STULECIE ODZYSKANIA NIEPODLEGŁOŚCI

Dmowski w Paryżu

Twierdzenie, że kwestia niepodległości Polski i ukształtowania jej granic zależała
nie tylko od siły oręża, lecz w równym stopniu rozstrzygała się na arenach
dyplomatycznych, jest swego rodzaju banałem. Niemniej zawsze tak było,
że łatwiej jest nam świętować rocznice bitew niż układów pokojowych.

PIOTR SUTOWICZ

Wrocław

Roman Dmowski

BIBLIOTEKA KONGRESU STANÓW ZJEDNOCZONYCH/WIKIMEDIA COMMONS, CC BY 4.0

Ze swej natury są one bowiem mniej spektakularne. Ponadto dyplomacja, jak to dyplomacja, najczęściej jest oparta na sztuce kompromisu, w związku z czym nikt nigdy nie jest do końca zadowolony z wyników konkretnych rozmów, a jeżeli jedna ze stron jest całkowicie usatysfakcjonowana, to druga przeciwnie, najprawdopodobniej trwa w poczuciu krzywdy. Tak było również w czasach bezpośrednio po I wojnie światowej, gdy warunki pokoju i granice między państwami miały zostać wynegocjowane w trakcie słynnej konferencji w Paryżu.
Pokonani i zwycięzcy
Konferencja trwała blisko rok – od stycznia 1919 do 1920 r. – przy czym już 28 czerwca 1919 r. podpisany został traktat pokojowy formalnie kończący wojnę i określający mniej więcej granice na kontynencie oraz zarys ładu międzynarodowego. Przyjęto zasadę, iż w obradach uczestniczą wyłącznie delegacje zwycięskiej koalicji. Nie było więc tu: Niemiec, Austro-Węgier, Turcji Osmańskiej, Bułgarii, ale też Rosji. W tym ostatnim przypadku był to wynik skomplikowanej sytuacji politycznej tego kraju. Po rewolucji październikowej rząd bolszewicki zawarł wiosną 1918 r. separatystyczny pokój z państwami centralnymi, co poniekąd wykluczało go z koalicji, choć będąca w podobnej sytuacji Rumunia, która w maju 1918 r. podpisała z państwami centralnymi tzw. traktat bukaresztański, nadal uważana była za część koalicji. Mogło to mieć miejsce dzięki temu, że sama uznała w ostatnich tygodniach wojny dokument za nieobowiązujący, a w 15. punkcie warunków rozejmu w Compiègne z 11 listopada 1918 r. jego warunki zostały uchylone.
W Rosji sytuacja była bardziej skomplikowana. Rząd bolszewicki nie miał uznania międzynarodowego, ale nie miały go też ośrodki władzy wytworzone przez stawiające mu opór armie „białych”, mimo że cieszyły się one poparciem państw ententy.

Co do monarchii Habsburgów, to rozpadła się ona według kryteriów narodowych, a sama Austria w listopadzie 1918 r. stała się republiką. Uczynienie jej sukcesorem swej imperialnej poprzedniczki wraz z Węgrami wynikało bardziej z konieczności pozostawania w jakimś porządku niż z realiów politycznych.
W kraju i poza nim
Polska w trakcie konferencji była w tej grupie państw, które wyłaniały się stopniowo w kolejnych latach konfliktu już to przez wyrażane dążenia polityczne, już to siłę militarną opartą na tej lub innej stronie konfliktu. Niemniej powołany przez Romana Dmowskiego w sierpniu 1917 r. Komitet Narodowy Polski stał na stanowisku opierania się na koalicji państw zachodnich. Była to konsekwencja wyboru, jaki polityk ten i jego obóz przyjął jeszcze przed wojną, czyli opowiedzenia się w obozie antyniemieckim. Jeszcze w roku 1917 został on uznany kolejno przez Wielką Brytanię, Francję, Włochy i Stany Zjednoczone za reprezentanta Polski.
Pod politycznymi auspicjami Komitetu, dzięki zaangażowaniu Dmowskiego, powołano też do życia Armię Polską we Francji, która osiągnęła imponującą liczebność ok. 100 tys. żołnierzy, a dzięki temu, że częściowo zdążyła wziąć udział w walkach na froncie zachodnim pod koniec wojny, Polska została uznana za jeden z krajów walczących z Niemcami.
Powojenna rzeczywistość w Polsce była jednak dużo bardziej skomplikowana.
Mimo uznania międzynarodowego Komitet nie sprawował władzy w kraju. Władzę centralną organizował Józef Piłsudski i jego obóz. By móc prowadzić skuteczną akcję dla kraju, oba te ośrodki musiały się między sobą komunikować. Rzeczywiście doszło do takiego porozumienia między politykami, którzy ogólnie rzecz biorąc, z pewnością się nie lubili, a ich wizje też wydawały się kompletnie odmienne.

