KS ANDRZEJ DRAGUŁA

Zielona Góra

Co się wydarzyło nad jeziorem Genezaret?

Pytanie to prześladuje mnie od wielu lat, może nawet od początku mojej świadomej myśli o powołaniu. Scena powołania pierwszych uczniów jest opisana bardzo lakonicznie. Jezus przechodził, ujrzał i rzekł. A Piotr i Andrzej zostawili sieci i poszli za Nim. Z Jakubem i Janem, synami Zebedeusza, było podobnie: Jezus poszedł, ujrzał, powołał, a oni zostawili łódź i ojca i poszli za Nim (Mt 4, 18-22). Wszystko wydaje się proste i oczywiste. On zobaczył i powiedział, oni poszli. Ale dlaczego? Kogo w Nim rozpoznali? Mesjasza? Syna Bożego? Przecież uczyć się Go będą całe życie. Co było w spojrzeniu Pana, które okazało się zniewalające? Bo przecież nie poszli za Nim ze względu na to, co do nich powiedział. Co to znaczy „uczynię was rybakami ludzi?” (Mt 4, 19) albo „odtąd ludzi będziesz łowił” (Łk 5, 10)? Doskonale wiedzieli, co to znaczy „łowić ryby”, ale „łowić ludzi”? Co się kryje za tą metaforą? Nikt nigdy nie łowił ludzi. A jeśli chodzi o ryby, to przecież ich złowienie było jednoznaczne z ich śmiercią. Ta metafora – choć się z nią oswoiliśmy – nie była łatwa do zaakceptowania. Nie, to nie tym ich powołał. Nie literalnym czy metaforycznym sensem słów. Więc czym? Sobą? A cóż w Nim takiego było?
Odpowiedź na to pytanie znalazłem w pismach ks. L. Giussaniego (1922–2005), założyciela wspólnoty Comunione e Liberazione.
Jak pisał: „To nie ze względu na dyskusje, jakie prowadził, to nie ze względu na wyjaśnienia, jakie dawał, to nie ze względu na odniesienie do Starego Testamentu, jakie czynił; ale dlatego, że stanowił obecność pełną przesłania; to właśnie kazało ludziom iść za Chrystusem”. Dla ks. Giussaniego „przesłanie nie jest jakimś dyskursem: jest obecnością, jest osobą. Jest to sposób obecności jakiejś osoby albo osób”. Mówiąc krótko, Jezus nikogo nie przekonywał, przede wszystkim był. I ta Jego obecność sama w sobie była już najbardziej przekonująca. Jaki z tego wniosek dla nas i naszej strategii ewangelizacji? Ks. Giussani odpowiada: „powodem przylgnięcia do chrześcijaństwa nie może być ani tradycja, ani jakaś teoria, ani koncepcja, ani teoreza; nie chrześcijańska filozofia, chrześcijańska teologia, nie chrześcijańska koncepcja wszechświata.
Tym co teraz […] może stanowić […] powód przylgnięcia, jest spotkanie z nowiną, jest chrześcijaństwo jako nowina, nie jako teoria. Nowina, tzn. pewien rodzaj obecności, określonej obecności pełnej przesłania”.
Metoda ewangelizacji jest wciąż ta sama i nie ma innej: obecność.
Oczywiście, obecność chrześcijan to nie to samo, co obecność Chrystusa.
To inna – rzeklibyśmy – teologiczna intensywność. Ale przecież „jezioro Genezaret” może się wciąż wydarzać. Bylebyśmy byli nowiną dla świata. I kto wie, czy to właśnie nie jest najtrudniejsze w świecie, gdzie chrześcijaństwo nie jest już postrzegane jako nowina, ale jako coś starego. Przywrócić chrześcijaństwu nowość! – oto zadanie dla nas.