Przywrócić pamięć

O polskiej pamięci,
dolnośląskich pomnikach
historii i powstającym
niezwykłym dokumencie
z dr Katarzyną
Pawlak-Weiss,
zastępcą Dyrektora
Oddziału IPN we Wrocławiu,
rozmawiają

AGNIESZKA BOKRZYCKA,
WOJCIECH IWANOWSKI

„Nowe Życie”

Rogoźnica, pomnik przed wjazdem na teren obozu w Gross-Rosen

AW58/WIKIMEDIA COMMONS LICENCJA CC BY-SA 4.0

Agnieszka Bokrzycka, Wojciech Iwanowski: Rozmawiamy w 80. rocznicę wybuchu II wojny światowej, przed rokiem wspominaliśmy 100. rocznicę zakończenia I wojny światowej. Co różni naszą pamięć o tych dwóch wielkich kataklizmach XX wieku?
Katarzyna Pawlak-Weiss: I wojna światowa była dla Polski przyczynkiem do odzyskania niepodległości. Ten konflikt spowodował, że Polacy zobaczyli dla siebie nadzieję. Widzieli szansę, że przyłączając się do walki, mogą doprowadzić do ponownego wpisania Polski na mapy Europy. Inaczej postrzegamy oczywiście II wojnę światową. Była to utrata suwerenności. W kontekście porównania tych dwóch wydarzeń, to pierwszy konflikt zakończył się dla nas optymistycznie, II wojna światowa natomiast przerwała radosne budowanie państwa polskiego z różnych trzech systemów zaborczych. Należy pamiętać, że przez okres zaborów, czyli ponad 120 lat, byliśmy w trzech różnych systemach prawnych, administracyjnych i organizacyjnych. W okresie dwudziestolecia międzywojennego udało się wiele zrobić: znormalizowano kodeksy prawne, wprowadzono wspólną walutę.
1 września zaatakowali Niemcy, 17 września wkroczyły wojska sowieckie na tereny wschodnie. Polska ponownie straciła niepodległość. Nigdy nie podpisano kapitulacji, trwała walka podziemna i funkcjonowało podziemne państwo, co było ewenementem w skali Europy.
Ziemie II RP stały się świadkiem wielu zbrodni podczas ostatniej z wojen światowych. Świadczą o tym liczne miejsca pamięci. Jak jest na terenie Dolnego Śląska – ówcześnie leżącego na terenie III Rzeszy?
Na terenie Dolnego Śląska miejscami pamięci związanymi bezpośrednio z Polakami są przede wszystkim miejsca martyrologii, miejsca robót przymusowych. Aby zapewnić ciągłość produkcji rolnej czy przemysłowej, posiłkowano się Polakami. Kierowano ich także na Dolny Śląsk. Przy każdym z zakładów produkcyjnych powstawał obóz pracy przymusowej.
Na Dolnym Śląsku w miejscowości Rogoźnica mieścił się jeden z niemieckich obozów koncentracyjnych – Gross-Rosen.
Jakie zajmował miejsce w ówczesnym systemie obozów?
Ten obóz był filią obozu Sachsenhausen, będącego dużym obozem położonym w Brandenburgii. Ravensbrück dla kobiet, Sachsenhausen dla mężczyzn.
Do pierwszych obozów zsyłano przeciwników politycznych i zwykłych kryminalistów. Obóz w Rogoźnicy powstał stosunkowo późno, bo w 1940 r.
Na jego lokalizację wpłynęły zakłady górnicze – kamieniołomy, w których wydobywano granit. Surowiec potrzebny był do budowy dróg i monumentalnych gmachów III Rzeszy.
Dolny Śląsk w okresie II wojny na mapie III Rzeszy zajął pozycję wyjątkową – uważano go za miejsce w miarę bezpieczne.
Uznano, że alianckie samoloty tu nie dolecą na jednym zbiorniku paliwa, więc bombardowanie czy zwiad są wręcz niemożliwe. Zatem wszystkie zakłady przenoszono na Dolny Śląsk i przestawiano na produkcję zbrojeniową.

