Pogoń

Jestem ofiarą reklamy i marketingu. Jako flegmatyk i tak mam łatwiej
– bo umyka mi część wymierzonego we mnie wabiąco-kuszącego przekazu.

JOANNA NOSAL

Oława

W Rzymie przeciążyła mnie presja zobaczenia wszystkiego,
o czym dotąd czytałam, słuchałam i co oglądałam

PIXABAY.COM

Reaguję wolniej, więc omija mnie część okazji, flashów i innych akcji błyskawicznych. Ale jako człowiek – i tak ulegam presji, a moja pożądliwa natura gna ku zdobywaniu, gromadzeniu i posiadaniu.
Jestem pchana i ciągnięta. Wabiona, kuszona, poruszana. Podlegam przeróżnym wymyślnym praktykom budującym we mnie pragnienia i tęsknoty.
Wyzwalane są moje najgłębsze i najtajniej skrywane pożądliwości.
Żeby tylko wcisnąć mi to, co jest akurat do sprzedania. Sztaby generalne i zastępy marketingowców badają, liczą, analizują to, co oglądam, co kupuję i czym się interesuję – by podsunąć mi to, czemu nie będę w stanie się oprzeć.
Kiedy rok temu pojechałam po raz pierwszy (i raczej ostatni) w moją wymarzoną pielgrzymkę do Rzymu – przytłoczył mnie ogrom ciśnienia, jakie odczułam, kiedy tam dotarłam. Presja zobaczenia WSZYSTKIEGO, o czym dotąd czytałam, słuchałam, oglądałam na zdjęciach – prawie mnie przewróciła, a z pewnością przeciążyła. Do równowagi przywróciła mnie dopiero masa ludzka napierająca na mnie zewsząd.
Bezrozumna ludzka plątanina, cisnąca się i miażdżąca jednostki. Ona – złożona przecież z jednostek – ale z jednostek, które oddały swoją wolę jakiejś większej sile – zdolna była zrobić krzywdę każdemu, kto zagapiłby się na dzieło sztuki czy krajobraz…
Kto spowolniłby ten pęd. Można było albo się poddać i „zwiedzać” w rytmie narzuconym przez to wypełnione po brzegi „koryto”, albo odpuścić i zejść z głównego traktu. Zwiedzać w ich rytmie oznaczało „zaliczać” kolejne obowiązkowe obiekty. Ja się chciałam delektować.
Z prądem…
To samo dotyczy kupowania ubrań, żywności, oglądania filmów, słuchania muzyki. Jest nurt główny i alternatywny.
Wybieranie płynięcia „z prądem” jest łatwiejsze i pozornie zwalnia z odpowiedzialności.
Podejmuje się decyzję początkową, a potem już się tylko pilnuje podążania za wybraną grupą.
I „zalicza” się kolejne szczeble, kolejne sezony w modzie, kolejne premiery, wydarzenia sezonowe, miejsca wakacyjne… i inne obowiązki.
Bannery i newslettery informują nas o nowej kolekcji, nowym modelu, nowym genialnym wynalazku, który jest OSIĄGALNY! Już, nareszcie, doczekaliśmy się! I oto kolejna odsłona kolejnego smartfona, który o wszystko przewyższa ostatnio, nie tak dawno kupionego smartfona, używanego głównie do odbierania reklam w coraz lepszej rozdzielczości, z coraz lepszą skutecznością, dzięki coraz lepszym parametrom technicznym i coraz szybszemu łączu internetowemu.

Nowe barwy, nowa ostrość, nowa głębia, kolejny aparat fotograficzny – tym razem boczny – do robienia super, jedynych, cudownych zdjęć w najmodniejszych ciuchach – na tle najbardziej trendy kurortu u podnóża wulkanu.
W pogoni za nowinkami Kup nowego smartfona – a dowiesz się jako pierwszy – że oto już jest przestarzały, bo wszedł na rynek jeszcze nowszy, jeszcze ciekawszy, lżejszy, dopracowany i zaskakujący nowinkami. To się nigdy nie kończy.
Kiedy już wszystkie sofy pasują do wszystkich zasłon – nadciąga nowa moda, która czyni wszystkie wcześniejsze starania bezzasadnymi – bo oto nic już do niczego nie pasuje i trzeba zaczynać od nowa. Nie ma nasycenia, spełnienia i odpocznienia. Nie ma celu.
Celem jest sama pogoń, zdobywanie, wyszukiwanie, polowanie na okazje, zbijanie ceny, wynajdywanie środków.
Wymaga to tak wiele energii, że daje poczucie robienia czegoś pożytecznego.
Bo męczy. Wyczerpuje. Zamiast nasycenia – pozostaje głód i wycieńczenie. I góra niepotrzebnych rzeczy.
Używam tego obrazu, bo znamy go wszyscy. W każdej dziedzinie ludzkich pragnień jest jakiś główny nurt i ta reszta: hipsterzy, którzy próbują podejść do tego samego tematu z dystansu i jakby pod prąd. Na każdy ruch popularny – odpowiada jakiś antyruch, protestujący przeciwko masowemu, bezrozumnemu gnaniu naprzód w rytm wyznaczany odgórnie (najczęściej właśnie przez centrale marketingowych analityków).
Będziesz miał skarb w niebie?
Chrześcijanie – ludzie Chrystusa – powinni być odporni. Ale nie są oczywiście. Chrześcijanie podlegają tym samym mechanizmom ludzkim i tym samym szarpiącym pragnieniom, co reszta ludzkości. Chrześcijanie to my – słabi ludzie, pragnący szczęścia.
Dlaczego dajemy się nabierać i łudzić?
Dlaczego wierzymy, że suma chwilowych przyjemności da w ogólnym rozrachunku szczęście? Niczego nie nauczyliśmy się od mistyków i ascetów – hipsterów poprzednich wieków, którzy szukali prawdziwego szczęścia w całkowitym ogołoceniu? Jakoś nas to nie kręci. Chcemy mieć. Chcemy gonić. Chcemy, żeby było przyjemnie.
(Mk 10, 21-22): „Wtedy Jezus spojrzał z miłością na niego i rzekł mu: «Jednego ci brakuje. Idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną!» Lecz on spochmurniał na te słowa i odszedł zasmucony, miał bowiem wiele posiadłości”.
Więc odchodzimy zasmuceni. A na pociechę kupujemy sobie nowe buty.