POLSKI ŚLĄSK

Ratowicki siłacz

Będzie to krótka opowieść o pewnym wiejskim nauczycielu, który pracując
przez kilkanaście lat w podwrocławskiej wsi, żył wśród jej mieszkańców,
słuchał mowy i przyglądał się ich obyczajom.

ANNA SUTOWICZ

Wrocław

Ratowice na karcie pocztowej z początku XX w.

POLSKA-ORG.PL

Niemcy dumni mną gardzili
Polakiem wodnym nazywali
Jak im się zdało tak drwili
O Polsce dziwy szwargotali

JÓZEF LOMPA

Kiedy w 1824 r. Baltazar Działas opuszczał Ratowice, zabierał ze sobą jedyny zachowany dziś zbiór wyrazów, będących świadectwem żywego języka polskiego, wybrzmiewającego na co dzień nad Odrą.
Wasserpolnisch
Na początku XIX w. mieszkańców prowincji śląskiej posługujących się polszczyzną nazywano powszechnie „Wasserleute” – „wodni ludzie”, postrzegając flisaków i szkutników odrzańskich jako głównych reprezentantów tej grupy. Ich mowa była więc najczęściej opisywana jako „Wasserpolnisch”, niekiedy zaś jako „Nadodrzański Syrbski język” lub „Oderwendisch”.
Cieszący się wielkim autorytetem bibliofila, współpracownik znanej nam już oficyny Kornów, Samuel Bandtkie zajął się swego czasu fascynującym dla niego, jako filologa, problemem cech i zasięgu kultury owych Polaków. To właśnie on – nie pierwszy, ale chyba najodważniej spośród uczonych tego czasu – zwrócił uwagę, że ludzie skupiający się w licznych wsiach położonych na zachód od Odry nie odróżniają swojego języka od tego, którym posługują się mieszkańcy rdzennych ziem dawnej Korony, a nawet, że jest on bliższy mowie Piastów niż ten rozbrzmiewający wśród patriotów przybywających z Litwy czy nawet Małopolski. Czyżby klęska w bitwie pod Legnicą miała mieć jeszcze i ten tragiczny skutek, że wraz z upadkiem Henrykowego imperium pochód prawdziwej polszczyzny zatrzymał się nad Odrą, by przetrwać tu jako swoisty relikt słowiańskiej potęgi?

To, co zwyczajne
Jednym z takich okręgów zamieszkanych w znacznej liczbie przez owych „wodnych Polaków” były okolice Laskowic.
Tą samą mową posługiwali się wolni zagrodnicy w Wojnowicach, Miłoszycach, Dziuplinie, Kamieńcu i Jelczu. Po polsku wołali do siebie flisacy i włóczkowie spławiający drewno w Oławie. W Ratowicach na początku XIX w. mieszkało 750 mieszkańców, wśród których tylko 11 gospodarstw należało do niemieckich sąsiadów. Ta średniej wielkości miejscowość miała swój skład drewna, szkołę i wiatrak, wiosną 1939 r. demonstracyjnie spalony przez miejscowych oficjeli na znak powitania nowoczesności. W końcu XVIII stulecia do Ratowic zawitał postęp w postaci regulacji rzeki i budowy kilku nowych obiektów transportu wodnego, można więc rzec, że była to typowa osada skupiająca owych „wasser” Polaków. Około 1809 r. pracę w miejscowej szkole podjął urodzony w niedalekich Piekarach syn tamtejszego rzeźnika, Baltazar Działas. Nie wiadomo, czy w Ratowicach poznał swoją żonę, lecz kilkanaście lat później pisał o niej jako o łagodnej kobiecie, która dzieliła z nim los przesiedleńca.
Młody preceptor, po tutejszemu „pan szkolny” albo „bakałarz”, jako pruski urzędnik państwowy otrzymywał zapewne godziwą zapłatę za swe obowiązki, służąc wiedzą i umiejętnościami także sołtysowi wsi. Tuż po objęciu posady Działasowi przyszło mierzyć się z patentem o ograniczeniu nauczania polskiego w szkołach, a zaraz potem z likwidacją polskich nabożeństw w zborach ewangelickich.

Karta z rękopisu Baltazara Działasa pt. Działasa zbiór wyrazów szląsko-polskich, z 1824 r.

