Tematy zastępcze

Z problemem tematu zastępczego często stykają się rodzice wychowujący dzieci.
Otóż, kiedy przychodzi do pytania, „co tam w szkole?”, a rzeczony maluch rzeczywiście
coś tam ma do ukrycia, następuje całkiem wielosłowna wypowiedź na temat,
co do istoty którego bardzo trudno się połapać. Oczywiście, zgodnie z zasadą
miecza i tarczy, z czasem rodzic nabywa wiedzy, co kryje się za taką pułapką,
i umiejętnie dochodzi do interesującego go sedna.

PIOTR SUTOWICZ

Wrocław

Często marnotrawimy swoje życie na śledzenie jakichś dziwnych historii,
co do których na pierwszy rzut oka widać, że wiedza na ich temat
prowadzi nas donikąd

JANRYE/PIXABAY.COM

Nie o tym wszakże jest niniejsza moja wypowiedź. Dzieci to dzieci, i trudy ich wychowania są niczym w stosunku do tego, co oferuje nam życie społeczne. Chociaż na pewno obie rzeczywistości wyraźnie na siebie wpływają.
Znowu o kłamstwie
Miesiąc temu jakoś tak prześlizgnąłem się w „Nowym Życiu” przez problem kłamstwa, a właściwie fałszywego świadectwa skierowanego przeciw komuś w życiu społecznym. Problem ten jest w gruncie rzeczy znacznie rozleglejszy i niestety im głębiej w las, tym więcej drzew. O manipulacji w społeczeństwie powstały setki, jeśli nie tysiące książek pisanych z różnych punktów widzenia i różnych pozycji etycznych.
Jedną z form kłamstwa funkcjonującego na przykład dzięki pośrednictwu mediów jest właśnie „temat zastępczy”.
Na pozór termin wydaje się brzmieć niewinnie – przecież wcale nie musi on oscylować wokół nieprawdy. Po prostu, z braku rzeczy ważnej do omówienia środki masowego przekazu zajmują się czymś mało istotnym, a niekiedy śmiesznym. W czasie wakacyjnym mówi się o sezonie ogórkowym, czyli okresie, w którym nie ma o czym mówić i w związku z tym mówi się byle co, bo przecież radio czy telewizja nie może przestać nadawać. Pamiętam, jak w czasach PRL żelaznym tematem mediów był brak sznurka do snopowiązałek, a jeśli kogoś to nie interesowało, mógł śledzić losy paskudy z Zalewu Zegrzyńskiego, zdaje się. Gdyby rzecz dało się zamknąć w gatunku publicystyki satyrycznej, to pół biedy, ale rzeczywistość za wesoła nie jest i kwestia tematu zastępczego jest najczęściej wykorzystywana jako narzędzie służące do okłamywania.
Po co coś jest?
Mówienie w rodzinie czy wśród znajomych o rzeczach mało ważnych służy do zabicia czasu. Często jest przejawem nudy płynącej choćby z upałów. W polityce bywa wykorzystywane do tego, by społeczeństwo nie mogło skupić się na rzeczach naprawdę ważnych.
Temat zastępczy musi być jakoś tam ciekawy: może oscylować wokół kwestii obyczajowych przeciwników politycznych, tych, którzy kwestię „wrzucają”, może też być skonstruowany z niezwiązanych ze sobą zagadnień i spreparowany jako zagadnienie, co do którego opinia publiczna „ma prawo wiedzieć”. Nim zainteresowana zorientuje się, że jest robiona w tzw. jajo, jest już za późno, albowiem media pierwszego obiegu skupione są na czymś kolejnym. Wreszcie temat może być ważny w jakiejś niszy, a staje się zastępczym, gdy zostaje podniesiony do rangi problemu ogólnego.

W dzisiejszym świecie nie wszystko da się ukryć.
Mimo to istnieją media i społeczności w sieci, dzięki którym można dowiedzieć się czegoś na temat zagadnień mających być przysłoniętymi, zresztą również media głównego nurtu mogą o rzeczonych ważnych sprawach informować, z tym że poprzestawiane zostają kolejności informacji. W odniesieniu do gazet będzie się to przedstawiało w ten sposób, że temat zastępczy widniał będzie dumnie na stronie pierwszej, a rzecz pierwszorzędnej wagi na dwunastej – pomiędzy, powiedzmy, ogłoszeniami drobnymi lub poradami zielarskimi. W razie czego przyciśnięci do muru decydenci zawsze będą mogli powiedzieć, że przecież informowali.
A że zrobili to jedynie dla zasady, to już zupełnie inny problem, chciałoby się dodać, że nie ich.
Obrona
Dzisiejsze zabiegane społeczeństwo ma oczywisty problem z wyłapywaniem tego rodzaju kłamstwa. Poza tym nikt tu nikogo na nim nie złapie – na tym polega pewna perfidia przekazu medialnego. Przecież wolność pozwala prowadzić dyskurs na tematy, które media uważają za ważne, i nikt nie ma prawa wtrącać się i pouczać decydentów, co i jak mają mówić. Tu trzeba mądrości, chciałoby się rzec, wyższego rzędu, nie wystarczy być wrażliwym na kłamstwo. Zagadnienia powyższego nie da się w ten sposób ująć. Wrażliwość na przekaz medialny wymaga ogromnej świadomości narodowej.
Sytuacja, w której niektóre media specjalizują się w przekazywaniu informacji nikomu do niczego niepotrzebnych, a jednak czytanych i słuchanych, pokazuje, że tu jest dużo do zrobienia. Być może powinniśmy jakoś nauczyć się sprawnie odróżniać, kiedy korzystamy z uprawnionego dostępu do rozrywki, czytamy coś, by się po prostu rozerwać, a kiedy marnotrawimy swoje życie na śledzenie jakichś dziwnych historii, co do których na pierwszy rzut oka widać, że wiedza na ich temat prowadzi nas donikąd.
Z takiej manipulacji należy wychodzić jakoś stopniowo od kwestii najoczywistszych, z czasem przyjdzie czas na głębsze przemyślenie. Na pewno wymaga to wysiłku, ale jeżeli chcemy naprawdę aktywnie uczestniczyć choćby w obserwacji tego, co się wokół nas dzieje, to nie ma innej drogi, jak powolne dociekanie, czy dana informacja prowadzi nas do postępu w wiedzy na interesujący nas ewentualnie temat.
Tak jak w wypadku wspomnianej na początku sytuacji z wychowaniem dziecka – z czasem można nauczyć się odróżnić czyjeś gadulstwo od mówienia na ważny dla nas temat.