Służba pojednaniu

Ludzkość po dziś dzień jest rozproszona i poróżniona,
a mimo to Bóg wciąż chce, abyśmy stanowili jedno. Takie pragnienie
rozpalił przed laty w sercu młodego Rogera Schutza, który przyszedł na świat
we wsi Provence w Jurze Szwajcarskiej 12 maja 1915 r.

AGATA PIESZKO

Wrocław

Wioska Taizé – bliskie zwłaszcza młodzieży miejsce modlitwy i spotkań
wg reguły Wspólnoty, którą stanowią trzy słowa streszczające Ewangelię:
radość, prostota, miłosierdzie

MARTA SAWKO

Od początków ludzkości jesteśmy podzieleni. Przez język, kolor skóry, miejsce, w którym zamieszkujemy. Dzielą nas także ambicje, status materialny, poglądy oraz wyznanie. Mimo tych różnic jesteśmy jednak wezwani do zachowania jedności w Duchu, ponieważ „Jeden jest Pan, jedna wiara, jeden chrzest. Jeden jest Bóg i Ojciec wszystkich, który jest i działa ponad wszystkimi, przez wszystkich i we wszystkich” (Ef 4, 5).
Właśnie tym wezwaniem kierował się brat Roger Schutz – założyciel Wspólnoty z Taizé.
Ziarno rzucone na żyzną glebę
Roger od początku dorastał we wspólnocie – była to wspólnota domowa – miał dziewięcioro rodzeństwa. Od najmłodszych lat uczył się więc funkcjonować z odmiennymi charakterami i osobowościami. Nie mógł liczyć na stałą atencję rodziców ze względu na liczne rodzeństwo, jednak dom, w którym żył, był zawsze pełen ciepła, ponad wszystko otwarty, a rodzice zawsze gotowi, by pomóc ludziom w potrzebie.
Roger widział więc, że życie z ludźmi i dla ludzi jest czymś zupełnie naturalnym.
To przekonanie umocniła w nim także babcia Marsauche – kobieta, która w czasie I wojny światowej dawała azyl uchodźcom bez względu na wyznanie.
Musiało to wywrzeć ogromny wpływ na serce małego Rogera, w którym zakiełkowało ziarno jedności, silniejsze niż chwasty wszelkich różnic.

Kiełkowanie
Kiedy Roger dorósł, podjął studia teologiczne, a gdy kończył swoją edukację, nastała II wojna światowa.
Ubolewał nad tym, co trawiło nie tylko społeczeństwo francuskie, współdzielił cierpienie z całą Europą, która doświadczyła zniewolenia, w tym także z Polakami. Najlepszym dowodem na to jest fragment listu z 19 września 1939 r., w którym Roger pisze do przyjaciela: „Ostatnie wydarzenia wstrząsnęły nami. Odkąd się dowiedziałem, że cała Polska jest podbita, noszę wewnętrzną żałobę. Jeszcze jeden naród chrześcijański, który znika zagarnięty przez najeźdźcę. Naprawdę można powiedzieć bez żadnej przesady: moja dusza jest smutna aż do śmierci”.
W postawie 24-latka można było zaobserwować żywe podobieństwo między nim i jego babcią. Tak samo jak ona pragnął pomagać ofiarom bezlitosnej wojennej rzeczywistości. Marzył, by zapewnić im miejsce schronienia wypełnione modlitwą. „Czułem, że coś mnie popycha do zrobienia wszystkiego, co możliwe, by stworzyć wspólnotę, w której pojednanie byłoby przeżywane dzień po dniu, jako konkretna rzeczywistość. Musiałem jednak zacząć od samej modlitwy. Musiałem znaleźć jakiś dom, gdzie mógłbym się modlić od rana, w południe i wieczorem, ale gdzie mógłbym także przyjmować tych, którzy cierpią wskutek wojny, uciekają i ukrywają się” – takie słowa możemy przeczytać w książce Brat Roger, założyciel Taizé autorstwa Kathryn Spink.

