POLSKI ŚLĄSK

Blisko, coraz bliżej…

Gdyby napisać podręcznik o dolnośląskich „ojcach niepodległości”,
to składałby się on prawie wyłącznie z twardych realistów
zbierających najmniejszy skrawek polskości. Żadnych fajerwerków…

„Nie zbłądzić i nie upaść,
To sokoli lot –
Nie zwątpić i nie ustać,
Toć Sokoła sława.
Nie igrać, lecz czynić –
Toć Sokoła cel!”

Z pocztówki wysłanej
przez członkinie
wrocławskiego
„Sokoła”,
Charlottenburg,
1912 r.

ANNA SUTOWICZ

Wrocław

Historyczny widok Wrocławia, Wilhelm Kandler, staloryt, ok. 1850.
Ilustracja za: Wolfgang Schwarze,
Romantyczna podróż przez historyczny niemiecki wschód,
Gondrom Verlag, Bindlach 1989

WIKIMEDIA COMMONS

Gdy w 1891 r. zamykano redakcję „Nowin Szląskich”, Europa stała u progu wojny. Co pewien czas gazety donosiły z ulgą o odsunięciu się jej widma, choć już nikomu nie dało się wmówić, że niemiecki przemysł militarny tak sobie po prostu pracuje na lepsze jutro. Polacy, niejedyni skrzywdzeni przez system wersalski, ale chyba ze wszystkich skrzywdzonych najgłośniej prosili o tę wojnę, bo ona mogła przetasować niesprawiedliwy układ sił.
Za ten paradoks mieli zapłacić wielką cenę, ale też nie zamierzali czekać na jego rozwiązanie z założonymi rękami.
I można mówić o wielkich przewrotach i rewolucjach, głośnych aktach niezgody i wielkiej konspirze.
Ulica Nowa, czyli ulica „polska”
Pod koniec XIX stulecia świat stał się beneficjentem wielkiego boomu przemysłowego. Wraz z nim potężne okręgi przemysłowe, także w Niemczech, przyciągały żądnych innego życia nędzarzy i zwyczajnych wagabundów.
Wrocław dochrapał się w Wilhelmińskim Cesarstwie oblicza i rangi metropolii, w której coraz częściej witali Polacy przybywający tu za pracą. „Nowiny Raciborskie” donosiły na przełomie wieków, że w stolicy Śląska rotacyjnie mieszka nawet kilkadziesiąt tysięcy polskich sezonowych robotników najemnych, drobnych rzemieślników i służących.
Większość z nich narażona była na utratę języka, z trudem wiązała koniec z końcem, borykając się z obcym dla siebie żywiołem. Wbrew obiegowej opinii społeczność ta była jednak dużo bardziej różnorodna. W mieście żyła niezbyt liczna, ale aktywna grupa polskiej inteligencji, w życiu społecznym widoczni byli zwłaszcza studenci ze związku „Concordia”, uczęszczający z zamiłowaniem na wykłady prof. Władysława Nehringa. W 1896 r. aktywny wśród nich był student prawa i ekonomii Wojciech Korfanty, sympatyzujący ze Związkiem Młodzieży Polskiej „Zet”, który włączył się w działalność samokształceniową i pomoc materialną na rzecz polskich studentów z rodzin robotniczych. Jak wszędzie wówczas w Europie, i we Wrocławiu nowe role przejmowały kobiety. Zrzeszone w Stowarzyszeniu Polek św. Anny zajmowały się biedniejszymi dziećmi. Prym wiodła tu córka znanego nauczyciela języka polskiego z gimnazjum św. Macieja, Jadwiga Jarochowska. Jej koleżanka, Aurelia Żychlińska, zaangażowała się w organizację Towarzystwa Czytelników Ludowych. Nieobojętni na los rodaków byli także drobni miejscowi przedsiębiorcy, którzy od dawna aktywizowali się w ramach Towarzystwa Handlowego Polskiego, teraz szumnie nazwanego Towarzystwem Przemysłowców Polskich. Organizowane przez jego członków rauty i zabawy, kursy poradnictwa zawodowego, wsparcie rodzin w postaci paczek gwiazdkowych dla dzieci, odczyty patriotyczne i zaszczepiona przez Ignacego Chrzanowskiego fascynacja Mickiewiczem przyciągały polskich przybyszów i pomagały dźwigać ciężar obcej rzeczywistości. Podczas tych akademii udzielało się Towarzystwo Piosenki „Lutnia”, dzieci i młodzież angażowano w amatorskich przedstawieniach.
Większość tych wydarzeń miała miejsce przy niewielkiej ul. Nowej, w samym centrum miasta. To tu pod nr. 18 mieściła się czytelnia i miejsce lekcji z języka polskiego.
W pobliskiej restauracji „Eldorado”, której właścicielem był znany wrocławianom Jan Kwaczewski, oraz w sali klubu „Cassino” spotykali się członkowie polskich towarzystw, tu odbywały się wszystkie najważniejsze

