiono znak Rodła symbolizujący bieg Wisły z zaznaczonym Krakowem. W dniu kongresu, 6 marca 1938 r., do Berlina przyjechało w wynajętych pociągach pięć tysięcy Polaków, wśród nich działacze wrocławscy.
Skala zgromadzenia „Polactwa walczącego” w sali prestiżowego „Theater des Volkes”, które rozpoczęło się o godz. 11.30 przemówieniem prezesa, ks. Bolesława Domańskiego z Zakrzewa, zaskoczyła nawet śledzącą wszystkie ruchy agenturę niemiecką. Odśpiewano Hymn Rodła z towarzyszeniem orkiestry pod batutą prof. Aleksandra Sienkiewicza, po czym rozpoczęły się podniosłe przemówienia. Wystąpienie nieustraszonego Ślązaka, Arka Bożki, zachowało się do dziś na płycie dzięki zapobiegliwości władz kongresu. Znana działaczka, Anna Jasińska, otrzymała od władz Związku „Odznakę Wiary i Wytrwania”.
To jeszcze nie koniec
Tak naprawdę nie wiadomo, ile odwagi zdołał obudzić berliński kongres w działaczach Dzielnicy II Związku, zwłaszcza wśród polskich wrocławian. Ostatnie miesiące pokoju dla Europy w ich społeczności oznaczały akty relegowania ze studiów, napady na bursę i demolowanie lokali połączone z totalnym bojkotem towarzyskim. W bardziej drastycznych przypadkach władze uciekały się do nakazu opuszczenia miejsca zamieszkania.
W tej atmosferze wciąż działało duszpasterstwo Polaków przy kościółku św. Marcina. Niedawno wyświęcony ks. Józef Sikora, wikary parafii św. Krzyża i z nominacji kard. Bertrama nauczyciel w Szkole Miejskiej, prowadził nieprzerwaną posługę i głosił coniedzielne kazania. Nie wiemy, co przekazał wiernym w pierwszą niedzielę niemieckiej pożogi, gdy wiwatujący na cześć odlatujących bombowców breslauerzy zaczęli odliczać dni do ostatecznego triumfu III Rzeszy. Ostatnią Mszę św. dla Polaków ks. Sikora odprawił 10 września 1939 r. Prosił wówczas o wierność sakramentom w kościołach parafialnych, o wzajemne wybaczenie, dziękował za dotychczasową ofiarność i dbałość o świątynię. Po nabożeństwie w zachowanej księdze parafialnej zapisał fragment wyjęty z „Hasła Rodła”: „Wytrwamy i wygramy!”.