Mowa jest tylko jedna, jak jeden jest naród polski, który mieszka
w różnych stronach i pod różnymi monarchami.

„NOWINY SZLĄSKIE”, 1889 R.

POLSKI ŚLĄSK

Żeby polski rozum zrozumiał i pojęło polskie serce

W ostatnich dekadach XIX w. swoją epopeję otworzyło pokolenie, które miało się
doczekać wymarzonej Niepodległej. Ich udziałem nie były powstania narodowe,
ale żmudna praca długodystansowców nad świadomością ludzi, którzy choć mówili
językiem przodków, rzadko umieli czytać, nie za bardzo rozumieli sens polskości.

ANNA SUTOWICZ

Wrocław

WIKIMEDIA COMMONS

Sprowadzani do kategorii gorszych poddanych cenili sobie jako takie zbiory z pola i dobrą gorzałkę. Na Dolnym i Średnim Śląsku „ludzi polskich” liczono w dziesiątkach tysięcy. W większości byli to katolicy mieszkający w zwartych gromadach wiejskich powiatu sycowskiego, namysłowskiego, w ziemi trzebnickiej, wokół Oleśnicy, Wołowa, Milicza oraz na prawym brzegu wrocławskiej Odry.
Stopniowo żywioł ten topniał, choć największe ubytki notowano wśród podatnych na germanizację protestantów.
Nie znając niemieckiego, spychani często do nędzy, decydowali się na emigrację lub zapominali o swoich korzeniach. Pobratymcami zza Odry nie interesowali się nawet ich rodacy, uważając Ślązaków za Niemców, a cóż dopiero, gdy mowa o dolnośląskich ewangelikach. Wszak Polak to katolik!
W „nieznanym kraju”
Pierwszym, który zwrócił uwagę na sytuację polskojęzycznych luteranów na Dolnym Śląsku, był kaliski adwokat, znawca języków i kultury Słowian, bibliofil i etnograf związany z Ligą Narodową, Alfons Parczewski. Katolik.
W 1881 r. przyjechał do Wrocławia i rozpoczął poszukiwania współpracowników i wydawców periodyku dla ewangelików śląskich. Po roku starań miał na koncie same odmowy pomocy przy „korrekcie i administracji pisma”, w tym ze strony Jana Kasprowicza.
Parczewski borykał się z żądaniami finansowymi wrocławskiego wydawcy Schatzky’ego, a wreszcie nie miał pomysłu na pozyskanie stałych prenumeratorów.
Niewielkim pożytkiem okazała się życzliwość niejakiego Hagera, który prowadził stancję dla polskich uczniów i dysponował licznymi kontaktami w tym środowisku. Ale to właśnie on doprowadził do spotkania z pracownikiem wrocławskiej Biblioteki Miejskiej, historykiem Bolesławem Erzepką, którego udało się przekonać, że „Szląsk Dolny trzeba koniecznie urabiać”.
Prawdziwym przełomem okazało się jednak dopiero nawiązanie w marcu 1882 r. współpracy z przybyłym dopiero co z Lasek niedaleko Kępna pastorem Jerzym Badurą.
Po serii krótkotrwałych pobytów w różnych zborach duchowny przyjął wybór na opiekuna dziesięciotysięcznej wspólnoty luterańskiej w Międzyborzu, w której większość stanowili mówiący po polsku. Jak sam opisywał, co tydzień w kościele zjawiało się karnie kilka tysięcy śpiewających w tym języku ewangelików, a wszelkie próby organizacji innych nabożeństw kończyły się bojkotem, zakłóconym obecnością pojedynczych niemieckich rodzin, zabłąkanych „parobków i dziwek” oraz przybyszów z Sycowa szukających sposobności odbycia spowiedzi po polsku. Badura był wykształcony, miał doświadczenie organizacyjne nabyte w cieszyńskim gimnazjum i w czasie studiów w Wiedniu. Wrażliwości na losy polskojęzycznych Ślązaków nie wyzbył się także u boku swoich niemieckich poprzedników pastorów, którzy uczyli się mowy swoich podopiecznych i korzystając z pomocy finansowej władz duchownych, chętnie katechizowali w taki sposób, „żeby to zrozumiał polski rozum i pojęło serce polskie”. Jerzy Badura znał miejscowe stosunki, ludzi i lokalną kulturę, był więc najlepszym kandydatem do prowadzenia tak wymagającego dzieła, jak pismo dla dolnośląskich Polaków.
Nowiny ze Szląska
Na pierwszy numer „Nowin Szląskich” trzeba było jednak czekać aż do stycznia 1884 r. Kwartalna prenumerata kosztowała tyle co przeciętna zapłata za jeden dzień najemnej pracy, więc mało kto decydował się na taki zakup. Pierwsze wydania informowały o obchodach rocznicy Odsieczy Wiedeńskiej, o Polakach za granicą i za płotem, przynosiły wiadomości o ustawach rolniczych i sytuacji na świecie.

