POLSKI ŚLĄSK

Pochwała młodości

W połowie XIX w. stosunkowo młody uniwersytet we Wrocławiu nie był wziętym
ośrodkiem akademickim, ale za to słynął z liberalnego ducha i nie straszył
inteligenckich dzieci polskich rodzin drożyzną. Młodzi przybywali tu więc
niezbyt tłumnie, ale stale – najczęściej z Wielkopolski i Prus Książęcych,
rzadziej bywali tu Królewiacy i Litwini.

ANNA SUTOWICZ

Wrocław

Uniwersytet Wrocławski na karcie
pocztowej z XIX w.

BIBLIOTEKA KONGRESU STANÓW ZJEDNOCZONYCH/WIKIMEDIA COMMONS

Wśród nich wymienia się księdza i społecznika Norberta Bończyka, poetę Adama Asnyka, dyktatora powstania styczniowego Mariana Langiewicza, pierwszego polskiego indologa Teofila Krasnosielskiego, historyka i twórcę lwowskiej szkoły historiografii Ksawerego Liske i jeszcze wiele innych znanych i mniej znanych osób, których nazwiska zapełniają karty podręczników do historii.
Bursa przy Klosterstrasse 13 (dziś ul. Traugutta), zajazd pod Złotą Gęsią czy sale uniwersyteckie wypełniały dyskusje o przyszłości Polski. Studenci i profesorowie spierali się zajadle, często nie mieli racji w swoich ocenach i wyborach, ale jedno jest pewne – ich Polska żyła.
„Młodości! dodaj mi skrzydła!”
Zazwyczaj brakowało im pieniędzy.
Na bok odchodziły karty i hazard.
Czasami znajdowali pomoc miejscowych Polaków, jak to bywało z dobrą wolą wrocławskiego fabrykanta mydła, Wojciecha Jankowskiego, który nie pokazywał się na mieście inaczej, jak tylko w kościuszkowskiej czamarze i rogatywce. Albo jak u profesora Wojciecha Cybulskiego, który nieraz ratował studentów zasobami swej skromnej kieszeni. Stworzyli samopomocowe nielegalne „Bractwo”, a składkami zasilali je nawet ci tonący w długach, jak student filologii klasycznej Stefan Pawlicki, dla którego 28 talarów na miesiąc było sumą absolutnie nie do zdobycia.
Najczęściej jednak szukali pracy, dzieląc dzień na naukę i prywatne lekcje.
Taki tryb życia dzielili we Wrocławiu prawie wszyscy młodzi Polacy. Zwykle stronili też od niemieckich kolegów, nie rozumieli pozbawionych świadomości narodowej, za to gorliwych katolików z Górnego Śląska. Pchała ich ku sobie wspólnota myślenia, demokratyczny i, co trzeba przyznać, dość libertyński duch rozważań nad religią i porządkiem społecznym. Wydawali „Znicz”, czytali lwowską „Czytelnię dla młodzieży”. Nade wszystko jednak fascynowali się nazbyt uduchowionym dziełkiem ojca jednego z nich, Karola Libelta, O miłości ojczyzny.
Chcieli tworzyć nową kulturę, nowego Polaka, nie godzili się na marazm, kunktatorstwo i tchórzostwo. Mierził ich konflikt z długoletnim tropicielem relacji śląsko-polskich i starożytności słowiańskich, Augustem Mosbachem.
Ten zasłużony dla polskości na Śląsku historyk był bowiem zdecydowanym przeciwnikiem wszelkich otwartych wystąpień przeciwko władzy, sprzeciwiał się prowokacjom i konspiracji.
Choć konsekwentnie bronił swego stanowiska na łamach „Czytelni”, musiał przed siłą młodości ustąpić.
„Szumią wichry, cieką głębie…”
Europa wkraczała w świat wielkich debat skupionych wokół powstania człowieka, narodzin cywilizacji, cech narodów i przyszłości nauki. W kręgach akademickich i w salonach intelektualnych jedni snuli futurystyczne wizje nowych technologii, inni pytali, kto rozerwie krępujący gorset wartości i pchnie posady obowiązującego porządku.
W kręgach liberalnych nieobce były kwestie praw narodów pozbawionych własnych państw. Ścierały się pierwsze wielkie idee nowoczesności.
Niemcy wierzyli w swoją misję cywilizacyjną, Polacy jeszcze tu i ówdzie trwali przy mesjanizmie. Akademicki spór wokół hierarchii narodów i wartości słowiańskiej kultury był nie tylko coraz poważniejszy, ale przenosił się już w dziedzinę codzienności. Dla profesora Rudolfa Westphala, wrocławskiego filologa klasycznego, pretekstem do pogardliwej tyrady pozostawał fakt, że… ludy słowiańskie posługują się w deklinacji sześcioma (sic!) przypadkami.

