KS ANDRZEJ DRAGUŁA

Zielona Góra

Dobra modlitwa

Kiedy pisałem ten felieton, była końcówka grudnia 2019 r., we Wrocławiu trwało Europejskie Spotkanie Młodych zorganizowane przez Wspólnotę z Taizé. Był czas, kiedy uczestniczyłem w tych modlitewnych zjazdach młodzieży dość regularnie. Byłem w Wiedniu, Paryżu, Barcelonie.
Wszędzie odnajdywałem tę samą atmosferę, którą odkryłem, kiedy przed blisko 30 laty pojechałem na tydzień do tej burgundzkiej wioski, gdzie niegdyś brat Roger Schutz rozpoczął swój niezwykły monastyczny eksperyment. Kto był choć raz na takim spotkaniu albo przebywał w Taizé, wie, o czym mówię: o atmosferze modlitwy, której fundamentem są śpiew i muzyka, czyli charakterystyczne kanony.

Przyznam, że nie wiedziałem, jaka jest ich geneza. Na internetowej stronie Śpiewnika kościelnego ks. J. Siedleckiego znalazłem informację, że są to: „Krótkie teksty, przeważnie w ponadnarodowym języku łacińskim, i umiejętnie skomponowane do nich melodie […]. Ich medytacyjny charakter, pełen prostoty styl i łatwy do nauczenia materiał słowno-muzyczny, bardzo często nawiązujący do tradycji starochrześcijańskich, przyczyniły się do niezmiernej popularności tych śpiewów”. Myślę, że ich popularność nie wynika jedynie z formalnej prostoty, ale także z faktu, że ich istotą jest „medytacyjny charakter”. Kanony z Taizé nie są muzyczną ramą dla modlitwy, ozdobnikiem, elementem dodanym do liturgii. Kanony są modlitwą. Kanonami się modli. One są liturgią. Piszę o tym, bo w naszej katolickiej liturgii muzyka i śpiew straciły ostatnio na teologicznym znaczeniu. Wciąż są czymś zewnętrznym, upiększającym. Teologia muzyki nadawała jej jednak większe znaczenie. Co ciekawe, nie tylko w tradycji katolickiej, ale też w protestanckiej. Wiele o luterańskiej teologii muzyki pisze J. Majewski w książce Kanony śmierci. Słowo o chrystologii Wariacji goldbergowskich Jana Sebastiana Bacha. Autor dowodzi, że Bach był muzykiem teologiem, a jego utwory muzyczne są de facto traktatami teologicznymi. Przytacza komentarz M. Lutra do pewnego utworu muzycznego: „Tak Bóg przepowiadał Ewangelię także przez muzykę”, a ponadto zalecenie J. Matthesona, kompozytora i krytyka muzycznego z przełomu XVII i XVIII w.: „Cnotliwy kantor, sprawując swój święty urząd, przemawia tak, jak kaznodzieja z ambony: obaj bowiem krzewią Słowo Boże”.

Tradycja katolicka nie jest tak jednoznaczna w przypisywaniu muzyce teologicznego znaczenia, ale Sobór Watykański II w Konstytucji o Liturgii zauważył: „śpiew kościelny, jako związany ze słowami, jest nieodzowną oraz integralną częścią uroczystej liturgii”. A więc ani dodatek, ani ozdoba. Jednak zaraz odebrano muzyce jej teologiczną niezależność, dodając w tym samym akapicie wyrażenie „służebna funkcja muzyki w liturgii”. Na pociechę pozostaje nam św. Augustyn, który powiedział: Bis orat qui bene cantat – Ten, kto dobrze śpiewa, podwójnie się modli. Nie ulega wątpliwości, że kanony z Taizé to „dobra modlitwa”.