ZE ZBIORÓW BIBLIOTEKI JAGIELLOŃSKIEJ

Nigdy nie dowiemy się, czy odgrywał jakąkolwiek rolę aktywizującą wiejską społeczność swoich sąsiadów i podopiecznych.
Nadchodzące lata okazały się jednak niezwykle trudne i to nie tylko ze względu na skutki „powodzi stulecia” w 1813 r.
„Suchay nauczycielow…”
Od początku pracy wśród ratowickich flisaków i gospodarzy, zachęcony przez rektora Bandtkiego, Baltazar Działas prowadził zupełnie wyjątkową działalność. Utrwalał polską mowę na piśmie. Zajęcie to należało do pionierskich, ponieważ „wodni Polacy” nigdy nie zapisywali swoich gadek, a jeśli czytali, to tylko drukowane gotykiem polskie kancjonały i modlitewniki.
Dzieci uczyły się abecadła w elementarzach wychodzących spod niemieckich pras, daleko więc im było do oddania form prawdziwego polskiego „obiecada”. Od ratowickiego nauczyciela uczyli się więc kreślenia łacińskich liter, którymi mogli zapisać swoje podania i legendy, a tych u nich, jak wszędzie u ludzi żyjących w zgodzie z cyklem przyrody, przecież nie brakowało. Nazywali je „gupimi boikami”. Działas zapewne niejeden raz przyglądał się codziennej pracy flisaków, czyli „parobków do odzi”, gdy zmagali się z wartkim „stromem” Odry, modlił się wraz z nimi na nieszporach, zwanych przez nich „swaczyną”, na których z pewnością dawnym zwyczajem „chopstwo” siadało w innych ławach niż „kobiety”. To dzięki niemu wiemy dzisiaj, że Polacy z okolic Laskowic nie wymawiali niektórych głosek szumiących ani „ł”. Działas uważał, że mówią „złą polszczyzną”, gorszą niż ta, w której wyrósł on sam. W ich wydaniu polecenie dla krnąbrnego ucznia brzmiało tak: „Suchay rodzicow i nauczycielow bo oni są twoią pierwsą zwierzchnością”. A taki nieposłuszny uczeń to był po prostu „paskudny cowiek”.

Historia dopisana
Baltazar Działas nigdy nie dokończył swojego słownika, mieszczącego się raptem na dwudziestu kartach zwykłego zeszytu, opatrzonego później tytułem Działasa zbiór wyrazów szląsko-polskich. Nie wiemy dokładnie, dlaczego po czternastu latach pracy nauczyciel musiał opuścić Ratowice. Czy zmuszony był reagować na odbieranie Polakom prawa do posługiwania się mową przodków? W liście do Samuela Bandtkiego, dołączonym na wstępie do przesłanego dzieła, informował jedynie o jakichś trudnościach, które spotkały go ze strony jego dawnego mistrza, pastora Baucha. Faktem jest, że po tych wydarzeniach Działasowie osiedli na stałe w Siedlcach pod Oławą, gdzie domorosły lingwista zmarł w sędziwym wieku.
Tuż po opuszczeniu przez niego ratowickiej szkoły, w 1825 r. polscy mieszkańcy okręgu laskowickiego złożyli petycję do władz konsystorialnych, protestując przeciwko odebraniu im możliwości odprawiania nabożeństw w rodzimym języku. W imieniu mieszkańców Dziupliny list podpisali gospodarze Bogumił Reichel i Baltazar Ekert. Gdy rzecz przeszła bez echa, protest ponowiono rok później. Został wówczas aresztowany inny przywódca kilku tysięcy buntowników, Jerzy Treska z Nowego Dworu, ale sprawa musiała być na tyle trudna, że polskie nabożeństwa, choć ograniczone, przetrwały w podwrocławskich wsiach jeszcze przez kilka dekad. Ostatnie z nich odprawiono w Ratowicach dopiero w 1881 r. Jego uczestnicy mogli pamiętać oddanego im nauczyciela Działasa, wśród nich byli też zapewne flisacy, którzy kilkanaście lat wcześniej potajemnie transportowali amunicję dla powstańców styczniowych.
I tak historia misternie związała swoimi tajemniczymi nićmi dzieło jednego człowieka z wysiłkiem wielkiego narodu.