Jedno Boże Narodzenie Prymasa Tysiąclecia

Była końcówka roku 1954. Prymas Stefan Wyszyński od ponad roku przebywał
w odosobnieniu, na jaki skazały go komunistyczne władze. Towarzyszyły mu w niedoli
dwie osoby: ksiądz Stanisław Skorodecki oraz siostra Leonia Graczyk.

PIOTR SUTOWICZ

Wrocław

Prymas kard. Stefan Wyszyński z ks. Stanisławem Skorodeckim, współwięźniem z Prudnika

FOTOREPRODUKCJA Z ARCHIWUM JASNEJ GÓRY: HENRYK PRZONDZIONO/FOTO GOŚĆ

Obie postaci można uznać za tragiczne. Obie wyciągnięte z komunistycznych więzień i przeznaczone przez decydentów na towarzyszy uwięzionego Prymasa, jednocześnie zmuszane do donoszenie na niego. Sprawy te są właściwie znane historykom. W czasie, kiedy rzeczy się działy, Prymas na pewno miał wątpliwości co do ich roli, choć zdawał się przechylać na stronę ich niewinności.
Nie wahał się co do zamiarów władz.
Zdaje się, że po uwolnieniu chciał tę sprawę zamknąć i nie zajmować się analizowaniem trudnej przeszłości.
Co najmniej z siostrą Leonią, która w międzyczasie opuściła zakon, zdaje się rozmawiał o jej roli i nie chciał, by robiono jej jakieś wyrzuty. W tym miejscu nie chcę się tym głębiej zajmować, piszę o czymś innym.
Boże Narodzenie
W grudniu 1954 r. Prymas i towarzysząca mu dwójka przebywali w Prudniku, trzecim już miejscu przetrzymywania. Na świecie szło „nowe”. W Sowietach szykowały się jakieś zmiany. Władze komunistyczne w Polsce, zdaje się, zaczynały mieć problem z tym, co dalej z Prymasem uczynić. Części tego wszystkiego Kardynał był świadom, choć wiedzę miał ograniczoną, co oczywiste. W swoich zapiskach pięknie odnotowuje on fakt przeżywania Wigilii i Bożego Narodzenia w tym okresie.
Piszącego jakoś szczególnie ów opis zainteresował w kontekście czasów dzisiejszych, kiedy mamy wyraźny problem z tym, jak przeżywać święta i próbować nie dać się całkowicie pochłonąć popkulturze, którą w Boże Narodzenie w jakiś niezwykły sposób infekuje się społeczeństwo. Dla naszego bohatera było to drugie Boże Narodzenie w uwięzieniu. Tym razem jednak jego nadzorcy pozwolili mu na „drzewko”, które ksiądz Skorodecki „ubrał własnymi środkami i sposobami”, pewnie wyglądało oryginalnie, ale Prymas, jak można wnioskować z zapisków, był wzruszony. Był i opłatek, który posłano „gospodyni”, czyli pani, która z nadania władz zajmowała się kuchnią i logistyką owego miejsca odosobnienia, w którym przebywali zarówno więźniowie, jak i pilnujący ich ubecy. Tym ostatnim Prymas opłatka nie przekazał, nie chcąc „prowokować ich uczuć światopoglądowych”. Ważna w tym wszystkim wydaje się uwaga, iż „panuje w domu doskonała cisza”. Kardynał chyba jest szczęśliwy, na chwilę zapomina o troskach, którym jest poddany.
Trójka uwięzionych siedzi przy wieczerzy wspólnie, rozmawia, a następnie udaje się na jutrznię, a o północy na pasterkę. Obaj duchowni w nocy odprawiają trzy Msze Święte, w tym dwie ciche.

Kolejna uwaga, jeszcze bardziej budująca:

„JEST NAM BARDZO DOBRZE W TEJ UBOŻUCHNEJ KAPLICZCE, BEZ JEDNEGO KWIATKA, Z DYMIĄCYMI, LICHYMI ŚWIECAMI, WOBEC CHRYSTUSA, KTÓRY CHCIAŁ BYĆ Z NAMI W TYM DNIU «W GOSPODZIE ZA MIASTEM»”.

We wspólnocie
Owa oryginalna trzyosobowa wspólnota przeżyła piękną Wigilię, następny dzień też zamierzali przeżyć razem. Nasz Bohater pisze o tym, że tak „postanowili”, w tym bowiem czasie „nikt nie może czuć się samotny”.
Wszystko było ubogie, ale niezwykle godne. Śpiewali kolędy, trochę na głos czytali, modlili się, rozmawiali przy stole.
Jednym słowem robili rzeczy, których my, współcześni, unikamy jak ognia. Pasterka – jeszcze jak cię mogę, ale właściwie po co na nią iść do kościoła, przecież „piękniejsza” będzie ta z Watykanu albo skądś tam, oglądana na ekranie nowoczesnego telewizora, w domu jest ciepło i sucho, poza tym w czasie transmisji można drzemać…
a co, nie można? Kolędy też są w telewizorze, śpiewają je artyści, dźwięk jest ładny, „ileś tam” wymiarowy i podbity basami. Boże Narodzenie, owszem, nawet się siedzi razem przy stole, ale właściwie szybko robi się nudno, o czym tu rozmawiać? O polityce? – niebezpiecznie, łatwo o różnicę zdań.
O codzienności? – bez sensu, można jeszcze chwalić się przed rodziną sukcesami mijającego roku, ale te albo okażą się wątpliwe i wypadają blado, albo wszyscy mają ich więcej i przekrzykują się lub licytują jeden przed drugim. Dzieci mają trochę prościej, mogą cieszyć się choinkowymi prezentami, ale te satysfakcjonują je coraz mniej w dobie, kiedy przez cały rok wszystkiego i tak jest pod dostatkiem.
Można by z rodziną pójść do którejś galerii handlowej, ale cóż, te są niestety zamknięte. Co więc robić? Nudzić się, jakoś przetrwać do „poświąt” i zacząć „normalnie” żyć.
Zdaje się jesteśmy antytezą owej wspólnoty, którą Prymas wówczas, w 1954 r., w prudnickim więzieniu stworzył. I to wymaga zmiany. Skoro czekamy na zbliżającą się wielkimi krokami Jego beatyfikację i wszyscy wzruszamy się tym, że nasz wielki Pasterz dostąpił chwały ołtarzy, to przyjrzyjmy się i tym na pozór małym i drobnym rzeczom, które na Jego wielkość się składają. Może zacznijmy od Bożego Narodzenia. Niech ono będzie darem Boga dla nas, a nie czasem, z którym nie wiadomo, co zrobić, czego wszystkim czytelnikom i sobie szczerze życzę.