W czasie kampanii o kampanii

Polityka to polityka i zajmują się nią politycy i dziennikarze, nam pozostawiając wybór.
No właśnie… czego? Odpowiedź na to pytanie jest coraz trudniejsza i nie napawa
optymizmem. Co prawda obecna kampania wyborcza powoli dobiega końca,
ale problem napięć wywołanych przez ideologię chyba pozostanie.

PIOTR SUTOWICZ

Wrocław

AGNIESZKA OTŁOWSKA/FOTO GOŚĆ

W poprzednim tekście w „Nowym Życiu” wypowiedziałem się dość krytycznie na temat kampanii medialnej współczesnych polityków, szczególnie odnosząc się do obecnej naszej rzeczywistości. Szczerze mówiąc, sam zastanawiałem się nad tym, czy mój głos nie jest zbyt krytyczny, co mogłoby znaczyć, że jestem niesprawiedliwy, a tego nie lubię.
Oczywiście, ostatecznie nie jestem w stanie tego z całą pewnością stwierdzić, ale przebieg kampanii umocnił mnie w przekonaniu, że mam rację.
Tyle tylko, że nic z tego nie wynika. Ponieważ jednak problem mnie nurtuje, mam nadzieję, że ewentualny czytelnik wybaczy mi, że drążę go kolejny raz.
Roztropność
Wybierać trzeba roztropnie, tak jak politycy roztropnie muszą przedstawiać swój program. Być może już na etapie jego budowania muszą zawierać kompromisy. Tak jak w życiu, również chciałbym tego czy owego, ale muszę zadowolić się połową tego.
Obojętne, czym to coś jest. Większość z nas chciałaby mieć tyle pieniędzy, by móc posiadać różne rzeczy. Czy wszystkie one byłyby potrzebne w życiu, to inna rzecz. Niemniej, mamy co mamy i roztropnie musimy swoimi dobrami zarządzać. W sumie wielką cnotą człowieka jest chcieć tyle, ile jest mu naprawdę niezbędne. Podobnie w polityce: roztropny postulat to taki, w którym wskażemy roztropny (możliwy do realizacji) zakres dobra wspólnego – im większy, tym lepiej. Pamiętać jednak trzeba, że dobro wspólne, jak sama nazwa wskazuje, jest „wspólnym”, a więc cele jednych nie mogą być realizowane kosztem drugich. Poza tym porządek społeczny musi być nakierowany na rozwój wspólnoty, a nie jej konserwację czy wręcz regres. Oczywiście, konstrukcja programów politycznych czy ekonomicznych pod tym kątem łatwa nie jest, a dotarcie z sensownym planem do odbiorcy w dobie obrazkowo krzyczących mediów jest jeszcze trudniejsze. Problemem jednak wydaje się to, że partie, jeśli nawet coś mają w tej dziedzinie do powiedzenia, to do wyborcy dotrzeć nie chcą lub nie mogą, co na jedno wychodzi, skazując go na bełkotliwą przepychankę słowną oscylującą wokół tematu, kto da więcej.
I dlaczego „tamci”, jeśli mówią, że dadzą więcej, właśnie, to… kłamią. Zresztą media i politycy jak nikt inny wiedzą, że kłamstwo co prawda ma krótkie nóżki, ale obywatele miewają jeszcze krótszą pamięć. Wszystko to niestety powoduje, że ani koalicje partyjne czy międzypartyjne nie są budowane na podstawie roztropnej wizji dobra wspólnego, ani politycy nie muszą się roztropnością wykazywać, niestety. To jest jedna z przyczyn coraz większej ułomności systemu politycznego, choć tych ostatnich jest, o zgrozo, więcej.
Prawica – lewica
Kolejną z wielu kwestii politycznych widocznych w kampanii i życiu politycznym w ogóle jest klasyczny podział na prawicę i lewicę. Co prawda jego klasyczność cechuje się raptem dwustuparoletnią historią, lecz podział ten odegrał historycznie ogromną rolę.
Wydaje się, że i dziś nie odszedł on do lamusa, choć rzeczywistość jest bardziej skomplikowana. Kiedyś prawicowiec zwykle kojarzony był z konserwatystą, przeciwnikiem wszystkiego, co nowe, a szczególnie klasy robotniczej.