W 1941 r. postanowiono, że Gross-Rosen stanie się samodzielnym obozem. Zapoczątkowało to przejmowanie obozów pracy przymusowej, które funkcjonowały na zupełnie innych zasadach. Pracujący w nich ludzie jechali do gospodarstwa czy do jakiegoś zakładu, ale mogli swobodnie chodzić, nie byli ograniczeni, więzieni.
Dostawali nawet jakiś ekwiwalent pieniężny za swoją pracę. Jeżeli kobieta zaszła w ciążę, wyjeżdżała do Polski, tam rodziła i wracała. W momencie, kiedy obóz koncentracyjny zaczął przejmować obozy pracy, to nabierały one już charakteru zamkniętego.
Robotnicy nie mieli kontaktu ze światem zewnętrznym i tylko organizacja, która nadzorowała udostępnianie robotników, dostawała minimalne pieniądze od tych zakładów. Więzień nie dostawał nic. On po prostu miał zapewnić ciągłość produkcji. Na przykład w Miłoszycach, gdzie była duża filia Gross-Rosen, produkowano pociski i zamki do karabinów. Produkcja szła naprawdę na wielką skalę. Pracowało tam kilka tysięcy więźniów. W 1943 r. powstawała liczna sieć podobozów Gross-Rosen, które funkcjonowały już tak jak Gross-Rosen, czyli na zasadach, że robotnik był więźniem, dostawał jedzenie, spał i chodził do pracy. Gdy nie miał już siły pracować, często był mordowany. Obozów w rejonie Sudetów, na terenie ziemi lubuskiej czy na Dolnym Śląsku łącznie było ok. 100.
Precyzyjnej liczby nie znamy, ponieważ zachowane dokumenty dają jedynie fragmentaryczny obraz liczby więźniów i filii, w których pracowali.
Chaos wojenny, zbliżanie się frontu spowodowały bałagan w dokumentach.
W filiach Gross-Rosen pracowało wielu Żydów, głównie z gett oraz po selekcji w Auschwitz. Zdrowi, młodzi, nadający się do pracy byli wysyłani na Dolny Śląsk. Często okazywało się to polisą na życie. W obozach pracy ludzie ginęli z wycieńczenia. Mężczyźni, którzy trafiali do Gross-Rosen, opadali z sił i nie byli w stanie dalej pracować. Zazwyczaj trwało to trzy miesiące. Często zdarzały się samobójstwa.
Niemcy prowadzili w Rogoźnicy szeroko zakrojone badania z zakresu medycyny sądowej. Zachowały się dokumenty potwierdzające istnienie specjalnych stołów sekcyjnych projektowanych dla Gross-Rosen. Ludzi traktowano jak materiał, którego było pod dostatkiem.
Były też różne komanda specjalistyczne pracujące na terenie Gross-Rosen, jak Komando Wetterstelle, Siemens, Blaupunkt. Więźniowie, którzy mieli wykształcenie techniczne, zajmowali się analizą różnego sprzętu, który dostał się w ręce Niemców. Zazwyczaj członkowie komand byli chronieni, mieli lepsze racje żywnościowe.
W Gross-Rosen więziono wiele narodowości, było nawet trzech Chińczyków.
Niemcy, w dalszej perspektywie, myśleli o eksterminacji na szeroką skalę, być może i obóz w Rogoźnicy miał mieć w przyszłości takie przeznaczenie.
Świadczyć o tym może fakt, że na planach rozbudowy obozu możemy odczytać miejsce oznaczone: Gaskammer, czyli komora gazowa. Jednak przedłużająca się wojna, potrzebna siła robocza spowodowały, że zapisał się w systemie obozów jako obóz pracy – ciężkiej i niewolniczej.

Brama główna nazistowskiego obozu koncentracyjnego w Gross-Rosen

WIKIMEDIA COMMONS LICENCJA CC BY-SA 3.0

Dlaczego muzeum w Rogoźnicy powstało tak późno?
Losy tego miejsca od momentu jego ewakuacji są skomplikowane. Musimy pamiętać, że obóz w Rogoźnicy nie był wyzwolony, tylko Niemcom udało się go ewakuować, czyli po prostu zabrać wszystkich więźniów i przenieść ich do Leitmeritz w Czechach, zacierając przy tym ślady. Zajmowało się tym specjalne Restkomando. W połowie lutego 1945 r. odjeżdża ostatni transport z Rogoźnicy.
Wkracza Armia Czerwona.
Niewiele wiedzą o tym miejscu, widzą baraki, bramę obozową. Miejscowa ludność milczy. Wiele jest niewiadomych.
Polski prokurator z ramienia Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich ma utrudnione wejście na ten teren, ponieważ Rosjanie nie chcą go wpuścić.
Przyjeżdża tam z byłym więźniem, który mu nakreśla, jakiego typu był tu obóz. Coraz więcej ludzi poszkodowanych zgłasza się do sądu w Świdnicy, zaczyna składać relację i doniesienia o przestępstwie i o zbrodniach. Prokurator chce jechać, zbadać i zabezpieczyć ślady, Rosjanie pozwolą na to dopiero w sierpniu. Wchodzi z komisją.
Wchodzi on, sędzia z sądu rejonowego w Świdnicy i były więzień, w roli eksperta.
Wtedy widzą kilka kobiet narodowości niemieckiej, które chodzą, sprzątają obóz i walające się między barakami dokumenty. Chcą je zabezpieczyć, uważając, że jest to prawdopodobnie jakaś kartoteka obozowa.
Komendant oddziału rosyjskiego odsyła ich do marszałka Rokossowskiego i sugeruje, że sprawę należy załatwiać drogą oficjalną.
Przekonuje, że oni tu wszystko zabezpieczyli, i każe opuścić obóz. Również pełnomocnik rządu, który był przy Urzędzie Wojewódzkim, wysłał ekipę filmową na Dolny Śląsk, mającą dokumentować to, co tutaj zastali.
W ekipie tej znalazł się pan Tadeusz Rylski, który filmował i fotografował.

