DOMINIK GOLEMA

Wrocław

WOW, „Wiater” i guzik

Kilkaset szlachetnych serc zgromadzonych we wrocławskim Imparcie w dniu wspomnienia św. Józefa. Takie skoncentrowanie dobra, jakie miało miejsce podczas gali konkursów Wrocławskie Oblicza Wolontariatu (WOW) oraz Ośmiu Wspaniałych zdarza się najwyżej raz w roku. Każda z tych osób to prawdziwy dar, to skarb i wybór laureatów spośród nich był nie lada wyzwaniem dla kapituły. Trochę jakby spośród sług Bożych wyniesionych na ołtarze wybierać, kto był bardziej święty.
Uświetnił tę uroczystość niezwykły gość, Krzysztof Wiatrowski, wspaniały mąż i ojciec, ratownik, „chirurg” elektroniki samochodowej, sportowiec, były komandos, członek Stowarzyszenia Byłych Żołnierzy 62. Kompanii Specjalnej „Commando”, a wśród przyjaciół po prostu „Wiater”.
Mimo zakończonej służby jest wciąż żołnierzem, bo jak mówi, żołnierzem 62. KS przestaje się być wtedy, gdy ktoś twoją klepsydrę powiesi na słupie.
„Wiater” opowiadał o swych niezwykłych rekordach sportowych, jak np. bieg tyłem z Poznania do Wrocławia, 30 tys. przysiadów w 4,5 godz., zrobienie 100 maratonów, ultramen z Helu na Rysy – czyli wpław do Gdyni, dalej rowerem do Krakowa i potem bieg (86 godz.). Jednak prawdziwymi rekordzistami są rodzice chorych dzieci, jak mówi. Opowiada o ponad 200 rodzinach, jakimi opiekuje się fundacja założona przez niego i jego żonę, Agnieszkę, aby pomagać swemu synowi i innym dzieciom głównie z porażeniem mózgowym. „Wiater” bije różne rekordy i pozyskuje środki na wspieranie fundacji, ale przede wszystkim pokonuje siebie. Jak mówi, nie trzeba osiągać takich wyników, ale pokonywać swoją wygodę. Trzeba odłożyć smartfona i przejść galerią handlową jak „agent specjalny”, który jest świetnie zorientowany, gdzie są gaśnice i wyjścia ewakuacyjne, aby w razie potrzeby umieć pomóc innym. Wspomina historię pewnego człowieka, który będąc nastolatkiem, skoczył do wody i resztę życia spędza na wózku. Jego wózek to najwyższa technologia, a on, mając sprawną tylko głowę, tak nauczył się nim operować, że pokonuje niemal każdą nierówność terenu. Udawał się kiedyś na konferencję, gdzie miał dać świadectwo i wygłosić mowę motywacyjną, i utknął przy windzie w biurowcu, gdzie czekał bardzo długo, aż ktoś go zauważy i… wciśnie mu guzik od windy. Pan Krzysztof ze łzami w oczach wspominał też staruszkę, którą spotkał gdzieś w połowie drogi, gdy biegł w pełnym rynsztunku wojskowym z Dziwnowa do Bolesławca, a ona śpiewała mu Boże coś Polskę. Pytany przez dziennikarzy, skąd czerpie siły, wyciąga z kieszeni różaniec i bez chwili wahania mówi o wsparciu Matki Bożej, niestety tę część jego wypowiedzi najczęściej redakcje wycinają.
Zgromadzeni wolontariusze nagrodzili swego gościa deszczem braw, a on skromnie się uśmiechnął i zachęcił nas, aby otworzyć oczy i rozejrzeć się, komu trzeba pomóc wcisnąć guzik od windy. Znam go od lat, znowu dotknął mojego serca i sumienia. Dzielę się dzisiaj tym dotknięciem…