POLSKI ŚLĄSK

„Otóż jestem sobie tak zwyczajnie Szlązak…”
KS. KONSTANTY DAMROT

Kto Polak, kto katolik…

Jak to jest z postawami XIX-wiecznych poddanych pruskich królów,
a potem niemieckich cesarzy, którzy pozostawali posłuszni swoim proboszczom
i ordynariuszom, a jednocześnie zadawali sobie niedające się uciszyć pytanie
o własną tożsamość narodową?

ANNA SUTOWICZ

Wrocław

Śląskie pismo „Kocynder” z 1921 r. poświęcone plebiscytowi,
z wizerunkiem Konstantego Damrota wśród działaczy śląskich:
Korfantego, Lompy, Ligonia i Miarki

O tym, że jeszcze w połowie XIX w. na wschodnich rubieżach diecezji wrocławskiej, na Górnym Śląsku, kultura polska obecna była nieledwie w kręgach najniższych warstw ludowych, prawie w całej masie niepiśmiennych i biernych wobec wyzwań społecznych swojej epoki, napisano sporo tekstów, kreśląc przy okazji wizję polityki Kościoła katolickiego niechętnego budzeniu postaw narodowych wśród tamtejszych Polaków. Przy okazji padało kilka pomnikowych nazwisk postaci zasłużonych dla przywrócenia narodowi polskiemu ogromnych rzesz Górnoślązaków.
Wśród nich nie tylko nie brakowało księży i działaczy katolickich, ale wręcz stanowili oni prawdziwe koło zamachowe tego bezprecedensowego w historii Polski procesu.
Biskup Bernard Bogedain
Historycy szacują, że po powstaniu styczniowym na terenie samego Wrocławia przebywało ok. 20 tys. Polaków, wśród których autochtoni stanowili niewielką, kilkutysięczną, choć stale powiększającą się społeczność. Przyrost ten był na tyle zauważalny, że wkrótce zaczęły powstawać publikacje niemieckojęzyczne wzywające do stawienia czoła rozkwitowi „słowiańskości”. Bogatsi przedstawiciele wielkopolskiego ziemiaństwa, których stać było na wydatek 4000 marek, zdobywali wykształcenie w renomowanym, wspomnianym już wcześniej katolickim Gimnazjum św. Macieja, gdzie w 1850 r. powstało Stowarzyszenie Polskie, szybko jednak pozbawione swego narodowego charakteru.
W szkole uczyła się pewna liczba młodych przybywających z Górnego Śląska, ci jednak słynęli z tego, że pozbawieni byli poczucia tożsamości kulturowej, zasadniczo też szybko wnikali w żywioł niemieckojęzyczny, zapominając mowy swego domu rodzinnego. Polski, jako język śląskiej biedoty, stanowił nie tylko w ich mniemaniu powód do wstydu.
Z tym większym podziwem należy spojrzeć na działalność urodzonego pod Głogowem i związanego ze środowiskiem wielkopolskich cystersów księdza, katechety, reformatora oświaty, twórcy opieki społecznej na Śląsku, a w latach 1858–1860 sufragana wrocławskiego, Bernarda Bogedaina. Jego aktywności na Opolszczyźnie Polacy zawdzięczali wprowadzenie do katolickich seminariów nauczycielskich i szkół ludowych lekcji języka polskiego.
Jako jeden z pierwszych kościelnych oficjałów zadbał o dostarczenie katolikom kancjonałów, do których wpisano tradycyjne polskie pieśni i nowsze kompozycje. W kręgu związanych z Bogedainem osób znajdujemy kompozytora i wydawcę tych zbiorów, Józefa Nachbara. Niewielka liczebnie elita śląska, zazwyczaj księża lub nauczyciele, otrzymywała narzędzia do pracy z polskimi mieszkańcami wsi Górnego i Dolnego Śląska. Nikt tu nie budził tożsamości narodowej, w tym czasie ożywianej we wszystkich prawie kręgach europejskich intelektualistów i działaczy społecznych, ale po raz pierwszy, w przeddzień niemieckiego Kulturkampfu we wrocławskim Kościele poruszono niedoceniane dotąd problemy polskojęzycznych jego członków.
Polskość odzyskana
Dzieło Bernarda Bogedaina można łatwiej ocenić, gdy przyjrzymy się losom księdza, społecznika i utalentowanego poety śląskiego, Konstantego Damrota. Jako sześciolatek został oddany przez wuja do zakładu dla chłopców, założonego właśnie przez późniejszego biskupa w Paradyżu. Tu poznał i zaprzyjaźnił się na trwałe z Józefem Nachbarem, z którym odtąd dzielił zainteresowania literackie i artystyczne.
Ukończywszy gimnazjum w Opolu, stanął na rozdrożu dalszej kariery – nie tylko zawodowej, ale także na polu zaangażowania społecznego i literackiego.
Gdy jesienią 1862 r. zgłosił się na Uniwersytecie Wrocławskim, zderzył się ze światem, w którym młodzi przybysze z Wielkopolski i Korony nie tylko mówili i pisali po polsku, ale przede wszystkim żyli myślą o swej utraconej ojczyźnie, poświęcając gros swego czasu na pracę społecznikowską.
Lubliniecki adept teologii musiał odpowiedzieć sobie na pytanie o swoją tożsamość już nie tylko kulturową, ale o przynależność do narodu.

