KS ANDRZEJ DRAGUŁA

Zielona Góra

Katolik w kulturze eventu

Pretekstem do napisania tego tekstu była wymiana zdań na pewnym profilu facebookowym. Dotyczyła obowiązywalności pewnych praktyk religijnych. W dyskusji padł argument: „Prawdziwy katolik wie, co ma robić”. „Prawdziwość” jest kategorią często przywoływaną w dyskusjach jako pewien oczywisty argument. Często słyszymy, że są prawdziwi katolicy, Polacy, chrześcijanie. A skoro są „prawdziwi”, to zapewne są jacyś „nieprawdziwi”. Przejawem „prawdziwości” katolickiej, przywołanym w tej dyskusji, miało być obchodzenie praktyki pierwszych piątków miesiąca. Otóż praktyka pierwszych piątków miesiąca jest chwalebna i godna polecenia, ale nie jest wcale konieczna czy nakazana.
Jak czytamy w Dyrektorium o pobożności ludowej i liturgii, „w czasie, gdy przyjmowanie Komunii sakramentalnej było u wiernych bardzo rzadkie, praktyka dziewięciu pierwszych piątków miesiąca miała znaczący wpływ na powrót do częstszego korzystania z sakramentu pokuty i Eucharystii”. Jest to więc praktyka, która zrodziła się w określonych okolicznościach. Czy dzisiaj jest potrzebna? Piszę o niej nie po to, by ją negować. Przeciwnie, sam się na niej wychowałem. Nie można jednak tej praktyki absolutyzować i mówić o niej, jakby była „do zbawienia koniecznie potrzebna”. Trzeba najpierw na nowo odkryć jej wartość.
W istocie jednak to nie pierwsze piątki są tematem felietonu.
Myślę o szerszym zjawisku, które nazwałbym pewną pluralizacją sposobów bycia katolikiem. Najpierw trzeba sobie uzmysłowić, że każda forma pobożności czy liturgii ma jakąś historyczną genezę i jakiś kulturowy kształt. Kiedyś zrodziła się Droga Krzyżowa, kiedyś Gorzkie Żale, kiedyś nabożeństwa majowe czy Msza św. w kształcie, który dzisiaj znamy. Zmiany kulturowe, których jesteśmy świadkami, są duże i dotykają także Kościoła. Rodzą się nowe formy pobożności: Ekstremalna Droga Krzyżowa, Orszaki Trzech Królów, modlitwa na stadionach i in., wyrastające z tzw. kultury eventu (event – ang. wydarzenie). Kultura ta akcentuje wydarzenia charakteryzujące się dużą emocjonalnością, intensywnością doznań, spektakularnością. I tak oto systematyczność została w dużej mierze zamieniona na jednorazowość (po co iść co piątek na drogę krzyżową, skoro można pójść raz, za to ekstremalnie?), a obiektywny obowiązek na subiektywne oczekiwania.
Czy należy się na ten fakt obrazić? Oczywiście, że nie. Z faktami trzeba się liczyć, ale nie wolno się na nie obrażać. Socjologowie religii alarmują, że mamy do czynienia z postępującą subiektywizacją i indywidualizacją religijności. Co to znaczy? Ano tyle, że coraz mniejsze znaczenie ma „wiara kościelna”, której kryteria wyznacza instytucja Kościoła – np. zachęcając do pierwszych piątków, a coraz większe – osobiste wybory, doświadczenia i oczekiwania. Kto w tej sytuacji będzie „prawdziwym” katolikiem, nie wiem. Może równie „prawdziwi” będą zarówno ci, co „zbierają”, jak i ci, co „nie zbierają” pierwszych piątków?