Zdjęcia te odnaleziono w 2015 r. Wdowa po fotografie przyniosła szpule ze zdjęciami do IPN-u w Kielcach.
W 2007 r. podczas konferencji naukowców zajmujących się Holokaustem, reprezentujących różne instytucje Europy i świata, zgłosił się człowiek, który pracował w Departamencie Ofiar II Wojny Światowej w Brukseli. Przekazał informację, że ma szkic lekarza obozowego z Gross-Rosen, który świadczy o mogiłach zbiorowych na terenie tego obozu. Na początku podano to w wątpliwość, twierdząc, że stacjonujący na terenie obozu Rosjanie ekshumowali wszystkie mogiły. Kiedy Rosjanie opuścili obóz 1 XI 1947 r., wyznaczono małą strefę upamiętniającą Lagerstrasse i dwa rzędy baraków. Zieleń powoli wkraczała na teren obozu.
Referat Odbudowy działający w Świdnicy wydał decyzję o rozbiórce obozu.
Od 1947 r. wyjeżdżały furmanki pełne cegieł i drewna. Materiałów użyto do odbudowy Wrocławia. Rozebrano wszystkie baraki załogi, z terenu byłego obozu wyjeżdżało nawet 60 furmanek dziennie. Stało się tak, ponieważ teren nie miał swojego gospodarza, administracyjnie raz podlegał pod obóz Auschwitz-Birkenau, innym razem pod muzeum okręgowe. Nie było jednostki badawczej i edukacyjnej dedykowanej temu miejscu. Dopiero w 1983 r. powstało muzeum. Placówka, która naukowo zaczęła się zajmować zbieraniem informacji, przesłuchiwaniem świadków, zbieraniem dokumentów, odzyskiwaniem ich, tworzeniem archiwów, list transportowych.
Efektem działalności muzeum było odkrycie zbiorowej mogiły w 2017 r.
Ekshumowano ok. 90 szkieletów. Było to szokujące dla opinii publicznej. Wiadomość obiegła światowe serwisy informacyjne.
Przyjechała nawet agencja Reutera. Wówczas dyrekcja muzeum podjęła decyzję o oczyszczeniu całej powierzchni obozu z roślinności. Planuje się dalsze prace archeologiczne, naprawia wieloletnie zaniedbania, przywraca pamięć.

Krematorium

JACQUES LAHITTE/WIKIMEDIA COMMONS LICENCJA CC BY-SA 3.0

Instytut Pamięci Narodowej realizuje dokument o obozie Gross-Rosen. Czy może Pani powiedzieć coś o tym projekcie?
Zrządzeniem losu pojawił się świadek tamtych wydarzeń. Człowiek, który przeszedł aresztowanie na Montelupich, potem Płaszów, następnie Gross-Rosen. Tam po selekcji został umieszczony w Jelczu-Laskowicach, gdzie pracował kilka miesięcy, później z marszem ewakuacyjnym powrócił do Gross-Rosen, skąd przeniesiono go do Mauthausen, gdzie doczekał wyzwolenia przez aliantów. Po wojnie wyemigrował z Polski. Podczas wykładu w Klubie Muzyki i Literatury na temat marszów ewakuacyjnych z Gross-Rosen wstał i powiedział: „ja te marsze przeżyłem”. Pojawił się pomysł zrobienia filmu. Na pytanie, czy pojechałby do Rogoźnicy, by opowiedzieć swoją historię, odpowiedział twierdząco. Rozpoczęliśmy prace nad filmem. Ujęcia kręciliśmy w domu świadka wydarzeń i w Gross-Rosen. Były to bardzo trudne emocjonalne zdjęcia. Opowiadał, że siedział w ciemnym baraku bez okien.
Dla niego to była ciągła noc, słuchanie ciągłych jęków agonii. Więźniowie po prostu kładli się na tych umierających, czy już na trupach, żeby nie było im zimno, by odizolować się od zmarzniętej ziemi. Swoje potrzeby fizjologiczne załatwiali do rowów odwodnieniowych.