Na czterech stronach tygodnika trudno jednak było doszukać się bardziej wysublimowanego przekazu. Kierowany był przecież zasadniczo do „wieśniaka, który czyta w zimie”, więc dawano mu po prostu szansę obcowania z językiem przodków, poznawania, na ile to było możliwe, ich kultury i historii. Reszta była sprawą drugorzędną. Gazeta głosiła wierność domowi cesarskiemu, oburzała się na politykę francuską, lojalnie wyrażała radość z powodu odsunięcia widma wojny w Europie. Sporo w niej było ciekawostek, trochę kroniki kryminalnej.
Drukowano też w odcinkach powiastki moralizatorskie, których akcja rozgrywała się w swojskich klimatach księstwa brzeskiego w lepszych czasach swobody słowiańskiej.
Już w marcu władze duchowne wezwały Jerzego Badurę, by go upomnieć za jego zbyt daleko posuniętą działalność na rzecz Polaków. W kwietniu swoje zastrzeżenia zgłosił sam nadprezydent Otto von Seydewitz i wówczas już nieodwołalnie pastor musiał z redakcji „Nowin Szląskich” ustąpić. Nie zezwolono mu nawet na współpracę, czemu podporządkował się tylko oficjalnie.
Prowadzenia gazety podjął się Karol Baum, spolonizowany Niemiec z Kalisza, a po jego śmierci w lipcu 1884 r. pismo przejął Stanisław Grygier. Ten ostatni, katolik rodem z Kępna, introligator i księgarz po szkole ludowej, nie poradziłby sobie bez pomocy asystenta w Bibliotece Uniwersyteckiej, Antoniego Bederskiego, który z obawy przed utratą posady nie ujawniał swojej aktywności na tym polu. Bederskiemu pomagali w tej robocie studenci z Górnego Śląska, katolicy. Nad poprawnością teologiczną przekazu czuwał pastor Karol Altmann, jeszcze jeden „pięknie mówiący po polsku” Niemiec.
Ostatni
„Nowiny Szląskie” nie miały wielu prenumeratorów. W samym Międzyborzu oprócz pastora Badury kupował je jeszcze… katolicki proboszcz. Dzięki Bederskiemu udało się zapewnić pismu prawie 400 stałych abonentów, ale i tak bez stałej pomocy z zewnątrz przedsięwzięcie nie miałoby żadnych szans przetrwania. Polacy podawali je sobie z rąk do rąk, zapewne podczas spotkań przy okazji nabożeństw. Znajdowali dla siebie wiadomości o kolejach żelaznych, dowiadywali się o trudnym położeniu robotników w głębi Niemiec, czytywali utwory Damrota, Sabały, Lompy. Nie podając swojego nazwiska, pastor Badura pisał korespondencje, w których atakował pijaństwo, niegospodarność, zachęcał do nauki. W obliczu wycofania w 1887 r. lekcji polskiego ze wszystkich szkół, nawet tam, gdzie ludność polska stanowiła większość, usilnie zachęcał do nauczania dzieci w domach, broniąc jednocześnie ich praw w oświacie publicznej. Nie bez echa przeszedł w piśmie problem rugowania z Niemiec osiedleńców z zaboru rosyjskiego. Tu już nie było mowy o drażnieniu lwa, to była walka o ocalenie resztek polskości wysączającej się coraz szerszą strużką ze śląskiego worka. Polacy kończyli szkoły, studia i zapominali o mowie przodków. Nie chcieli płacić wysokich kar za posługiwanie się językiem furmanów i flisaków. Wyjeżdżali do pracy w fabrykach Saksonii i wracali stamtąd jako Niemcy. W 1890 r. utrzymująca pismo fundacja Erazma Piltza przeniosła wydawnictwo do Ełku. Alfons Parczewski jeszcze pół roku walczył o byt „Nowin”, przeznaczając na ten cel z własnej kieszeni tysiąc rubli. Ostatecznie, ze względu na brak odbiorców, w czerwcu 1891 r. polski periodyk ukazał się we Wrocławiu po raz ostatni.
Wraz z nim umilkły w zborach dolnośląskich ostatnie polskie nabożeństwa.
Pozdrawiano się jednak zapewne dalej staropolskim „Szczęść Boże!”, jak do tego zawsze usilnie namawiał pastor Badura. Pracującego na roli niejeden witał po staremu „Boże pomagaj” albo „Panie Boże wam zdarz!”. Zbliżała się Wielka Wojna, a za nią miała przyjść Niepodległa – nie do nich…