MARTA WILCZYŃSKA

Środa Śląska

Samo życie

Po raz kolejny doświadczam tego, że inspiracji felietonowych dostarcza samo życie… Rzecz dzieje się w jednym z marketów, jeszcze w grudniu.
A jak to w markecie w grudniu – „magia świąt” otacza nas zewsząd. Stoję już w kolejce, ale widzę, że jest problem, bo otwartych kas jest oczywiście zbyt mało w stosunku do liczby klientów i ich potrzeby kupienia natychmiast. Standard.
Otwartych kas zawsze jest za mało. Kasa obok już zamknięta, pani Kasjerka kilkakrotnie mówi, że musi pójść do toalety. I wtem protest! Jedna z klientek nie wytrzymuje napięcia i głośno wyraża swoją dezaprobatę: „Skandal! Jak to możliwe?! Zamyka kasę i jeszcze się mądruje!”. Robi się nerwowo, kilka osób zaczyna klientce wtórować, więc rewolucja marketowa jest blisko.
Po chwili pełnego emocji monologu do klientki podchodzi inna Kasjerka i mówi: „Gdyby Pani tak nie krzyczała, toby Pani usłyszała, że otworzyliśmy kasę nr 6 i koleżanka przed chwilą do niej zapraszała”. Kurtyna opada. A ja sobie pomyślałam, że sama też tak robię – układam historię, oburzam się, denerwuję, planuję sobie w głowie, co ja jemu/jej powiem… a zupełnie nie zauważam, że życie idzie dalej i przez to, że poświęcam czas „nakręcaniu się”, omija mnie prawdziwy ciąg dalszy.
Podam przykład z naszego podwórka małżeńskiego. Klasyk. Mąż mówi, że lubi te koszulki, co sobie kupił, bo są z takiego materiału, że nie trzeba ich prasować. Usłyszałam te słowa i analizowałam je pół dnia. I wieczorem wypaliłam, że na pewno chciał mi powiedzieć, że ma do mnie żal, że nie wyprasowałam mu ubrań, i uważa, że jestem beznadziejną żoną… Jakież było zdziwienie mojego Męża! Przecież nic takiego nie powiedział!
Wiem, śmieszne. Sama się teraz z tego śmieję. Ale wtedy naprawdę dałam się porwać w wir własnej wersji wydarzeń, narzekania, egoizmu. Samo życie jest wystarczająco ciekawe, wcale nie trzeba dokładać do niego historii tworzonych w nerwach, szkoda na to czasu. Pięknego Nowego Roku!