MARTA WILCZYŃSKA

Środa Śląska

Daj głos!

Z psami jest dość łatwo – szybko można je nauczyć reakcji na komendę „daj głos!”.
Wyszkolone, obdarzane drobnymi przysmakami, reagują błyskawicznie, spełniając polecenie człowieka. Z nami jest dużo trudniej. Proszę mi wybaczyć to „zwierzęce” porównanie, ale przy okazji każdych wyborów mam wrażenie, że nasza reakcja na zachętę „oddaj swój głos” również powinna być szybka i wręcz odruchowa. A jednak nie… Osobiście od czasu, kiedy uzyskałam czynne prawo wyborcze, nie ominęłam żadnej z okazji do skorzystania z niego. Ale statystyki są nieubłagane: w 2014 r., podczas poprzednich wyborów samorządowych na Dolnym Śląsku frekwencja wyborcza wyniosła 44,67%. Oznacza to, że co druga osoba spotykana na ulicy nie wzięła udziału w wyborach! Ciekawe byłoby sprawdzenie, ile z tych osób krytycznie oceniało wybranych włodarzy. Według mnie w tym samym momencie, w którym ktoś rezygnuje z prawa do głosowania, jednocześnie pozbawia się prawa do krytykowania wybranych. Przecież nie zrobił nic, żeby wybrać kogoś innego. Nic. A wybory to w gruncie rzeczy niewiele: nie pochłaniają ani zbyt wiele czasu, ani energii.
I jeszcze z innej strony. Być może spotyka się Ksiądz z opiniami, że Kościół powinien stać z daleka od polityki, nie angażować się, że duchowni nie powinni mieszać się do polityki. Powiem na opak: uważam, że powinni. Uważam, że 21 października z każdej ambony w Polsce powinna wybrzmieć gorąca zachęta do udziału w głosowaniu.
Przy wielu okazjach czynią to biskupi polscy, tak jak blisko sto lat temu, przed pierwszymi wyborami po odzyskaniu niepodległości; czytamy o tym również w encyklikach i innych dokumentach.
Bo czynne prawo wyborcze to nie tylko przywilej, ale i obowiązek. Obowiązek odpowiedzialnej troski o budowanie dobra wspólnego – Ojczyzny.
W przypadku tych wyborów, które już za pasem, chodzi w dodatku o te najbliższe nam lokalne społeczności. Nie rezygnujmy z tego prawa, wypełnijmy nasz obowiązek. Ja dam głos – a Ksiądz?