 wieczornice narodowe, można było posłuchać wierszy Ujejskiego i Mickiewicza, prozy Konopnickiej, Sienkiewicza i Kraszewskiego, zaśpiewać z chórem „Harmonia” polskie piosenki. Nie bez powodu śpiewniki były najpopularniejszym nośnikiem polskiej kultury, gorliwie tropionym przez niemiecki establishment.
Sokoły, sokoliki i sokolątka
Okres poprzedzający I wojnę światową to był czas gorączkowego korzystania z życia. Świat tętnił kawiarniami, kurortami, dzwonił tramwajami elektrycznymi i dawał się rozsadzać żelazną koleją. Odkrywano także dobroczynny wpływ zdrowego stylu życia. Towarzystwa gimnastyczne kwitły w całej Europie, ale w przypadku polskich organizacji miały one oczywiście przede wszystkim tło patriotyczne.
Powstały we Lwowie „Sokół” wymagał od swoich członków samoorganizacji, dbania o kondycję ciała i ducha, by w odpowiedniej chwili dziejowej oddać je na rzecz narodu.
Stosunkowo szybko, bo w lipcu 1894 r. powstało wrocławskie gniazdo „Sokoła”, które zrazu umiejscowiło się przy obecnej ul. Kościuszki, a następnie na Wybrzeżu Słowackiego. Komórka ta weszła w skład V Okręgu „Sokoła” Na Wychodźstwie, a pierwszym prezesem został Marian Hubiński. Wpisowe wynosiło niemałą sumę jednej marki, ale dzięki funduszowi szybko zbierano środki na szeroką działalność organizacji. Na wszechpolskim zlocie „Sokołów” w Krakowie w 1896 r. gniazdo wrocławskie reprezentowało 70 członków, w większości aktywnych w pozostałych wrocławskich organizacjach dla Polaków. Obok statutowej pracy w postaci wycieczek za miasto, kursów tańca i zajęć gimnastycznych, odbywających się z braku pozwolenia na korzystanie z miejskiej infrastruktury w prywatnych pomieszczeniach, prowadzono tajne komplety z literatury i historii Polski, organizowano patriotyczne wieczornice.
W pracę włączyli się działacze Towarzystwa Górnośląskiego, polscy przemysłowcy i cała inteligencja. Miejscowi działacze mieli długoletnie doświadczenie, a przybysze z Wielkopolski i Galicji dysponowali wiedzą o polskim życiu narodowym, przywozili zakazane w Niemczech periodyki i książki.
Studenci z tajnej Grupy Narodowej „Zet”, a wśród nich Korfanty, pracowali nad adaptacją w środowisku polskim Górnoślązaków, posługujących się niezrozumiałą wśród przybyszów z innych ziem polskich gwarą. Towarzystwo Bratniej Pomocy „Fraternitas”, zwane bardziej swojsko „Bratniakiem”, starało się w wielkopolskich bankach o stypendia dla mniej zamożnych studentów. Od 1904 r. mogli oni korzystać z pomocy miejscowego Banku Ludowego, założonego przez Ludwika Adamczewskiego, członka Towarzystwa Przemysłowców i „Sokoła”.
Nie sposób wymienić tu wszystkich zaangażowanych w przeddzień I wojny w budzenie Polaków do aktywności.
Choć stanowili oni raptem ok. jednego procenta miejscowej Polonii, a wśród przyjezdnych można by ich liczyć w promilach, to przecież właśnie dzięki takim jak oni, zdolnym porozumieć się w najważniejszych sprawach, wkrótce mogły powstać w Odrodzonej trwałe struktury gospodarcze i kulturalne, bez których wysiłek militarny pozostałby bez owocu. Dlatego właśnie wciąż warto wracać pamięcią do dolnośląskich „ojców niepodległości”, by od nich uczyć się tej nieprawdopodobnej umiejętności łączenia idealizmu z niekochanym realizmem, by z niemożliwego wydobyć to, co jest możliwe.