Komitet Narodowy Polski w Paryżu w 1918 r. W środku Roman Dmowski

WIKIMEDIA COMMONS, CC BY 4.0

Ważną rolę odegrał tu Ignacy Jan Paderewski, który był mediatorem między nimi. Poza tym ze względu na olbrzymi autorytet międzynarodowy, jakim cieszył się przede wszystkim jako artysta, mógł objąć tekę premiera i jednocześnie obok Dmowskiego być drugim polskim reprezentantem w trakcie obrad konferencji pokojowej.
Odegrał tu, co trzeba podkreślić, niepoślednią rolę. Niemniej wizja Polski, jaka została tu przedstawiona, była wynikiem dorobku myślowego Narodowej Demokracji i samego Dmowskiego.
Mowa styczniowa
Zdarzenie, jakie miało miejsce 29 stycznia 1919 r. na posiedzeniu tzw. Rady Dziesięciu – organu złożonego z premierów i ministrów spraw zagranicznych zwycięskich mocarstw – powinno być w naszej historii szczególnie zapamiętane, a sam Dmowski winien zająć w panteonie narodowym zaszczytne miejsce bez względu na polemiki polityczne, jakie wywołują jego koncepcje polityczne.
Polityk ten nie był chyba świadom przyczyny zaproszenia go tego dnia na posiedzenie wspomnianego gremium.
Stawił się przed obliczem przywódców państw wraz ze swym ówczesnym współpracownikiem Erazmem Piltzem, zasiadł na wskazanym miejscu i wówczas usłyszał od francuskiego premiera Georges’a Clemenceau: „Panie Dmowski, ma pan głos”. Zdaje się, że nadal nie był pewien, w jakiej kwestii ma się wypowiedzieć, i dopiero wyjaśnienie prezydenta Wilsona, iż ma przedstawić „obecne położenie Polski”, uświadomiło mu w pełni charakter wizyty. Tego dnia wygłosił on pięciogodzinne przemówienie dotyczące polskich żądań terytorialnych i, co szczególnie warto podkreślić, mówił równolegle po francusku i angielsku, co wynikało z braku zaufania do tłumaczy. Prawdopodobnie wystąpienie to zrobiło kolosalne wrażenie na słuchaczach i znacznie posunęło rozwiązanie kwestii polskiej na arenie międzynarodowej. W późniejszym czasie na bazie przemówienia powstały stosowne szczegółowe memoriały opisujące i uzasadniające polskie żądania terytorialne.
Ogólnie na konferencji Dmowski stał na stanowisku, iż podstawą, na której stoi, jest polska granica z roku 1772. Niemniej zdawał on sobie w pełni sprawę z konieczności korekt zarówno na wschodzie, gdzie zgadzał się z koniecznością cofnięcia granicy na zachód, jak i na zachodzie, gdzie domagał się przyłączenia do Polski znacznych części Górnego Śląska, który kilkaset lat wcześniej utracił polityczny związek z Polską.

Dmowski był zwolennikiem państwa unitarnego, stąd wynikały jego postulaty objęcia przez państwowość polską tych obszarów, na których można było mówić o dominacji polskiej kultury. Niemniej czynił wyjątek od tej reguły, uważając, że tworząca się wówczas Litwa (z przydomkiem Kowieńska) winna być autonomiczną częścią Polski. Widział on konieczność likwidacji problemu Prus Wschodnich, które chciał okroić z korzyścią na rzecz Polski, a z reszty utworzyć republikę czy raczej enklawę królewiecką pozostającą pod polskim protektoratem.
W jego opinii obszar ten, będąc związany z naszym krajem, ulegałby stopniowej polonizacji. Polski miał być Gdańsk, z tym że obszar Pomorza w tym kontekście straciłby późniejszą złowrogą nazwę „korytarza”.
Rezultat
Praca dyplomatyczna Dmowskiego przyniosła pewne rezultaty. Oczywiście owo oszałamiające wrażenie pewnie pozostawiło ślad w świadomości polityków, ale jak to zwykle bywa, na krótko. Poza tym w międzynarodowej grze sił byli silniejsi od nas gracze, którzy mieli własne interesy. Traktat Wersalski pozwalał Polsce inkorporować Wielkopolskę i Pomorze Gdańskie, ale już bez samego Gdańska, gdzie zastosowano rozwiązanie, którego Dmowski domagał się dla Królewca. Na Mazurach i Górnym Śląsku zarządzono referendum, a i tak granice trzeba było wyrąbywać w powstaniach. Śląsk Cieszyński, który miał być polski zgodnie z zasadą etniczną, zbrojnie zajęli Czesi.
Granice na wschodzie wykuwały się przez kilka najbliższych lat w walce.
Niemniej przedwojenna mapa Polski była zbliżona do tej, którą widział Dmowski. Oczywiście te drobne odstępstwa, których dokonano, urosły do rangi źródła dużego konfliktu 20 lat później. Tak to bywa z dyplomacją, która chce sprawy załatwić polubownie.
Często kończy się to źle.
Kilka miesięcy temu Prezydent Andrzej Duda pośmiertnie odznaczył Romana Dmowskiego wraz z innymi zasłużonymi postaciami tamtego czasu Orderem Orła Białego chyba właśnie za konsekwencję, z jaką walczył na polu dyplomatycznym o granice Polski. Gdyby żył, to jako człowiek znany z niechęci do przyjmowania odznaczeń i wszelkiego rodzaju uhonorowań, pewnie by się nieco skrzywił, ale i tak order ten zdecydowanie mu się należał.