Potęga i niebezpieczeństwo obrazu

Pytanie o to, kogo i dlaczego obrażają obrazy,
trzeba zacząć od pytania, czym jest obraz.

KS. ANDRZEJ DRAGUŁA

Zielona Góra

Wenus z lustrem, Diego Velázquez, olej na płótnie, ok. 1650.
W zbiorach National Gallery w Londynie.

ZDJĘCIA WIKIMEDIA COMMONS

W perspektywie nie tylko teologii, ale także antropologii sztuki obraz to – jak udowadnia wybitny niemiecki historyk sztuki Hans Belting – wcale nie obraz w jego współczesnym słownikowym rozumieniu, czyli „dzieło plastyczne przedstawiające kogoś lub coś, wykonane za pomocą farb, kredek, ołówka itp. na płótnie, papierze lub desce”. Obraz to coś dużo więcej. To – według niemieckiego historyka – „przede wszystkim wizerunek osobowy, imago. Imago przedstawiało zazwyczaj osobę i dlatego traktowano je również jak osobę.
Tak pojmowane, stało się ulubionym przedmiotem praktyk religijnych”.
Takie rozumienie obrazu (łac. imago – obraz) jest właściwe dla kultury europejskiej od starożytności po średniowiecze.
Renesans jest momentem, gdy „era obrazu” przekształca się w „erę sztuki”. To właśnie wtedy obraz, który był dotychczas obiektem kultu, ulubionym przedmiotem praktyk religijnych ludzi wierzących, zeświecczył się i stał się prawie wyłącznie dziełem sztuki, coraz częściej zamieszkując muzea niż kościoły. Obraz przestawał objawiać Boga i czynić Go obecnym – jak to do dzisiaj się ma w prawosławnej ikonie – stając się coraz bardziej wyłącznie obrazem o tematyce religijnej. Ontologiczna sakralność ustąpiła miejsca narracyjnej religijności. Czy jednak rzeczywiście obraz – także ten o tematyce religijnej – stał się wyłącznie dziełem sztuki, a jego miejscem jest sala muzealna?
Zniszczenie obrazu, morderstwo osoby
Platońskie rozumienie sztuki jako mimesis (naśladownictwo) świata odwiecznych idei znalazło swoją kontynuację w teologicznej koncepcji wizerunku jako odwzorowania świętego, niebiańskiego archetypu. Obraz wyobraża osobę, która mieszka w Niebie.
Sobór Nicejski II w roku 787 – idąc za św. Bazylim – stwierdził: „Cześć oddana wizerunkowi przechodzi na prototyp; a kto składa hołd obrazowi, ten składa go Istocie, którą obraz przedstawia”.
Kłaniając się przed obrazem, kłaniamy się przed osobą na nim przedstawioną.
W roku 1563 sobór zwołany do Trydentu potwierdził starożytną naukę.
Przypomniano, że „cześć i szacunek” wobec świętych obrazów „winny być okazywane nie dlatego wszakże, iżby miało się wierzyć, że się w nich jakaś boskość czy cnota znajduje i że dlatego mają być otoczone kultem […], lecz dlatego, iż cześć im okazywana odnosi się do prawzorów, które one przedstawiają, tak że przez obrazy, które całujemy i przed którymi odkrywamy głowę i padamy na kolana, czcimy Chrystusa i oddajemy szacunek świętym, których one zawierają podobizny”.
Ta norma wiary wciąż w Kościele obowiązuje. Obrazę jako reakcję należy widzieć w konsekwentnym traktowaniu tejże normy. Skoro cześć oddana wizerunkowi przechodzi na święty prototyp, czyli przedstawioną osobę, na prototyp przechodzi też każde inne działanie, każda anty-cześć.
Nie brak więc tych, którzy relację między wizerunkiem a (świętą) osobą na nim przedstawioną biorą na tyle poważnie, że gwałt na obrazie uznają za gwałt na osobie przedstawionej. Jest to zgodne z teologią nicejską, według której stosunek do obrazu „przenosi się” na stosunek do osoby: zarówno ten pozytywny, jak i ten negatywny. Kto składa cześć obrazowi, składa ją osobie.
A kto profanuje obraz, bluźni osobie, która jest na nim przedstawiona. Victor Stoichita w książce pt. Ustanowienie obrazu przytacza przykład obrazu anonimowego malarza, ukazującego scenę niszczenia malowidła o tematyce religijnej.
Pika wzniesiona ku szyi Maryi wskazuje, że zniszczenie obrazu jest równoznaczne z morderstwem.
Świeckie profanacje
Okazuje się jednak, że zasada ta nie dotyczy tylko obrazów religijnych.
W kulturze mamy wiele przykładów, gdy swoistej profanacji dokonywano na świeckich obrazach. I czyniono to z przekonaniem, że niszcząc obraz, dotyka się osoby na nim przedstawione.
Weźmy przykład pierwszy z brzegu.
W roku 1891 na wystawie objazdowej w amerykańskim mieście Omaha w stanie Nebrska jeden z widzów rzucił krzesłem w Wiosnę Williama Bouguereau.
Wiosna była oczywiście aktem kobiecym. Nawiązując do tego wydarzenia, prof. Maria Poprzęcka w swojej książce zatytułowanej Impas pyta, co jest „normalną”, a co „nienormalną” reakcją na obraz. „Czy ciskający krzesłem w roznegliżowaną «Wiosnę» amerykański prostak nie dał normalnego, szczerego wyrazu swemu oburzeniu nieprzyzwoitością?” – pyta autorka. Może to jednak normalna reakcja?

