POLSKI ŚLĄSK

Troska o życie i śmierć w przededniu wielkich zmian

Koniec epoki panowania Habsburgów na Śląsku to dla tutejszego Kościoła
czas zbierania owoców rekatolicyzacji mieszkańców wielu miast i wsi tego regionu.
To co w ciągu XVI w. zatraciło oblicze katolickie i wydawało się na zawsze dla diecezji
wrocławskiej utracone, już w końcu następnego stulecia wydawało się jej bastionem.

ANNA SUTOWICZ

Wrocław

Klasztor Norbertanów oraz kościół św. Wincentego na podkolorowanym piórkiem rysunku
Friedricha Bernharda Wernera z Topographia oder Prodromus Delineati Silesiae Ducatus, 1755 r.

STOWARZYSZENIE WRATISLAVIAE AMICI / https://polska-org.pl

Na łono Kościoła wracali nie tylko prości Ślązacy, ale także rosły szeregi katolickiej elity intelektualnej, do której grona zaliczyć mającego pewne polskie korzenie Jana Schefflera, znanego jako Angelus Silesius, oznacza jedynie rozpocząć tylko wyliczanie znakomitych osobistości kultury tamtego czasu. W jakim stopniu była to praca o trwałych skutkach, choćby z powodu nie zawsze trafionych decyzji habsburskiego dworu i dostojników kościelnych, nadchodzące dekady miały dopiero pokazać.
Zanim na Śląsku miało nastać panowanie oświeconego króla Fryderyka Wielkiego, w kościołach stołecznego Wrocławia i na prowincji rozprowadzano liczne katolickie druki i książki, organizowano uroczyste procesje, rozlegały się tam także kwieciste kazania.
Zwłaszcza te ostatnie odgrywały w zamyśle Kościoła potężną rolę w nawracaniu nie tylko innowierców, ale przede wszystkim w budzeniu sumień wiernych. Na przełomie XVII i XVIII stulecia skończył się już czas wędrownych zakonników-kaznodziejów, misjonarze działali wyłącznie za wiedzą i dopuszczeniem miejscowego ordynariusza.
Mieli przybliżać znajomość Pisma Świętego, mówić o dekalogu, wyjaśniać sens podstawowych modlitw każdego katolika. Posługiwali się niekiedy dosadnymi porównaniami i swobodną konstrukcją, porywali słuchaczy przykładami z życia wziętymi, tu i ówdzie popisując się wątpliwej niekiedy jakości wiedzą przyrodniczą lub historyczną. Jak zawsze i wszędzie, poziom kazań zależał od talentu, przygotowania i zapału mówcy.
Homilie czasu życia
Wśród słuchaczy nie brakowało także tych posługujących się językiem polskim, miejscowych i Polaków przyjeżdżających na Śląsk z rodzinami. Na polskich kaznodziejów zgłaszano zapotrzebowanie w Namysłowie, Raciborzu i Wodzisławiu, gdzie swój wkład w to dzieło pozostawili przede wszystkim franciszkanie słynący z prawdziwej pomysłowości w doborze metod pracy.
W samym Wrocławiu polskie kazania głoszono w kilku świątyniach. Poza znanym nam już dominikańskim kościółkiem św. Józefa kaznodzieje zwracali się w tym języku do wiernych gromadzących się w kościele św. Marcina i w pobliskiej świątynce pw. św. Piotra i św. Pawła, gdzie w każdą niedzielę o godz. 13.00 wychodził na ambonę kaznodzieja delegowany przez wrocławski klasztor kapucynów. Zwyczaj ten zanikł dopiero po wielkim pożarze Ostrowa Tumskiego w maju 1791 r.
Nie wiemy, gdzie dokładnie rozbrzmiewały mowy premonstratensów od św. Wincentego, ale zachowany w Bibliotece Uniwersyteckiej we Wrocławiu materiał odsłania nie tylko ciekawą treść ich kazań, ale także inne ślady kontaktu zakonników z polską ludnością, jak choćby notka o niejakim Wawrzyńcu Kosiorku, który w 1671 r. przekazał klasztorowi należną ćwiertnię pszenicy. Spisane w końcu XVII w. homilie przeznaczone na niedziele i święta okresu rozpoczynającego się Bożym Narodzeniem, a kończącego uroczystością Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny stanowią zwarty zbiór przykładów polskiej literatury religijnej, która mogła być adresowana do wiernych kilku parafii podlegających opiece opactwa św. Wincentego albo w samym kościele klasztornym.