Odkrycie nowych źródeł polskości stało się przełomem nie tylko w jego życiu, ale i małej społeczności Górnoślązaków wrocławskich.
W 1865 r. Konstanty Damrot wstąpił do założonego na terenie biskupiego alumnatu koleżeńskiego Towarzystwa Polskich Górnoślązaków. W jego skład wchodzili w znacznej mierze zgermanizowani klerycy o polskich korzeniach: Joseph Matischok, Wilhelm Schink, Jan Hawrda i in. Energiczny Damrot szybko został powołany na prezesa, by pełnić tę funkcję przez kilka kadencji. Na potrzeby organizacji napisał kilka pieśni, które śpiewano podczas tzw. fidułek (od łac. fides), czyli spotkań katolickiej studenterii. Podobno rodzaj wybranej kantyczki decydował o gatunku wypijanego wówczas… piwa. Prezes opublikował następnie swoje utwory w Toruniu pod pseudonimem, by uniknąć narażania Kościoła na rosnące represje rządowe.
Choć Towarzystwo działało tylko kilka lat i zakładało cele zaledwie towarzysko-kulturalne, zanim poddało się decyzjom władz pruskich, zdołało doprowadzić do ożywienia polskości wśród przyszłych kapłanów. I to rozumianej jako świadome dążenie do ocalania charakteru narodowego powierzonych ich duchowej opiece Górnoślązaków.
„Chcę służyć Bogu i ludowi mojemu”
Te słowa wpisał do księgi powstałego w lipcu 1892 r. na Uniwersytecie Wrocławskim Towarzystwa Akademików Górnoślązaków przyszły dziekan w Pszczynie, Mateusz Bielok. Organizacja podjęła na nowo tradycję fidułek i samokształcenia studentów w duchu polskości. W atmosferze narastającej konfrontacji wielkich europejskich sił praca ta nabierała charakteru działalności bardziej politycznej niż kulturalnej. W szeregach Towarzystwa przeważali adepci teologii, którzy po ukończeniu studiów najczęściej wstępowali do alumnatu. Szlify kaznodziejskie zdobywali podczas nabożeństw dla Polaków w kościele św. Krzyża, na które zapraszano znane postaci życia Wrocławia. Wśród nazwisk członków Towarzystwa znajdujemy przyszłych proboszczów i kapelanów, którzy podejmowali na przełomie czasów mrówczą aktywność wśród swoich śląskich parafian, angażując się w przywracanie im polskiej tożsamości. Nie da się wymiernie ocenić ich wkładu w wyniki plebiscytu na Śląsku, który odbył się dwie dekady później, ale nie bez znaczenia jest fakt, że ich parafie znalazły się w znakomitej części w granicach II Rzeczpospolitej. Warto wymienić w tym miejscu akademika Wojciecha Walentego, wpisanego na listę pierwszych członków organizacji, który w okresie międzywojennym pełnił posługę biskupa pomocniczego w diecezji wrocławskiej. Do śmierci w 1940 r. pracował wśród polskojęzycznych podopiecznych.
Najznakomitszą postacią wśród członków Towarzystwa był od 1896 r. Wojciech Korfanty – „największy syn ziemi śląskiej”, jak głosi krótka notka pod jego wpisem – naówczas student prawa i ekonomii. Ale o nim wiedzą prawie wszyscy. Mało kto natomiast pamięta o formacji katolickiej konsula generalnego RP we Wrocławiu, Jana Kowalczyka, przed wojną wielokrotnie więzionego za działalność na rzecz wolnej Polski. Na fidułkach wrocławskich bywali stale późniejsi działacze plebiscytowi, dyrektorzy banków w Katowicach i Bytomiu, adwokaci, redaktorzy pism katolickich i narodowych na Górnym Śląsku. Część z nich „zdradziła sprawę”, niektórzy „przepadli” lub „zniemczyli się”, jak donoszą autorzy adnotacji. Część studentów teologii opuściła szeregi Towarzystwa po zakazie uczestnictwa w świeckich organizacjach wydanym przez kard. Georga Koppa. Utworzyli wówczas prywatne Kółko Polskie, które działało na terenie alumnatu do 1906 r., podtrzymując kontakt z uniwersyteckimi kolegami. Tuż przed wojną powstała tu także tajna Grupa Narodowa „Swoi”, o której jednak niewiele wiadomo. Jej członkowie i kilka tysięcy czytelników diecezjalnego „Posłańca Niedzielnego” mogli uczęszczać na specjalne nabożeństwa do kościoła św. Krzyża. Aż do 1919 r. Czyż więc katolikowi nie wolno było być Polakiem?