Siostra jest zakonnicą? Nie, za motoryzacją!

Kiedy młoda dziewczyna oświadcza, że chce wstąpić do zakonu, w jej otoczeniu
otwiera się Księga Lamentacji… Niezrozumienie, kłótnie, łzy i szantaże.
Szybka, acz oczywista prognoza: życie zmarnowane. W tej najpiękniejszej
historii miłosnej trudno o towarzyszy szczęścia. Przynajmniej na początku.

S. MAGDALENA STACHURA CDC

Zgromadzenie Sióstr Bożego Serca Jezusa

S. Magdalena Stachura (z prawej)
z s. Katarzyną Fabicką

MACIEJ RAJFUR/FOTO GOŚĆ

Dziś może jeszcze bardziej niż dawniej trudno pojąć, jak można „porzucić wszystko i pójść za Nim”; nie realizować własnych pomysłów, zostawić smartfona, odłożyć prawko do szuflady, pozwolić, by ktoś inny decydował o tym, co będę studiować, gdzie pracować.
Świat daje tyle możliwości i tyle dobra można w nim zrobić, niekoniecznie zamykając się w murach klasztornych. Po co tak się ograniczać? Wszyscy skupiają się na „nieszczęsnym dziewczęciu”, nie zauważając Ogromnego Boga, który je do Siebie pociąga. Zadziwiające przeoczenie…
Lamentacja to tylko kontrapunkt do Pieśni nad Pieśniami, która brzmi w powołanej duszy. Harmonia niełatwa do zrozumienia, ale piękna.
Najpiękniejsza.
Wszystko przez miłość
Ludzie często pytają nas o historię powołania. To budzi ciekawość, bo uchodzi za niecodzienne i niezrozumiałe.
A przecież każde powołanie, zarówno do życia w małżeństwie, samotności, jak w kapłaństwie czy życiu konsekrowanym, ma ten sam mianownik: miłość. Historie powołania są różne.
Bywają bunty, rozstania z chłopakiem, ucieczki z domu, są też historie tak proste, że nikomu nie chciałoby się o nich czytać. Motywem decyzji wieńczącej każdy ze scenariuszy jest wielka miłość. Tak, aby pójść do zakonu… trzeba się zakochać! Trzeba spotkać Boga jako Osobę i odpowiedzieć miłością na miłość. Nie pojmie tego ten, kto uważa Pana Boga za jakąś tylko ideę, a wiarę za filozofię życiową.
Bóg to OSOBA, a wiara to relacja z Nim.
Decyzja wcale nie jest prosta; przecież On mi się nie objawił, nie dał powołania na piśmie, nie wskazał miejsca z gwarancją o słuszności wyboru. To skok w ciemno – ale w ramiona samego Boga. Rzecz szalona – jak szalona jest miłość.

Niezwykłe życie
Kiedy odkryłam swoje powołanie, nie zastanawiałam się nad tym, czym będę się zajmować w klasztorze. Liczyło się tylko to, by należeć do Niego i Mu służyć. Moje pojęcie na temat życia zakonnego było dość archaiczne i stereotypowe. Szczerze mówiąc, byłam przygotowana „na najgorsze”. Za furtą spotkało mnie Wielkie Zdumienie. Miłe zaskoczenie normalnością i zachwyt nad niezwykłością życia.
Moje wyobrażenie niemal wojskowego charakteru siostrzanej wspólnoty zderzyło się z bardzo rodzinną atmosferą i mnóstwem radości. Prace jak w każdym domu: sprzątanie, gotowanie itp., a jednak takie pełne sensu. Zwykłe czynności w domu Króla (a takim jest każdy klasztor) stały się modlitwą i przestrzenią spotkania z Bogiem. Zamieszkałam ze Stwórcą pod jednym dachem, wszystko co robię, jest modlitwą i dokonuje się w Jego obecności. Znalazłam swoje Niebo. Choć wcale nie chcę głosić, że życie zakonne to beztroska idylla. We wspólnocie zmierzamy się z różnorodnością naszych charakterów i temperamentów, ścieramy się jak kamienie w rzece, które przez to się szlifują, wygładzają. Wspólnota jest przestrzenią naszego wzrostu. Posłuszeństwo daje nam wolność – naprawdę!
Choć przed wstąpieniem „robiłam, co chciałam”, wyjeżdżałam z przyjaciółmi, podejmowałam się wielu zadań, nigdy nie czułam się tak wolna jak w klasztorze. Bo to Zgromadzenie daje mi możliwość do realizacji najgłębszych i najważniejszych pragnień.
Często słyszę, że jako siostry jesteśmy „takie biedne”, że „to niesprawiedliwe”, że nie możemy mieć własnych samochodów, jeździć, gdzie chcemy itp. Ale ja tego wcale nie chcę! Świat nie rozumie naszego sposobu życia, bo wpiera nam pragnienia, których się dobrowolnie zrzekłyśmy. Ja naprawdę CHCĘ tak żyć. Nikt mi nie kazał po maturze iść do klasztoru. Tylko rozkochane serce.