Zawiera ona osobiste zwierzenia samego sługi walczącego o jedność oraz mnóstwo biograficznych szczegółów.
Roger, idąc za swoim pragnieniem, szukał odpowiedniego miejsca na stworzenie wymarzonego domu, aż w końcu przypadkiem trafił na małą francuską wioskę – biedną i bez perspektyw.
Ludność była uboga, a ziemia jałowa – rzadko wydawała dostatnie plony.
Nikt jeszcze wtedy nie wyobrażał sobie, na jak żyzny grunt trafił przyszły założyciel wspólnoty Taizé. Brat Roger pojawił się w burgundzkiej wiosce 20 sierpnia 1940 r., gdzie podjął decyzję o kupnie domu przeznaczonego dla wspólnoty. W doskonałej pracy Zuzanny Zacharczuk Dzieło Brata Rogera z Taizé podano, że „przyszłe centrum ekumenizmu” wyceniono wtedy na trzynaście tysięcy franków szwajcarskich.
Początki wspólnoty nie należały do najłatwiejszych. Ludzie przybywali do ubogiego gospodarstwa, szukając schronienia, jednak pożywienie było trudno dostępne – mieszkańcy żywili się tym, co dawała natura. Ponadto Kościół patrzył sceptycznie na wspólnotę, która nie była ani protestancka, ani katolicka. Mimo to Roger z radością realizował swoje powołanie i broniąc słuszności takiej formy spotkania w wierze, przedstawiał ludziom Boga jako Boga miłości. „Od czasu mojej młodości nie opuszczała mnie ta intuicja: życie wspólnoty może stać się znakiem, że Bóg jest miłością i tylko miłością. Stopniowo rosła we mnie pewność, że istotne jest stworzenie wspólnoty mężczyzn gotowych oddać całe swoje życie i dążących do tego, by się rozumieć i zawsze sobie przebaczać, wspólnoty, dla której najważniejsze byłyby dobroć serca i prostota” – napisał brat Roger w swojej książce Bóg może tylko kochać.
Do wspólnoty wstępowało coraz więcej nowych braci, a Kościół z czasem ją zaakceptował. Dziś wspólnota ma 79 lat. Tworzy ją ponad stu braci katolików i ewangelików różnych narodowości – w tym jeden wrocławianin – brat Wojciech Jerie.
Kwiat, który nigdy nie więdnie
Dziś w sklepach półki uginają się od produktów, można żyć w dostatku, jednak zasady funkcjonowania we wspólnocie Taizé pozostają przez lata niezmienne. Bracia nadal utrzymują się z pracy własnej, z radością oddają się uczynkom miłosierdzia względem ubogich, żyjąc niewystawnie i prosto. Nawet po tragicznej śmierci brata Rogera, zamordowanego przez chorą psychicznie Rumunkę w trakcie jednej z wieczornych modlitw, reguła wspólnoty się nie zmieniła. Konsekwentnie zachowuje ją zresztą nowy przeor wspólnoty – brat Alois Löser, który jest katolikiem, co przepięknie pointuje ducha wspólnoty.

Duch Taizé stał się tak bliski młodzieży, że od 1978 r. każdego roku inne miasto Europy gości chrześcijan wszystkich wyznań na Europejskich Spotkaniach Młodych.
Dlaczego Duch Taizé zaskarbił sobie tak serca młodych? „Myślę, że właśnie dlatego tu wracam – dzięki możliwości pewnego zatrzymania się, refleksji nad swoim życiem, przyszłością i nabrania nowych sił na nadchodzący rok.
Szczególnie działają na mnie modlitwy, a zwłaszcza piękna muzyka. No i ludzie – otwarci, ponad podziałami.
Tworzymy tu niezwykłą wspólnotę wszystkich wyznań chrześcijańskich.
Takie doświadczenie pozwala naprawdę spojrzeć na Boga ponad ramami, w jakie go wkładamy, a wszystko to dzięki ciszy i prostocie. Potem sobie myślisz, że tak naprawdę to jedyne, co chcesz zrobić, to dziękować za to, co masz” – dzieli się swoim przeżywaniem duchowości Taizé 24-letni Piotr – mieszkaniec Wrocławia, który stara się co roku odwiedzać francuską wioskę. Mimo że wojna dawno się skończyła, ludzie nadal potrzebują azylu.
Nadal znajdują go w Taizé pośród ciszy przeplatanej kanonami i modlitwą.
Tak wracają do siebie. To Kościół wszystkich chrześcijan. „Jeśli szukamy szczęścia, by służyć samemu sobie, wymknie się nam ono prędzej czy później” – mówił brat Roger. Tymi słowami uświadamiał, że działanie w pojedynkę jest bezowocne, natomiast życie we wspólnocie rozkwita pełnią darów.
We wspólnocie możemy się wzajemnie uświęcać. „Porzuć siebie, dawaj siebie.
Tak znajdziesz uzdrowienie nie tylko swoich ran. W Nim bowiem możemy uzdrawiać się nawzajem” – mówił syn ewangelickiego pastora, który stał się założycielem wspólnoty ekumenicznej.
Duch Święty jest Duchem jedności, a tam, gdzie brak tego Ducha, tworzą się podziały. Kim są według Świętej Księgi zjednoczeni ludzie? „Są oni jednym ludem i wszyscy mają jedną mowę, i to jest przyczyną, że zaczęli budować. A zatem w przyszłości nic nie będzie dla nich niemożliwe, cokolwiek zamierzą uczynić” (Rdz 11, 6). Wspólnotę tworzą więc ci, którzy się rozumieją dzięki dążeniu do jednego celu – mogą osiągnąć wszystko, ponieważ działają w imię jednego Boga i z tego powodu nie ma dla nich rzeczy niewykonalnej, a język, który im w tym pomaga, to język miłości.

PARTNER CYKLU