Niektóre teksty są śladem kontaktów z pobliskim klasztorem św. Klary, a więc może i mniszki przysłuchiwały się niekiedy rozważaniom, jak to „Przedziwną moc głosu oblubienionego opisuje nam duch Pański”. Wśród kazań znajdujemy także te kierowane do przedstawicielek płci pięknej. Któż z nas nie pamięta staropolskiego powiedzenia, które w ustach jednego z wrocławskich norbertanów brzmiało: „Każda szczerze miluiąca małżonka jest koroną męża swego”…
Modlitwy czasu śmierci
Innym ciekawym świadectwem polskiego życia wśród wiernych diecezji wrocławskiej w drugiej połowie XVII w. jest rękopiśmienny zbiór modlitw i pouczeń Pociecha chorych y umierających. Przeznaczony był dla duszpasterzy jako swoisty przewodnik i podstawowa pomoc podczas udzielania Ostatniego Namaszczenia. Kapłan spieszył konającemu z pociechą, chcąc mu ukazać ogrom miłości Bożej i ułatwić pożegnanie z tym „światem mizernym”, by mógł przenieść się do „odpoczynku i żywota wiecznego”.
Zgodnie z trendem barokowych poszukiwań dobrej śmierci, zapewniającej uniknięcie wieczystej kary, księża posługujący się wspomnianą agendą dostarczali wiernym skutecznych narzędzi do osiągnięcia tego celu. Przedstawiali więc cierpiącej duszy bezcenną wartość Eucharystii i polecali wzywać „imienia P. Jezusowego”. Umierający powinien odbyć szczerą spowiedź i pokutować za grzechy, wreszcie dokonać ostatniego wyznania wiary: „Ja N. mocną wiarą wierzę y wyznawam wszystko i każde z osobna”, w tym zaś okazać się wiernym synem Kościoła katolickiego, zdolnego bezpiecznie przeprowadzić przez bramę śmierci do życia wiecznego.
Pożądaną okolicznością było, aby konającemu towarzyszyli modlący się i pokutujący wraz z nim bliscy, którzy wspierali go wypowiadaniem aktu skruchy i wiary. W zbiorku nie znajdziemy poleceń Kaspra z Przemętu, który pozostawił w Trzebnicy własne recepty na świętą śmierć, a które kierowane były do osób zaprawionych w ćwiczeniach duchowych. Ale i te warto w tym miejscu przywołać dla ubarwienia obrazu kultury polskiej na Śląsku. Ten wielkopolski cysters namawiał do wzbudzania w sobie chęci porzucenia tego świata, który jest niczym obóz „szatanow /…/ murzynow czarnych okopciałych wyschłych nieczystych”.
Jego traktat o umieraniu wskazywał na pomoc Matki Bożej, na ręce której należało oddać ducha.
Konającemu pomagał zastęp świętych i aniołów, jeśli tylko w ciągu życia nauczył się on wzywać ich pomocy.
W każdym wypadku, czy umierał zwyczajny chrześcijanin, wierny od św. Wincentego, czy ascetyczna mniszka, mogli zawsze liczyć na Bożą miłość, a jako katolicy otrzymywali nieocenione narzędzia zbawienia w Kościele powszechnym. Wszak chodziło tylko o jedno – przeżyć życie tak, by zasłużyć na zbawienie duszy. By w ostatniej jego godzinie nie spoglądać na przebytą drogę i odnieść do siebie zdanie, zaczerpnięte z innego zbiorku barokowych kazań, które przywędrowały na Śląsk z Krakowa: „Wiele pracować i robić a mało zarobić, długi czas służyć a nic nie wysłużyć”…