KS. JÓZEF MAJKA

Olśnienia

Z tarnowskiej Kurii Biskupiej nadszedł list pasterski podpisany przez wikariusza kapitulnego, Księdza Prałata Stanisława Bulanda, w którym mieściło się wezwanie do pomocy dla terenów pofrontowych i zakaz prowadzenia jakichkolwiek prac budowlanych w kościołach i budynkach kościelnych z wyjątkiem niezbędnych robót zabezpieczających.
Wszystkie środki materialne powinny były być obrócone na akcję charytatywną. Ks. Proboszcz uznał za logiczne, że zanim zjawi się mój następca, powinienem zająć się akcją charytatywną w parafii, bo mam już w tej dziedzinie niejaką praktykę. Stworzyliśmy więc, sięgając do przedwojennych tradycji, Parafialny Oddział „Caritas”, na którego czele zgodził się stanąć miejscowy lekarz, Dr Wądrychowicz.

Wnętrze kościoła w Bieczu z dekoracją sklepienia
autorstwa Włodzimierza Tetmajera. Widok współczesny

HENRYK PRZONDZIONO/FOTO GOŚĆ

Trzeba było rozpocząć od jakiegoś rozpoznania, bo nasi dotychczasowi podopieczni po odejściu Niemców rozbiegli się najprawdopodobniej w różne strony, a przede wszystkim zaczęli wracać do miejsc, z których zostali wysiedleni.
W mieście nigdy nie brakowało biednych, ale trzeba to było wiedzieć dokładnie. Podzieliliśmy więc parafię na rejony i staraliśmy się znaleźć w każdym rejonie odpowiednich ludzi, którzy by się zajęli najpierw rozpoznaniem, a potem zorganizowaniem, czy też dostarczaniem pomocy. Praca ta mocno mnie wciągnęła i zabrała resztki czasu, jaki mi pozostał po zajęciach duszpasterskich i katechetycznych, bo wznowiliśmy oczywiście naukę religii w szkołach.
Obok szkół na wioskach przypadła mi jedna klasa w bieckiej szkole męskiej, gdzie uczył w zasadzie Ksiądz Koszyk, ale te właśnie dwie godziny nie mieściły się już w wymiarze jego etatu, więc zostawił je po prostu parafii.

Postawił sprawę całkowicie formalistycznie i nie było żadnej dyskusji. Była to pierwsza klasa, licząca 50 chłopców.
Dziś zażądałbym podzielenia jej na dwa oddziały, ale wtedy nie umiałem jeszcze tego zrobić, mimo że próba nauczania religii grupy złożonej z 50 małych chłopców jest przedsięwzięciem absolutnie beznadziejnym. Nie mając jednak w tym względzie żadnych doświadczeń (w szkołach wiejskich klasy były raczej nieliczne), nie zdawałem sobie sprawy z tego, na co się porywam. Dodajmy, że nauka odbywała się po południu, kiedy chłopcy byli już w pełni „rozgrzani” i pozostawali w szkole sami. Trzeba było dokonywać różnych sztuczek, ażeby w ogóle zauważyli, że wszedłem do klasy, a kiedy to się już udało, mówić do nich w taki sposób, by nie zerwali ze mną kontaktu. Ważnym środkiem koncentracji jest modlitwa przed lekcją, ale i tej nie można było przecież zbytnio przedłużać. „Błogosławiłem” Koszyka za to, że mnie w to wrobił, i podejrzewam, że dobrze wiedział, co robi. Dziś już się od tego zdystansowałem i myślę, że taka „szkoła” była mi też jakoś potrzebna, bo potem już nigdy nie miałem kłopotów z opanowaniem audytorium, jakiekolwiek by ono było.
Raz tylko, kiedy w 1950 roku uczyłem w tarnowskim III Liceum Ogólnokształcącym

popołudniową także grupę samych chłopców z klasy IX, postawił mnie w kłopotliwej sytuacji jeden z uczniów, niejaki Srebro.
W programie była historia Kościoła i kiedy mówiłem o wędrówkach ludów, powiedziało mi się, że „ci dzicy najeźdźcy stali się pod wpływem nauki ewangelicznej narodami miłującymi pokój”. Wtedy Srebro półgłosem „dokończył moją myśl”:
– …ze Związkiem Radzieckim na czele.
Nie wiedziałem w pierwszej chwili, czy się wściec i wyrzucić go z klasy, czy dołączyć się do ogólnej wesołości, a nawet ją wydobyć. Wybrałem to drugie i chyba nie przegrałem jako wychowawca, ale przyśpieszyło to zapewne moje usunięcie z tej szkoły, bo władze w tym czasie nie miały ani odrobiny poczucia humoru. Nie miał go zwłaszcza ówczesny dyrektor tej szkoły niejaki p. Szymański. Ale to było 5 lat później.
Teraz był marzec 1945 roku i front oddalił się już w takim stopniu, że można było myśleć o jakichś próbach budowania życia polskiego w miasteczku i okolicy. Praca duszpasterska powróciła do dawnej normy, uczyliśmy w szkołach, odbyło się Czterdziestogodzinne Nabożeństwo, zaczynało się w Wielki Post.

W następnym odcinku o nadejściu czasu pożegnania
z miejscem i ludźmi.