Z pamiętnika pluszowego Mnicha

ILUSTRACJA MWM

GIENEK, FRYDERYK I WIDOK Z GÓRY

– A nie mówiłem, że będzie fajnie? – Gienek otworzył okno schroniska i świeże górskie powietrze wpadło do pokoju.
Poprzedniego dnia padał deszcz, gdy wieczorem z Fryderykiem dotarli do schroniska. Ale ten dzień zapowiadał się słonecznie. Właśnie wschodziło piękne jesienne słońce.
– Super. Futerko wyschło, wyspałem się w wygodnym łóżku, teraz pora na śniadanie – Fryderyk miał wyraźnie lepszy humor.
– Tylko pospieszmy się, bo nie po to wstaliśmy wcześnie, by potem zmarnować cały poranek. Zaraz po śniadaniu idziemy na szczyt. Przy takiej pogodzie powinny być ładne widoki.
Tak też zrobili. Szczyt góry nie był bardzo daleko. Po godzinnej wędrówce dotarli na wierzchołek.
– Pierwszy! – zawołał zdyszany Fryderyk i rozejrzał się po niewielkiej polanie szczytowej otoczonej kosodrzewiną.
– No ładnie. Mówiłeś, że będzie widok, a tu drzewa wszystko zasłaniają! – entuzjazm Szopa zgasł natychmiast.
– Z mapy tak to wyglądało – tłumaczył Gienek. – Sprawdzałem na takiej aplikacji, że przy dobrych warunkach to można zobaczyć szczyty oddalone na 150 kilometrów. Ale najwyraźniej nie przewidzieli, że jesteśmy tak mali, że nie wystajemy ponad kosówkę.
– Nie po to przeszliśmy taki kawał, żeby siedzieć w krzakach – nie dawał za wygraną Freddy. – Coś wymyślimy. Zobacz! Tutaj jest stos głazów, który oznacza wierzchołek. To jak się na niego wgramolę, to będę trochę wyższy i… O! Patrz! Widać! Widać! Jak jeszcze podłożę ten plecak, to już w ogóle jestem wysoko!
Gienek szybko dołączył do przyjaciela.
Głazy były dość duże i stabilne, więc nie było obawy, że coś się niebezpiecznego stanie. Już po chwili obaj radowali się przepięknym widokiem.

Ich głowy wystawały z kosodrzewiny akurat na tyle wysoko, bo zobaczyć całe piękno pasm górskich. Po wczorajszym deszczu niebo było czyste i widoczność była wyśmienita.
– Rzeczywiście, warto było wcześnie wstać, by zobaczyć taki widok – cieszył się Fryderyk.
– Mnie też się podoba – przytaknął Gienek – a już myślałem, że będzie trzeba się na jakieś drzewo wspinać, jak celnik Zacheusz z Ewangelii.
– A co? Bo nie pamiętam.
– Zacheusz chciał zobaczyć Pana Jezusa, ale był taki niski, że tłum mu zasłaniał. Więc wdrapał się na drzewo. A Jezus zobaczył go i zawołał: „Zacheuszu, zejdź na dół, bo chcę do ciebie przyjść na obiad”.
– Fajnie tak. Ja też bym chciał, żeby tak Jezus do mnie na obiad przyszedł. Ciekawe, czy Jezus lubi pierogi?
– Pewnie lubi. Pierogi są bardzo smaczne. Ale w tej historii nie jest ważne, co jedli, ale to, że Jezus zobaczył Zacheusza, o którym wszyscy wiedzieli, że jest człowiekiem, który robił różne złe rzeczy i bardzo oszukiwał ludzi. Niektórzy się nawet dziwili, że Jezus idzie do takiego grzesznika w gości.
– Pewnie byli zazdrośni, że nie poszedł do nich – powiedział Freddy.
– A jednak Jezus poszedł właśnie do tego grzesznika, żeby pokazać mu, jak bardzo go kocha i się o niego troszczy. I wiesz, że to spotkanie zmieniło Zacheusza? Postanowił, że odda połowę majątku ubogim, a każdemu, kogo oszukał, odda cztery razy tyle.
– To się dopiero nazywa nawrócenie! – Freddy był zachwycony historią.
– A wszystko zaczęło się od tego, że chciał zobaczyć Jezusa.
– To bardzo ważne, żebyśmy chcieli spotkać Pana Jezusa, bo On ma wielkie zaufanie do nas, grzeszników, i bardzo nas kocha – zakończył mnich.
– No i czad! – zawołał rozradowany Freddy.

KS. PIOTR NARKIEWICZ