Z pamiętnika pluszowego Mnicha

ILUSTRACJA MWM

GIENEK, FRYDERYK I PACZKI

Za oknami sypał delikatny śnieg. Niedzielne grudniowe popołudnie powoli dobiegało końca. Po całym pracowitym dniu Fryderyk wreszcie mógł spokojnie siąść w fotelu i zabrać się do czytania swojej ulubionej książki o wielorybach. W amerykańskiej parafii, gdzie razem z Gienkiem towarzyszyli księdzu Piotrowi, trwały przygotowania do świąt, więc w ciągu dnia pracy było sporo. W dodatku nie wszystko szło po jego myśli. Od samego rana zaliczał wpadkę za wpadką.
Jak zawsze w niedzielę rano pomagał w zakrystii. Oczywiście powinien był pamiętać, że w III Niedzielę Adwentu używa się koloru różowego. Ale nie pamiętał. A może i pamiętał, tylko akurat tak się stało, że zapomniał. Potem się okazało, że zapomniał położyć kluczyk do tabernakulum na właściwym miejscu, świeczki się wypaliły na ołtarzu, zrzucił przez nieuwagę ampułki na podłogę i jeszcze w dodatku w tłoku ktoś mu nadepnął na ogon.
– Masakra, a nie niedziela radości – jęknął Freddy.
– Oj tam, oj tam, nie przejmuj się – Gienek próbował go pocieszać. – Nikt się nie zorientował.
– No może i nikt, ale głupio – westchnął Szop. – Już myślałem, że po obiedzie będzie trochę spokojniej, ale nie. Bo co chwila ktoś się dobijał, że „koniecznie chce rozmawiać z księdzem Piotrem, bo ma dla niego i tylko dla niego wiadomość. Ja wiem, że go nie ma, ale może już wrócił, bo to w sumie nic pilnego, więc zadzwonię jeszcze raz za chwilę, dobrze?”.
– Ale przecież skoro ksiądz mówił, że jedzie na spowiedź do innej parafii i wróci późno w nocy, to znaczy, że pojechał na spowiedź do innej parafii i wróci późno w nocy – zdziwił się pluszowy Mnich.
– No właśnie! No, ale teraz wreszcie chwila spokoju…
Dzwonek do drzwi przerwał mu w pół słowa.
Freddy popatrzył zrezygnowanym wzrokiem na przyjaciela i warcząc pod nosem podreptał do drzwi.

Na ganku stały dwie wielkie paczki zapakowane w kolorowy papier i z piękną kokardą na górze.
– Hm. Same przyszły? – zaczął się głośno zastanawiać.
– Niespodzianka! – dwie dziewczynki wyskoczyły z ukrycia. To siostry, Payton i Linlye, zawsze pełne energii.
– Cześć Freddy – zaszczebiotała Linley. – W kościele mówiliście, że zbieracie prezenty dla dzieci, które nie mają pieniędzy, to myśmy im kupiły, żeby też miały fajne święta. My tylko przynosimy i znikamy, bo mama czeka w aucie. I tak po drodze wpadłyśmy tu.
Cała złość od razu mu minęła.
– O! Czad po prostu! Postawcie to tutaj! O! Jakie wielkie pudełka! Dziękujemy w imieniu dzieci. Super w ogóle!
Dziewczynki wniosły pudełka, pomachały i zniknęły równie szybko, jak się pojawiły.
Fryderyk westchnął. Zawsze wzruszał go dziecięcy zapał i ich chęć niesienia pomocy innym.
Wrócił do pokoju, ale jakoś mu odeszła ochota na czytanie. Zrobiło mu się głupio, że cały dzień narzekał.
– Wiesz – zwrócił się do Gienka – właśnie miałem okazję zobaczyć dzisiejszą Ewangelię i jej nie wykorzystałem.
– Co to znaczy? – zapytał Mnich.
– Bo dzisiaj Święta Elżbieta z radością przyjęła Maryję, gdy ta przyszła ją odwiedzić, a Święty Jan, choć był jeszcze pod sercem swojej mamusi, już rozpoznał, że Maryja przynosi Pana Jezusa. Tyle razy dzisiaj Pan Jezus do mnie przychodził w innych ludziach, a ja go nie poznałem i wcale się nie ucieszyłem. Ech, Fryderyku Szopie, straszny z ciebie samolub.
– Dobrze, że sam to zobaczyłeś. Ale teraz nie załamuj się sobą. Bóg kocha grzesznika, zatem nie jęcz dłużej, tylko bierzmy się za te prezenty dla ubogich. W piwnicy już jest ich bardzo dużo i musimy je poukładać, bo od jutra ludzie zaczną po nie przychodzić – podsumował Gienek.
– No to w takim razie: do roboty! – zawołał Fryderyk w wyraźnie lepszym nastroju.

KS. PIOTR NARKIEWICZ