Już pionierzy katolickiej nauki społecznej, jak biskup Moguncji Wilhelm Emmanuel Ketteler czy jakoś inspirujący się nim papież Leon XIII, próbowali łamać ten niesprawiedliwy schemat myślowy. W naszych warunkach podobną znaczącą rolę odegrał młody przedwojenny kapłan Stefan Wyszyński, któremu to doświadczenie okazało się pomocne w latach powojennych.
Dzisiaj nikt już nie mówi, że myślenie prawicowe nie zmierza do dobra wspólnego, w tym robotniczego, na co monopol chciała mieć lewica. Zresztą, gdyby lewica miała na celu jedynie poprawę doli klasy wytwórczej – czy to robotniczej, czy każdej innej – to mimo mojej niechęci do myślenia kategoriami klas sądzę, że sam gotów bym być lewicowcem.
Mamy tu jednak do czynienia z czymś więcej – z wywrotową ideologią, która ma na celu zmianę całego porządku rzeczy. Kiedyś za narzędzie służył jej proletariat, dziś mniej lub bardziej zdefiniowane grupy mniejszości seksualnych, które miałyby być siłą napędową głębokiej przebudowy ładu społecznego. Areną tej walki jest nie tylko Polska, lecz cały świat Zachodu. Jednym z instrumentów, których do owej przebudowy się używa, jest polityka.
Dzięki marszowi przez instytucje, który ludzie nowej lewicy wykonali w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat, może się tak dziać, gdyż wyraźnie dokonał się przechył debaty publicznej w stronę kwestii dotąd niedyskutowanych, do których na pewno należy definicja tego, czym jest małżeństwo.
Dzięki wprowadzeniu do dyskursu postulatów nowej lewicy i uczynienia ze stawianych przez nią kwestii światopoglądowych kanwą debaty, mamy problem z ustawieniem jej na właściwych torach, a więc przede wszystkim z postawieniem kwestii dobra wspólnego.
Podmiotem dyskusji stają się bowiem elementy ideologiczne, a nie rzeczone dobro społeczności.
Wspólnota
Kolejna dyskutowana rzecz, która taką być nie powinna, to kwestia narracji wspólnototwórczej. Również niby niemająca związku z ideologią.
Skoro bowiem jesteśmy Polakami, to siłą rzeczy musimy odwoływać się do owej tożsamości, stanowiącej naszą wspólnotę. Wydaje się, że nie ma niczego prostszego. Polacy mają wspólny język, kulturę czy historię. W tej ostatniej da się wyodrębnić elementy, które pobudzają nas do bycia dumnym, jak i takie, które raczej są powodem do wstydu. Tak samo jak język ubogacony regionalizmami czy nawet etnolektami stanowczo powinien bardziej łączyć niż dzielić. Z tym że i tu wkrada się ideologia, która ustami swych głosicieli, także polityków, każe nam na te wspólne rzeczy nie patrzeć przez pryzmat wspólnoty ojczystej, lecz poprzez swoje zwycięstwo. W ten sposób tworzone spory nie budują, ale wręcz przeciwnie – rozbijają wspólnotę. Tym samym zniechęcają do angażowania się w jej życie. Czy to jest cel współczesnej polityki? Nie wiem, ale na pewno nie wolno nam się dać ponieść emocjom.
Jak to pogodzić z byciem aktywnym obywatelem? Odpowiedź na to pytanie jest coraz trudniejsza, bo choć obecna kampania wyborcza dobiega końca, to jednak problem napięć wywołanych przez ideologię niestety pozostanie.