Warto…


przeczytać

Ostatnia rozmowa

Rozmowa. Wymiana myśli. Niezbędna jak powietrze i chleb. Człowiek ma wpisaną potrzebę drugiego człowieka.
Dyskutowania, rozstrzygania, polemizowania, argumentowania z nim. Dasz radę (Wydawnictwo WAM, Kraków 2016) to ostatnia rozmowa ks. Jana Kaczkowskiego przeprowadzona przez Joannę Podsadecką. Ostatnie dwa miesiące życia ks. Jana spędzili na dyskusjach o wszystkim: o rydzach, Kościele i miłości. W swoją rozmowę wpletli problemy internautów, którzy zostali zaproszeni do zadawania pytań na portalu Deon.pl w ogłoszonej akcji pt. „Wszystko, co chcielibyście wiedzieć od księdza, ale baliście się zapytać”. I internauci pytali. O grzech i przebaczenie, seks, antykoncepcję, małżeństwo i związki homoseksualne, o powołanie, modlitwę, cierpienie i śmierć, o piękno i sens.
A ks. Jan odpowiadał. Po prostu. Odpowiadał z czułością i troską przyjaciela. Szanując osobę rozmówcy i jego kruchość sumienia. Z humorem, ale odważnie. Czasem ironizując.
Cerował cudze popsute światy. Nie chciał nikogo ani niczego przegapić. Każdy był ważny. Każdego wysłuchał i podniósł. Zawsze miał czas. Skracał dystans. Był jak chłopak z sąsiedztwa, jednocześnie zachowując autorytet. Dlatego nie wstyd było zapytać go o najintymniejsze sprawy czy poradzić w osobistych kwestiach. Odpowiadał prostym językiem, ale w sposób barwny. Cały ten materiał został zebrany w Dasz radę. Książka porządkuje kwestie moralne.
Ale też zwyczajnie podnosi na duchu. Po lekturze czujemy się zrozumiani. Nie ofiarowano nam lichych rad, nie poklepano w pośpiechu po plecach. Po tej wymianie myśli jesteśmy zainspirowani do działania. Wiemy, że damy radę.
Ks. Kaczkowskiego ktoś nazwał człowiekiem międzyświatowym.
W punkt. Chyba to, że tak sprawnie poruszał się między realizmem a mistycyzmem czyni go luminarzem i mistrzem. Sam mówił, że mistyki należy szukać w prozie dnia codziennego. Zatem szukajmy! Polecam.

AGNIESZKA BOKRZYCKA


obejrzeć

Mamma Mia: Here We Go Again

To jest właściwy tytuł tego filmu, choć bardzo często możemy się spotkać z plakatami, które po prostu nazywają go Mamma Mia 2. Ta propozycja może być nieco zaskakująca, ale mam nadzieję, że każdy, kto wybierze ten film, nie będzie się czuł rozczarowany. Dlaczego warto iść na drugą część tego musicalu? Przede wszystkim dlatego, że 10 lat temu jego pierwsza część zachwyciła chyba każdego!
Jeśli to nie wystarcza, to znaczącym argumentem może być pragnienie przypomnienia sobie tego wszystkiego, co działo się podczas wakacji, i chociaż mamy już wrzesień, możemy zafundować sobie kilka godzin wakacji. Piękne greckie krajobrazy, morze, słońce, wyspiarskie życie, wakacyjny klimat to propozycja od reżysera filmu. Aktorzy stanęli na wysokości zadania i gdy widzimy na plakacie Meryl Streep i Pierce’a Brosnana, to możemy być pewni, że film będzie wart oglądania. Tym razem też się to sprawdza. Ponadto ten film to na pewno propozycja dla fanów szwedzkiej Abby! Krótkie dialogi i tło scen bardzo często są już małym wprowadzeniem do piosenki, którą zaraz usłyszymy. Każdy fan zespołu będzie zadowolony z tego, że mógł usłyszeć aż tyle piosenek w tak krótkim czasie. Wszystko jest przedstawione w konwencji komediowej, więc nieraz będziemy mieli okazję do tego, aby się uśmiechnąć. Podsumowując, chociaż zazwyczaj filmy, które są kontynuacją kinowych hitów, powstają jedynie ze względów finansowych – tutaj pewnie było podobnie, jednak nie będziemy rozczarowani, oglądając Mamma Mia: Here We Go Again. Druga część kultowego Mamma Mia spodoba się wszystkim – nie jest to tylko film skazany na sukces, ale śmiało można powiedzieć, że ten sukces odniósł dzięki dobrej grze aktorów i równie dobrej pracy całej ekipy filmowej!