W siostrzanej wspólnocie panuje rodzinna atmosfera, a codzienne życie
wypełnione jest nie tylko modlitwą i pracą, ale i mnóstwem radości

ARCHIWUM ZGROMADZENIA SIÓSTR BOŻEGO SERCA JEZUSA

Zawierzenie Bogu
Niby mamy XXI wiek, siostry nie są ukryte za grubymi murami niedostępnych klasztorów, niemal każde zgromadzenie posiada swoją wirtualną wizytówkę, ukazującą rąbek naszego życia, a jednak nadal tam, gdzie się pojawiamy, jesteśmy postrzegane jako zjawisko iście egzotyczne. No bo jak można tak żyć? Po co? Habity budzą niepokój… Niektórych nawet drażnią, irytują. Dlaczego? Bo mają jasny przekaz: niebo istnieje naprawdę. Bóg naprawdę JEST i wart jest tego, by zawierzyć Mu swoje życie. Bo jeśli nie, to trzeba by przyznać, że te miliony młodych ludzi, którzy od stuleci zasilają szeregi klasztorów na całym świecie, są ofiarami jakiejś zbiorowej halucynacji…
A to chyba niemożliwe. Jeśli ten kawałek Białego Opłatka w monstrancji to nie jest prawdziwy, żywy Bóg, to dlaczego tyle serc oddaje wszystko, co oferuje im świat, by móc wpatrywać się w Niego godzinami i właśnie to daje im szczęście? Habit na radosnej dziewczynie, która skacze z dziećmi, nie bez pasji zamiata ulicę, pomaga bezdomnym czy mknie przez miasto na rowerze jest niezbitym dowodem na to, że WARTO. Że jest taka Miłość, dla której warto żyć.
To nie zawód, to droga życia…
Moje powołanie wciąż jest opłakiwane.
Każdego lata, gdy przyjeżdżam do rodziny na urlop, odbywa się tradycyjny dialog z zapłakaną babcią mojej przyjaciółki: „Madzia, coś ty sobie za zawód wybrała?!” – „Pani Czesiu, to nie jest zawód, to droga życia”. I tak co roku. Właśnie, bycie siostrą zakonną to nie jest zawód, jak nie jest zawodem bycie mamą czy żoną. Będąc siostrami, pracujemy w bardzo różnych miejscach i same zarabiamy na nasze utrzymanie. Zgromadzenie nie zakopuje naszych zdolności i predyspozycji, ale traktuje jako swoje bogactwo. Nawet się nie spodziewałam, że na drodze życia zakonnego Pan Bóg będzie spełniał moje marzenia.
A robi tak naprawdę, i to na wyrost!
Odkryłam, że to On sam wlewa do serca człowieka pragnienia swojego Serca, Jego własne marzenia na mój temat. Formacja zakonna nie polega na poskramianiu osoby, by zmieściła się w sztywne ramki stereotypowych standardów.

To wydobywanie piękna z osoby, rozeznawanie, co dla mnie i mojej wspólnoty oznacza naśladowanie Chrystusa, przygotowanie do tego, by moja odpowiedź na Jego zaproszenie była piękna i płodna. Wciąż nas opłakują, że „taka ładna”, „taka zdolna”, jakby w przekonaniu, że Pan Bóg może wybrać dla siebie tylko potencjalne „stare panny”, które sobie w życiu nie poradzą… Większość z nas mogłaby założyć rodziny, realizować się zawodowo. Ale naszym szczęściem jest kochać i służyć. Owszem, to samo można by realizować w świecie. Lecz tu powraca wątek: „to nie zawód, to droga życia”.
… wybór Wcielonej Miłości
Na początku wspomniałam, że powołanie zakonne uważam za najpiękniejszą historię miłosną. Bo to związek o jednym tylko słabym ogniwie – jest nim osoba powołana. On mnie nigdy nie zawiedzie, nie okłamie, nie zostawi, a gdy upadam, On mnie podnosi.
Jego miłość jest bezwarunkowa, darmowa, wieczna. Charyzmatem mojego Zgromadzenia, „misją” sióstr Bożego Serca Jezusa jest wynagradzanie Bożemu Sercu za grzechy i brak miłości świata. To naturalne, że najbardziej boli nas cierpienie kochanej osoby – takie jest prawo miłości. Ona zmienia perspektywę patrzenia; widząc zło, jakie dokonuje się na świecie, dostrzegamy, jak cierpi w tym Bóg, który traci swoje dzieci, i chcemy Mu wynagradzać.
Składamy Mu swoje życie jako ofiarę miłości. Nic więcej dać Mu nie możemy, więc dajemy mu to nasze skromne WSZYSTKO. Wszelkie prace, radości i cierpienia, wszystko staje się naszą modlitwą, gdy nadajemy temu intencję. Poprzez konsekrację zakonną cała jestem Jego. Wyłącznie. Wszystko czym jestem, co mam i co robię jest dla Niego ofiarą wynagrodzenia. Tego nie widać na zewnątrz i świat nie rozumie.
Zapomina, że nie sukces stanowi kryterium szczęścia, ale to, by kochać i być kochanym. Czy więc naprawdę tak irracjonalny jest wybór Wcielonej Miłości? Powołanie to niezasłużona, przeogromna łaska. Wybór samego Boga, nie wymysł człowieka. On nie przestaje wołać, nawet w XXI wieku: „przynajmniej ty Mnie kochaj”!