Ks. Stefan Pawlicki

NARODOWE ARCHIWUM CYFROWE, SYGNATURA: 1-N-435

Skupieni w Towarzystwie Słowiańskim Literackim słuchacze wykładów Westphala nie pozostali bierni.
List do profesora – uprzejmy, lecz przemyślany i pełen trafnych argumentów, choć nieco idealizujący szlacheckie wartości w historii Polski – odbił się głośnym echem w życiu uniwersytetu.
Wtedy możliwe było jeszcze uczciwe potraktowanie dowodzenia rozumowego, dekadę później Kulturkampf nie będzie się już z siłą argumentacji cackał.
Dwa lata przed powstaniem styczniowym w życiu niewielkiej, ale prężnej społeczności polskich studentów we Wrocławiu rozpoczął się ważny etap. Po przetrawieniu pierwszych haustów fascynacji słowiańską mitologią wyróżniali siebie wśród Czechów i Łużyczan, znajdując nowe drogi ujścia intelektualnego fermentu. Prawnukowie ostatnich wolnych polskich sobiepanów podejmowali wyzwanie w zapasach, których stawką było zepchnięcie ich wielkiego ongiś narodu z dziejowego ringu. „U nas każdy musi być żołnierzem” – pisał Stefan Pawlicki.
Poznać przeszłość, wyjaśnić teraźniejszość i działać – tak w skrócie można określić nowy plan Towarzystwa Literackiego Słowiańskiego.
„nadziei złote malowidła”
Niech przemówią statystyki: w latach 1858–1863 odbyło się 68 spotkań połączonych z odczytami studenckimi i z udziałem zaproszonych gości. Poruszano na nich sprawy historii Polski, jej ustroju i gospodarki. Królem myśli pozostawał nieortodoksyjny Joachim Lelewel.
Umysły rozpalały się problemem wpływu religii na życie narodowe, pasjonowano się mitologią słowiańską z jej kwestią Czarnoboga i kanibalizmu.
Czytano Kochanowskiego, Górnickiego i wielu innych geniuszy literatury.
Swój wieczorek miał tu Adam Asnyk. Do biblioteki, w której panował profesjonalny porządek, a bibliotekarz zarabiał ze wspólnych funduszy 60 talarów rocznie, sprowadzono własnym sumptem 2000 polskich tytułów.
W 1861 roku, na fali pobudzenia płynącego z Królestwa Polskiego, wrocławscy studenci zaczęli publicznie deklarować swoją polskość i na znak solidarności z warszawskimi manifestantami założyli czarne stroje.
W kościele św. Krzyża odprawiono nabożeństwo za duszę Joachima Lelewela (choć on sam był agnostykiem), okraszoną uroczystą akademią, na której zagrał Władysław Wolański, syn polskiego fantasty-archeologa Tadeusza.
Członkowie Towarzystwa zbojkotowali oficjalne obchody jubileuszu uniwersytetu, a msza za duszę księcia Adama Czartoryskiego w kościele św. Maurycego zakończyła się publicznym odśpiewaniem Boże, coś Polskę! We Wrocławiu działali już inwigilowani przez pruskie służby członkowie warszawskiego „Czarnego Bractwa”.
Początkowo niechętni działalności konspiracyjnej studenci wrocławscy dali się wciągnąć w krąg powstańczych mrzonek: Karol Libelt, syn poznańskiego mesjanisty, komunikował się z Bakuninem, Ksawery Liske otarł się o aresztowanie, niespokojny Michał Śniegocki miotał się w swej robocie między Galicją a Śląskiem.
„…kto łeb urwał Hydrze”
W styczniu 1863 r. w Zajeździe pod Złotą Gęsią uruchomiono akcję ochotniczego zaciągu do powstania.
Większość polskich adeptów nauki wyruszyła do Królestwa. W ciągu kilku miesięcy za Polskę zginęli studenci prawa: spolonizowany potomek niemieckiej rodziny Kazimierz Zimmermann (w powstaniu walczyli też czterej jego bracia), Nikodem Maryański, Celestyn Milewski i wspomniany już Karol Libelt syn. Za te same ideały oddali życie niedoszli filozofowie: Franciszek Szrajer, Artakserkses Pągowski, Ignacy Plewiński, Kazimierz Unrug.
W 1863 r. śmierć poniósł niedawny student wrocławski, także spolszczony Niemiec, Lucjan Szmyt z Radzewia.
Inną drogę przeszedł Stefan Pawlicki.
Poznawszy w Warszawie charyzmat księży zmartwychwstańców, doznał nawrócenia i już kilka lat po powstaniu przyjął w bazylice laterańskiej święcenia kapłańskie. Obronił jeszcze kilka doktoratów i został rektorem na Wydziale Teologii UJ. Zmarł, nie doczekawszy odrodzonej Rzeczpospolitej, choć ona zawdzięczała swoje życie takim, jak on.