MICHAŁ ŻÓŁKIEWSKI


zwiedzić

Kraina domów przysłupowych

Dom przysłupowy

MATERIAŁY PRASOWE URZĘDU MARSZAŁKOWSKIEGO WOJ. DOLNOŚLĄSKIEGO

Niezwykle ciekawym i charakterystycznym dla południowo-zachodniej części naszego województwa stylem jest budownictwo przysłupowe. Nazwa ta wprost wskazuje na konstrukcję budynku, którego górne kondygnacje opierają się na przysłupach, przypominających swym kształtem arkady. Te pięknie rzeźbione łukowate podpory otaczają jakby zatopioną w ich środku drewnianą izbę mieszkalną.
A całości dopełnia tzw. mur pruski.
Budynki tego typu znaleźć można na zachodnich krańcach Dolnego Śląska, właściwie to już na Górnych Łużycach, które rozciągają się na zachód od Kwisy i obejmują tereny przygraniczne w Polsce i niemieckiej Saksonii. Wprawdzie najwięcej budynków o takiej konstrukcji spotkamy po niemieckiej stronie – jest ich tam ponad 6 tys., trochę mniej po czeskiej (ok. 3,5 tys.), a po stronie polskiej zachowało się ich najmniej – ok. 600, to jednak wystarczy, aby docenić ich piękno. Wystarczy udać się w okolice Bogatyni i z bliska im się przyjrzeć. Warto też poznać ciekawą historię ich powstawania i sposobu użytkowania.
Początki budownictwa przysłupowego na Łużycach sięgają XVI i XVII w., kiedy przybyli tu imigranci z Europy Zachodniej, szukając dla siebie nowego miejsca do życia.
Zetknęli się tu z tradycyjnym budownictwem słowiańskim opartym na domach z bali krytych słomą, który połączyli ze znaną sobie techniką wznoszenia domów o konstrukcji szachulcowej. Przez kilkaset lat pokolenia prostych wiejskich rzemieślników udoskonalały kombinację konstrukcji zrębowej, szachulcowej, murowanej i przysłupowej, dzięki czemu do dzisiaj możemy podziwiać efekty pracy ich rąk.
Domy przysłupowe stawiane były dla wszystkich warstw społecznych – zarówno dla ludzi majętnych, jak i uboższych.
Te pierwsze charakteryzowały się bogatą ornamentyką i zdobieniami, te drugie oczywiście miały prostszą budowę.
Budownictwo przysłupowe łączy się z rozwiniętym na Górnych Łużycach tkactwem. Niektórzy uważają nawet, że te domy wiejscy cieśle stawiali przede wszystkim na potrzeby łużyckich tkaczy.
Jedna z hipotez o genezie domów przysłupowych mówi, że ich konstrukcja tłumiła wibracje z warsztatów tkackich. Jednakże powstawały one również na terenach, na których tkactwem domowym się nie zajmowano.

Jak dotąd żadna z teorii nie rozwiązuje zagadki pochodzenia domów przysłupowych.
Tradycyjny dom przysłupowy powstawał etapami – najpierw powstawała murowana część gospodarcza oraz piwnica pod częścią mieszkalną, następnie stawiano słupy, na których wznoszono górną konstrukcję szachulcową, by na koniec wszystko przykryć strzechą. W środku, pomiędzy przysłupami, powstawała izba mieszkalna o konstrukcji zrębowej (belkowej) z małymi oknami, idealnie wpasowanymi między arkadami. Warto wiedzieć, że izba mieszkalna miała kształt jakby drewnianej skrzyni, a jej konstrukcja nie pełniła funkcji nośnej dla wyższych kondygnacji. Izba zrębowa była oddzielona sienią (ze schodami na piętro) od gospodarczej, na ogół murowanej z kamienia lub cegły.
W części gospodarczej mogła się mieścić np. stajnia. Na koniec do domu wstawiano piec. Przestrzeń na strychach wykorzystywano jako magazyny opału, paszy i ściółki dla drobnej zwierzyny, a w domach tkaczy – lnu. XVIII-wieczna relacja podaje, że zbudowanie kompletnego domu trwało ok. czterech miesięcy, najczęściej od wiosny do późnego lata. Przy budowie pracowali zwykle ludzie z całej miejscowości i tylko fachowcy, np. zawodowi cieśle, byli sprowadzani i opłacani.
Rozkwit budownictwa przysłupowego przypadł na XIX w. i z tego okresu pochodzi większość zachowanych obiektów. Po II wojnie światowej, gdy na polskich Łużycach nastąpiła całkowita wymiana ludności, zaprzestano budowania w tej technologii, domy zaś niszczały. Ostatnie lata dają jednak przykłady dbałości o dziedzictwo krainy domów przysłupowych. Wystarczy wymienić działalność stowarzyszenia Dom Kołodzieja czy wielu właścicieli tych domów, którzy dbają o autentyczność lokalnej architektury.
Swój udział w zachowaniu domów przysłupowych ma również Urząd Marszałkowski Województwa Dolnośląskiego, który w ramach różnych projektów wspomaga finansowo remonty tych budowli. Może więc warto zapoznać się i zainspirować architekturą łużycką – piękną i trwałą.

umwdMATERIAŁ PRZYGOTOWANY
PRZEZ WYDZIAŁ PROMOCJI
WOJEWÓDZTWA