MARTA WILCZYŃSKA

Środa Śląska

Albo zimny, albo gorący…

Mam 33 lata i nie jestem „moherowym beretem”. Ostatnio często muszę to powtarzać, wysłuchując tego, że jestem fanatyczką, osobą nietolerancyjną, zacofaną i rodem ze średniowiecza… A wszystko dlatego, że wraz z grupą przyjaciół i znajomych sprzeciwiliśmy się deptaniu wartości chrześcijańskich i promowaniu satanizmu podczas jednego z wydarzeń, odbywającego się w naszym mieście. Jesteśmy określani jako „ciemnogród”, bo ośmieliliśmy się zaprotestować przeciwko profanowaniu symboli naszej wiary. I w dodatku ta tolerancja, której nam brak – skandal na całego! Nasz protest poparła bardzo liczna grupa mieszkańców, ale przecież oni wszyscy też są zacofani. Obraża się nas więc przy każdej okazji, ale według zwolenników imprezy to my siejemy nienawiść. I tak sprawa się toczy.
Pisząc felieton, nie mam jeszcze wiedzy, czy nasza petycja przyniesie jakikolwiek skutek, czy coś się zmieni. Ale to dobrze, bo nie o wyniki chodzi. Tylko o to, żebyśmy przestali wciąż być „letni”, żebyśmy byli albo zimni, albo gorący, nazywający sprawy po imieniu. Jako chrześcijanie nie możemy się godzić na to, że krzyż, znak naszego zbawienia, jest bezczeszczony, a fakt ten zgrabnie przedstawiany jest jako performance, sztuka, spektakl. I mam wrażenie, że już spełniliśmy swoje zadanie – jasno postawiliśmy sprawę, przekazując nasze zaniepokojenie wielu instancjom. Jednak decyzyjność jest poza naszymi kompetencjami i odpowiedzialnościami.
Czekamy więc, trwając także na modlitwie.
Od kiedy zajęliśmy się tym tematem, nie przestaje mnie jednak zadziwiać kilka rzeczy: to, jak proste dla niektórych staje się wybielanie zła, to, z jakim oburzeniem i nienawiścią spotykają się obrońcy wiary, i to, że ta obrona odbierana jest jako zmasowana akcja polityczna. Niezła fala hejtu jak na średniowiecze! I raczej dowód na to, że to nie tylko o sztukę tu chodzi…