Jeżeli ktoś stracił przytomność czy zakręciło mu się w głowie, wpadał tam i nikt go stamtąd nie wyciągał. Po prostu tam konał. Dla młodego chłopca to były traumatyczne przeżycia.
Po tylu latach, kiedy stanął na terenie obozu i patrzył na to miejsce, emocje były u niego bardzo mocno widoczne.
Ostatnie kadry filmu pochodzą z Jelcza-Laskowic z filii Fünfteichen, w której pracował. Produkcja jest na etapie montażu. Archiwum ma w swoich zasobach jeszcze kilka interesujących relacji, które chcielibyśmy umieścić w filmie, niestety ograniczają nas przepisy RODO. Szczęśliwie mamy żyjącego świadka, który wyraża wszystkie zgody i opowiada o swoich przeżyciach niezwykle przejmująco.
Wiele osób pracuje nad filmem, który przywróci pamięć o historii tego miejsca. Nikt nie miał powodu, by o tym miejscu mówić, oprócz tych więźniów, którzy przeżyli. Większość tych ludzi wróciła do swoich domów na Zachód i do ich relacji nie mieliśmy dostępu, bo byliśmy za żelazną kurtyną.
Losy tego miejsca są bardzo skomplikowane, ale dzisiaj, w 80. rocznicę wybuchu II wojny światowej chcemy, by każdy, kto odwiedza Rogoźnicę, wiedział, co tu zaszło. Piękna zieleń przykryła świadectwa zbrodni. Film przywróci pamięć cierpienia.

Szubienica i brama boczna obozu

JACQUES LAHITTE/WIKIMEDIA COMMONS LICENCJA CC BY-SA 3.0

W jaki sposób tu, na Dolnym Śląsku, możemy budować swoją tożsamość? I jaka jest rola IPN-u w budowaniu tej tożsamości?
Dolny Śląsk to miejsce specyficzne.
Po wojnie przywracano tu historię piastowskiej ziemi. Akcentowano fakt, iż to były tereny należące kiedyś do Polaków, i odwoływano się bardzo mocno do tego okresu z historii. Natomiast współcześnie, by budować tożsamość, odwołujemy się do miejsc związanych z martyrologią. Nie możemy każdego miejsca ogrodzić i zrobić tam muzeum, bo nie mielibyśmy gdzie mieszkać, tak gęsto były tu usiane obozy pracy przymusowej czy obozy koncentracyjne.
Nawet tu, obok miejsca, gdzie rozmawiamy, na Sołtysowickiej był obóz pracy przymusowej Burgweide, w którym było wiele tysięcy robotników przymusowych.
Przy każdej fabryce, przy każdym młynie, przy każdym większym zakładzie był jakiś obóz. Nie możemy mieszkać na takim cmentarzysku, ale potrzebujemy miejsc symbolicznych, które będą o tej historii mówiły. Na przykład w Walimiu, w Górach Sowich, w Kolcach, gdzie był szpital, w którym Niemcy porzucili w stanie agonalnym swoje ofiary. Wszystko to są miejsca, o których historii należy wspominać.

IPN chce stworzyć wirtualną mapę miejsc pamięci, na której opracujemy każde miejsce i jego historię, opatrzymy je fotografią. Następnie oznaczymy takie miejsca za pomocą tablic – materialnych świadectw trudnej historii, pamiętając, że tożsamość konstytuuje pamięć, a pamięć tożsamość.
Jakie są największe wyzwania stojące przed oddziałem IPN-u, szczególnie w kontekście Gross-Rosen, ale także zbrodni komunistycznych?
Trzeba przywracać pamięć o wszystkich ludziach, którzy stracili tu życie. Chcemy w godny sposób przywrócić tę pamięć, tworząc wspomnianą wirtualną mapę miejsc z ich fotografią, chcemy uporządkować nazwy miejscowości. Musi wybrzmieć, że tu była III Rzesza, że Polska przyszła dopiero później. Że obozy zostały stworzone przez nazistów dla Polaków, Żydów, Romów i innych, także Niemców.
Chcemy przypominać, że po wojnie były tam więzienia ubeckie. Po nazistach nastali komuniści, którzy często w tych samych miejscach więzili swoich rodaków. To jest rola IPN-u, mimo trudności w dostępie do źródeł. Nie szukamy przy tym sensacji. Szukamy ludzkich historii, by przywrócić o nich pamięć. Interesuje nas człowiek. To jest nasz cel. To jest nasze motto.