MARTA WILCZYŃSKA
Środa Śląska
Przypadek? Nie sądzę!
Październik był dla mnie kilkanaście lat temu czasem przypływów – jako jedna ze studentek przypływałam do Wrocławia, żeby pochłaniać wiedzę. Potem, już pracując, patrzyłam, jak napływają inni, a miasto się zapełnia i zaczyna tętnić studenckim życiem. Teraz patrzę na październik jako na miesiąc odpływów – są przecież małe miasta, z których młodzież wyjeżdża, żeby studiować. Bardzo pustoszeją jesienią te małe lokalne społeczności na rzecz uniwersyteckich metropolii…
Przed wakacjami miałam okazję rozmawiać z kilkoma osobami, które właśnie do odpływu się szykowały. To ważny czas, padały istotne pytania i odpowiedzi, a wśród nich także te dotyczące wyboru życiowej drogi. Nierzadko tym wyborom towarzyszy też zawód, kiedy ścieżka, którą wybieramy, zamyka się przed nami.
Tak było i w opisywanej sytuacji: mój rozmówca nie dostał się na wymarzone studia i naprawdę świat mu się zawalił. Zgadzam się – to swego rodzaju dramat. Ale doświadczyłam na własnej skórze tego, że przy takim dramacie jednocześnie otwiera się zupełnie nowa perspektywa.
Wie Ksiądz, dlaczego poszłam na teologię? Bo nie dostałam się na moje wymarzone kierunki studiów! To było wyjście awaryjne. Nic nie dzieje się przypadkiem. A swojej decyzji, ani tego, że nie spełniło się pierwotne marzenie, nie żałowałam ani razu. Czasem po prostu tylko wydaje nam się, że nasze pragnienie jest jedynym możliwym do spełnienia, za wszelką cenę próbujemy je zrealizować, a później przeżywamy, że to się nie udało. Tymczasem wystarczy zauważyć, że wszystko w naszym życiu jest po coś, że nic nie dzieje się przypadkiem; że każda, nawet trudna sytuacja jest nam dana w jakimś celu; że to, co wydaje nam się porażką, może za chwilę okazać się największym sukcesem. To bywa trudne, ale bardzo owocne i rozwijające. I aktualne nie tylko w kwestii studiów. Warto, wypływając w którykolwiek z życiowych rejsów, pamiętać o tym, że sternikiem jest jednak ktoś inny.