Wspomnienie spotkania z Janem Pawłem II

Byłam ewangeliczką. Świeżo po konfirmacji. Nie pamiętam, dlaczego
dałam się namówić na tę pielgrzymkę. Ale przyjaciółka miała wejściówkę na Partynice,
trzeba było w nocy przewędrować z Biskupina na drugi koniec miasta – przygoda!
Nie wiedziałam, ani po co, ani dlaczego tam poszłam.

JOANNA NOSAL

Oława

Jan Paweł II podczas pierwszej pielgrzymki do Wrocławia.
Partynice, 21 czerwca 1983 r.

ARCHIWUM OBSERWATORIUM SPOŁECZNEGO

Nie pamiętam szczegółów. Pamiętam zmęczenie przeokrutne, wilgoć rosy na trawie i chłód poranka w szczerym polu. I gorącą atmosferę.
Nie znałam tego. Nie znałam masowych „imprez” religijnych. Nie znałam masowych wyrazów pobożności ludowej. Byłam członkiem Kościoła „elitarnego”, chłodnego, eleganckiego i uproszczonego. Nikt w nim otwarcie nie głosił wyższości, bo najważniejsza w nim także była Ewangelia i te same słowa Jezusa – o byciu ostatnim, o nieosądzaniu, o miłości nieprzyjaciół.
Jednak wiedzieliśmy – my – że Kościół katolicki zatracił swoją czystość. Że gubi się w przeładowaniu symbolami, w rozbudowanej nadmiernie liturgii, ozdobnikach, figurkach, niezrozumiałości gestów, mnogości znaków, mnożeniu przejawów, niejasnym, rozproszonym kulcie.
Wszystkie drogi prowadziły na Partynice
Teraz byłam w środku tego „rozproszonego kultu” i mnożenia przejawów.
Byłam pośród mnóstwa różnych form pobożności, bo na Partynice, na spotkanie z Ojcem Świętym ciągnął cały Dolny Śląsk i okolice. Kto żyw – pielgrzymował ku torom wyścigów konnych, by ogrzać się ciepłem płonącego ognia Ducha Świętego w obecności duchowego przywódcy. Młodzi i starzy, świeccy i zakonni, wierzący gorąco i chłodni. Zaangażowani i „niedzielni”.
Jeden barwny korowód z flagami, symbolami religijnymi i „związkowymi”, z przeróżnymi znakami przynależności do stowarzyszeń i organizacji.
Kościół Boży
Obserwowałam zatem – w stopniu, w jakim zmęczenie na to pozwalało – dziwne dla mnie zjawiska. Obserwowałam ludzi modlących się, ludzi czekających, ludzi dzielących się jedzeniem i dobytkiem. Ludzi rozmawiających i milczących, ludzi przejętych.
Tylko obojętnych tam nie było.

Ani wrogich. Wszyscy zdawali się być jednego ducha. Jak to możliwe??? Na tak masową skalę??? Jak to możliwe – pałać jedną miłością??? Jak to możliwe – koncentrować się na jednym białym punkcie w tym morzu potrzeb i pragnień???
Nie pamiętam słów Ojca Świętego.
Był zbyt daleko, by chłonąć cokolwiek poza atmosferą. Dopiero po latach przeczytałam to, co wtedy do nas powiedział.
Zresztą nie wierzyłam wówczas, że mówi także do mnie. Ale mówił do mnie Duch Święty obecny w tym miejscu i czasie w sposób wręcz namacalny.
Mówił mi, że to, co widzę – jest rzeczywistością.
Że to jest Kościół Boży. Że jako ochrzczona JESTEM JEGO CZĘŚCIĄ.
Z całej siły zapragnęłam być jego częścią. Zapragnęłam komunii z tymi wszystkimi szczęśliwymi ludźmi, zapragnęłam jedności. Chciałam doświadczać wsparcia, uczyć się od nich służby – bo tam każdy próbował być dla drugiego darem i pomocą… I choć wiem, że to był szczególny czas i mobilizacja szczególna – wiem także, że całe to dobro w nas JEST i że nadal jesteśmy do niego zdolni – masowo.
Trwajmy przy Panu
Ten dzień zmienił moje życie.
Stał się jednym z głównych powodów mojej konwersji. Zostałam włączona do tego Kościoła przy chrzcie. Ale potem zdecydowałam się potwierdzić tę przynależność własnym wyborem.
I nadal podążam tą drogą, choć już nie w tak sprzyjającej atmosferze braterstwa i służby jak wtedy. Ale to nie był „chwyt marketingowy”, żeby mnie zwabić i przyciągnąć. To była prawda.
Nadal potrafimy się zjednoczyć w takim trwaniu przy Panu – w chwilach szczególnych. A na co dzień trzeba podtrzymywać ten ogień, by płonął spokojnie i długo – aby tak świeciło nasze światło przed ludźmi, żeby widzieli nasze dobre uczynki i chwalili Ojca, który jest w niebie (Mt 5, 13-16).