10 marca 1914 roku sufrażyska
Mary Richardson zniszczyła obraz
siedmioma uderzeniami siekiery.
Obraz został poddany renowacji.
Dopiero w 1966 roku powrócił jako
eksponat do muzeum

Drugi znany przykład to atak Mary Richardson – zwanej później „Mary Nożowniczką” – na obraz Velázqueza pt. Wenus z lustrem w londyńskiej National Gallery w roku 1914. Czterdzieści lat później Richardson powiedziała: „Nie podobał mi się sposób, w jaki mężczyźni całymi dniami gapili się na obraz”. Nie gapili się bowiem tylko na obraz, ale – patrząc na obraz – nieprzyzwoicie gapili się na każdą kobietę.
A gdyby do tego dodać tak powszechne burzenie pomników despotów i politycznych tyranów? Czy nie jest to dowód na postrzeganie obrazu w kategoriach świętego wizerunku, który czyni obecnym osobę na nim przedstawioną, a nie wyłącznie eksponatu?
Jak zauważa David Freedberg, który komentuje niszczenie portretów prezydenta Marcosa w Manili w roku 1986, „Gniew, którego przedmiotem był prezydent, zamienia się w gniew wobec obrazu – dokładnie tak, jak w cesarstwie rzymskim przed Justynianem, a i długo potem w Bizancjum, cesarz miał być obecny w wizerunku”.
Do tego przykładu moglibyśmy dodać inne. Wystarczy przypomnieć sobie transmisję telewizyjną z obalania pomnika Saddama Husajna w Bagdadzie.
Ci, którzy to robili, przecież kierowali swą nienawiść nie przeciwko pomnikowi, ale przeciwko samej osobie tyrana.
Narzędzie obecności
Na koniec parę słów o obrazie jako reakcji na obraz albo na to, co ktoś z danym obrazem robi. Obraza jest stanem odbiorcy i uwarunkowana jest jego rozumieniem obrazu. To w gruncie rzeczy odbiorca decyduje, czy dany obraz (albo profanacyjny gest wobec niego wykonany) ma charakter znieważający, ergo – obraża go i jego uczucia religijne.
Właśnie dlatego jednych tęczowa Matka Boża obraża, a innych nie. Dla jednych bowiem obraz jest miejscem objawienia, narzędziem obecności tego, co nadprzyrodzone, dla innych – to tylko obraz, malowidło, eksponat. Czy jednak osoba wierząca może patrzeć na obraz bez świadomości, czym on naprawdę jest? Kult obrazów – a w gruncie rzeczy osób na nich przedstawionych – należy do depozytu wiary katolickiej.
W literaturze prawniczej często mówi się o tzw. przeciętnej wrażliwości jako właściwej mierze obrazu. Ale przecież przeciętnej wrażliwości nie ma. Każdy ma swoją własną wrażliwość, bardzo różnie ukształtowaną.
W tym kontekście interesująco brzmi uwaga sformułowana przez Natalię Kłączyńską, która krytycznie podchodzi do postulatu odwoływania się do przeciętnej wrażliwości w sprawach wiary. Jak słusznie autorka zauważa, „pogląd ten wydaje się chybiony, gdyż wystąpienie in concreto skutku w postaci obrazy uczuć może stwierdzić wyłącznie ta osoba, o której uczucia chodzi”. Tak jak nie ma jednej pobożności, tak nie ma jednej – jeśli można tak powiedzieć – ranliwości. Nie znaczy to jednak, że obrazy – zwłaszcza święte – można traktować z całą dowolnością.
Subiektywizm obrazy jest jednak faktem bezspornym i powszechnym.
Wszak chodzi o indywidualną odpowiedź, która jest reakcją na to, co widzimy.
A ta zależy od tego, jaką siłę przypiszę mojemu widzeniu. Roland Barthes, francuski teoretyk obrazu, kochał fotografię, ponieważ dostrzegł w niej przekroczenie śmierci swej matki. Kiedy patrzył na jej zdjęcie, jego matka nie tylko pojawiała się na nowo, lecz znów istniała. Uwagi tego wybitnego intelektualisty mają zastosowanie nie tylko w odniesieniu do  fotografii, lecz także do wszystkich wizerunków, jakie znamy, a tym bardziej – do świętych wizerunków. Obraz jest narzędziem obecności osoby na niej przedstawionej. Nie bez powodu nosimy w portfelach zdjęcia najbliższych.
Dzięki nim są przy nas obecne. Czy nie poczulibyśmy się obrażeni, gdyby ktoś chciał je nam wykraść albo zniszczyć?