Temperatura sporu

Wszyscy mówią, że jest za wysoka, i co poza tym? Do końca nie wiadomo, czym jest.
Najogólniej mówiąc, pojęcie bywa używane przez dziennikarzy, polityków, a czasem
również politologów w sytuacjach, kiedy brakuje im jakiegoś logicznego argumentu,
którego można by użyć względem adwersarza, bądź też kiedy najnormalniej w świecie
ktoś powiedział coś, z czym nie wiadomo, co zrobić.

PIOTR SUTOWICZ

Wrocław

GERD ALTMANN/PIXABAY.COM

Wbrew pozorom moc sprawcza słów nie jest jakimś szczególnym wynalazkiem naszych czasów. To, że aktywny uczestnik sporu na serio weźmie używane w nim argumenty, daje się jakoś tam uzasadnić.
Taka zasada działa na każdym szczeblu relacji społecznych.
To (nie) tylko słowa…
Pewnie archiwa sądowe zawierają wiele rozmaitych spraw, które zaczęły się od wymiany opinii między sąsiadami, z czasem coraz bardziej przeradzały się one w inwektywy, aż wreszcie kończyło się co najmniej na szarpaninie, a bywa, że czymś gorszym. W ten sposób błahe na pozór utarczki znajdowały swą kontynuację w wielopokoleniowo hodowanych urazach, często zdarzało się, że ich spadkobiercy nie bardzo wiedzieli, o co w nich chodzi. Ale cóż, tradycja rodzinna zobowiązywała.
Oczywiście jest to margines tego, o czym chciałem napisać, a czytelnik pewnie domyśli się, do czego zmierzam.
Problem nie zamyka się, niestety, w ramach sporów rodzinnych czy sąsiedzkich. Wraz z kolejnymi kręgami życia społecznego jego prawidła nabierają nowych, nieznanych barw i odcieni, rosnąc wraz z postępem życia politycznego, i ubierane bywają w ramy ideologiczne i filozoficznie racjonalizowane.
Nie da się przy tym nie skonstatować, że kreatorom mediów i polityki jakoś zależy, by one istniały.

BYĆ MOŻE TAKIE
WOJENKI SŁUŻĄ
LEPIEJ KONTROLI NAD
SPOŁECZEŃSTWEM,
A LUDZIE ZAMIAST
ZADAWAĆ ISTOTNE
PYTANIA, SKUPIAJĄ SIĘ
NA DIDASKALIACH.

Nie wiem wszakże, jak wyobrażają sobie konsekwencje swej polityki informacyjnej główni architekci życia medialnego i społecznego. Wydaje się czasem, iż fakt, że ludzie, których medialny dyskurs rozemocjonuje, przechodzą od usłyszanych słów do czynów, niewiele ich obchodzi, chyba że ich celem jest zdestabilizowanie życia społecznego.
Jeżeli tak, to warto przyjrzeć się historii doktryn ostatnich dwustu lat.
Ideologia
Już Marks porządek społeczny chciał budować na walce. Dla niego stronami miały być klasy społeczne, które odpowiednio zdefiniował. Jego uczniowie, którym przyszło realizować wynalezioną przez niego doktrynę w praktyce, ową walkę udoskonalili na płaszczyźnie realnej, już to przez działania propagandowe, już to poprzez fizyczną eliminację przedstawicieli innych niż wskazana przez nich klas i ich mniej lub więcej wydumanych sojuszników.
Obie te sfery dość ściśle się przenikały. Żeby można było człowieka unicestwić wcześniej, trzeba go było na piśmie i w mowie odczłowieczyć. Tak robili nie tylko komuniści spod znaku sierpa i młota, ale także narodowi socjaliści używający swastyki.
Historia dostarcza nam wiedzy na temat tego, jak to w praktyce wyglądało.

Zresztą tzw. demokracja parlamentarna nie jest tu bez winy, a publicystyka polityczna dwudziestolecia międzywojennego w Polsce dostarcza aż nadto dowodów na to, że z merytoryczną dyskusją były wtedy problemy podobne do naszych, może tylko ich zasięg bywał mniejszy z powodu mniejszego zasięgu mediów w ogóle. W każdym razie argument, że kiedyś w tej kwestii też było źle, przekonujący dla nas być nie może.
Niby to już tylko przeszłość, ale przecież to z niej elity, jak również społeczeństwo winny uczyć się zarówno korzystać z tego, co było dobre, jak i unikać błędów kiedyś popełnionych.
Niestety, tak jak w wielu innych sprawach, w kwestii sporu ideologicznego niewiele się zmieniło. Propaganda, która raz nauczyła się stosować określone zabiegi, dalej je stosuje. Nie trzeba się wiele starać, wystarczy podkręcić atmosferę jak na wiecu, a odpowiednio podatni na manipulację ludzie zrobią swoje. Takie spędy, gdzie dokonywano publicznych linczów, czy „kryształowe noce” zastąpiono mediami społecznościowymi.
Jeżeli prześledzimy wpisy, jakie tam mają miejsce, zobaczymy, jak niewiele potrafi w nich być rozsądku, a przecież mogłyby one służyć dobru.
Pojęcie dziennikarstwa obywatelskiego, o którym tak niewiele się teraz mówi i pisze, tu właśnie mogłoby jakoś znaleźć ujście w służbie dobru wspólnemu.
Niestety w strumieniu tzw. hejtu promyczki dobra, nawet jeśli są, to pozostają mało zauważalne. Udawana dyskusja o tym, że trzeba przystopować tzw. mowę nienawiści, raczej służy uciszeniu przeciwnika niż konstruktywnemu zapobieżeniu zaognieniu nastrojów.
Co może zrobić jeden człowiek?
Z mojej strony odpowiedź jest swoistym autoplagiatem. Powtarzam ją bowiem nader często. Jeżeli widzimy, że media cisną nam do głów nienawiść do kogoś, to po prostu należy je „zagłodzić”, tzn. wyłączyć. Na szczęście, robiąc to, nie trzeba się odciąć od świata. Także w świecie mediów istnieją oazy spokoju i miejsca, gdzie można spotkać się z kulturą i pozytywną estetyką. To, że może ich być więcej, to także nasze, katolików, zadanie na najbliższą przyszłość.

O NIENAWIŚCI W ŻYCIU PUBLICZNYM

U nas rozpanoszyła się nienawiść głównie w życiu publicznym. Kto z innego obozu, a zwłaszcza kto politycznym przeciwnikiem, tego uważa się na ogół za wroga. Nie uznaje się w nim nic dobrego, żadnych zalet, żadnych zasług. Przeciwnik musi być zły. Do niego stosuje się bez skrupułów kłamstwo, podejrzenie, oszczerstwo. W swoim obozie wszystko się toleruje, u przeciwników wszystko niemal się potępia. Wyklucza się nawet możność zgody i współpracy. Tak było w okresie walki klas. Tak aż zbyt często bywa w walce o władzę i wpływy polityczne. Taka bywa nieraz zwykła polemika niepolityczna.

kard. August Hlond, List pasterski O katolickie zasady moralne z 29 lutego 1936 r.