POLSKI ŚLĄSK

Niechciany obrońca Śląska

O Abrahamie Bzowskim było swego czasu bardzo głośno.
W 1607 i w roku następnym znalazł się nie tylko na językach pospolitych mieszkańców
Wrocławia, ale jego osoba i poczynania na terenie klasztoru św. Wojciecha
stały się także przedmiotem troski rajców miejskich, spędzając sen z ich oczu.

ANNA SUTOWICZ

Wrocław

Strona tytułowa Różańca Panny Maryjej Abrahama
Bzowskiego, wydanego w Krakowie w 1600 r.

BIBLIOTEKA NARODOWA

Wreszcie sprawa jego otwartych nabożeństw i kazań musiała dotrzeć na dwór cesarski i jako zarzewie konfliktu na większą skalę poddana została siłowemu rozwiązaniu, które na wiele lat pozostawiło u jednych wrażenie niesprawiedliwej krzywdy polskiego kaznodziei, u innych zaś niesmak spowodowany pogłoskami o jego niegodnym zachowaniu i kłótliwym usposobieniu.
Sługa Panny Maryjej
Stanisław, który w przyszłości miał przyjąć zakonne imię Abraham, urodził się 1567 r. w małopolskich Proszowicach jako potomek znakomitego rodu szlacheckiego.
Dorastał w atmosferze, którą wypełniały sejmikowe narady, niejeden raz spacerował śladami Stasia Gąski, znanego nam dziś jako Stańczyk. Droga kształcenia utalentowanego młodzieńca pokazuje otwartość jego opiekunów na reformacyjne prądy, skoro pierwsze szlify humanistyczne pozwolili mu zdobyć w lokalnej szkole protestanckiej, gdzie nauczył się języka niemieckiego i francuskiego. Studiował potem w Akademii Krakowskiej, ośrodku znanym z hołdowania reformacyjnym zainteresowaniom rodem zza Odry.
Bzowski jednak nie poszedł śladami wielkich humanistów swojego czasu – składając śluby zakonne na ręce przeora dominikanów krakowskich, wkroczył na ścieżkę zaangażowania w dzieło reformy Kościoła. Wyprzedzał w tym wiele znakomitych postaci ze swojego otoczenia. Od początku zaangażował się w pracę duszpasterską, odwołując się do pobożności maryjnej. Matkę Bożą prezentował jako rękojmię prawdy i wierności Chrystusowi. Pod jego ręką odnawiały się zamierające już bractwa różańcowe, dla których napisał jedyne dziełko w języku polskim Różaniec Panny Maryjej, popularne i wznawiane następnie kilkakrotnie przez wydawców. Inne prace pisał w pięknym języku Wergiliusza, dając upust swoim humanistycznym upodobaniom.
Wcześnie podjął zadanie podniesienia poziomu nauczania i formacji dominikanów w prowincji polskiej.
Jako kaznodzieja działał w kilku miastach Rzeczpospolitej jeszcze zanim ukazały się najważniejsze dokumenty formujące w zadania duszpasterskie małopolskich kapłanów w duchu soboru w Trydencie. Abraham Bzowski stawał na czele ruchu odnowy, zapewne czerpiąc swoje doświadczenie z podróży do Wiecznego Miasta i spotkań z pierwszymi osobistościami Kościoła swojego czasu.
U grobu świątobliwego Czesława
W ostatnich dniach roku 1606 Bzowski stanął we Wrocławiu z zadaniem ratowania nie tylko podupadającej kilkuosobowej wspólnoty św. Wojciecha, ale także dwóch innych klasztorów dominikańskich w Świdnicy i Głogowie, które zgłosiły chęć odłączenia się od polskiej prowincji.
Kryzys przejawiał się nie tylko w małej liczebności tych zgromadzeń. Zakonnicy żyli w biedzie, pozbawieni wsparcia protestanckiego mieszczaństwa, co nie pozostawało bez wpływu na ich morale i poziom sprawowanej posługi sakramentalnej. Już kilka miesięcy po objęciu przez Bzowskiego urzędu przeora w konwencie wrocławskim gromadziło się 15, a wkrótce 20 braci dominikańskich, w większości Polaków, przy nich zaś naukę pobierało kilkunastu studentów spragnionych wiedzy z zakresu Pisma Świętego i teologii katolickiej. By dokonać koniecznych remontów, nowy przełożony postarał się o wsparcie materialne u podskarbiego koronnego Jana Firleja i marszałka Mikołaja Wolskiego. Podziękowania kierował także do wielkopolskich przyjaciół z klasztoru cysterskiego w Przemęcie.
Pewnej pomocy udzielił przeorowi biskup wrocławski, nie do przecenienia były też stałe dochody, wypłacane dominikanom z fundacji kanonika Andrzeja Bogurskiego za głoszenie polskich kazań w kościele św. Krzyża. W ciągu kilku miesięcy zakończyła się przebudowa pomieszczeń wspólnych w klasztorze, położono nowy dach, dokonano zakupu paramentów liturgicznych i uzupełniono bibliotekę na użytek braci. Bzowski odzyskał dla dominikanów i wspólnoty katolickiej dawną kaplicę św. Wita, która przez ostatnie dekady służyła kupcom jako magazyn. Nakazano jej oczyszczenie, uporządkowanie i rekonsekrowano jako miejsce poświęcone Najświętszej Maryi Pannie. Najbardziej spektakularnym posunięciem Bzowskiego okazało się odkrycie grobu pierwszego przełożonego wspólnoty wrocławskiej, Czesława.

Dokonanie to, będące wynikiem jego intensywnych poszukiwań w archiwum klasztornym, zakończyło się otwarciem krypty i uroczystym podniesieniem szczątków świątobliwego dominikanina w końcu marca 1607 r. Otrzymał on nowy, wyposażony przez prywatnych fundatorów w wieczną lampkę sarkofag.
Wydarzenie to miało się stać najważniejszym impulsem odnowy wewnętrznej klasztoru. Przypominało wiernym św. Wojciecha o polskich korzeniach ich wspólnoty w obliczu słabnących więzi z Rzeczpospolitą. Przeor rozpoczął tradycję odprawiania nabożeństw i głoszenia kazań przy otwartych drzwiach dominikańskiego kościoła. Jeden z braci, Piotr, wygłaszał stałe nauki po polsku w kościółku klasztornym NMP i kościele św. Krzyża, u św. Wojciecha kierował kazania do Niemców w ich rodzimym języku brat Durand. W protestanckim Wrocławiu, gdzie dzieło wdrożenia reformy trydenckiej utknęło z różnych względów w martwym punkcie, nie ciesząc się zainteresowaniem ze strony biskupa i jego otoczenia, zaczęły rozbrzmiewać stare i nowe pieśni maryjne, organizowano procesje eucharystyczne, manifestacją wiary stawały się nawet katolickie pogrzeby. Dominikanie nie kryli się z noszeniem publicznie swoich białych habitów. Podjęli się nauczania katechizmu na poziomie elementarnym, zamiast polemik z protestantami rzucili się w wir pracy duszpasterskiej.
Bzowski rozpoczął pracę nad nowym żywotem Czesława Obrońca Śląska, przygotowując grunt pod jego beatyfikację.
Chmury nad klasztorem
W pierwszą niedzielę Wielkiego Postu, 6 lutego 1607 r., podczas mszy, na której zgromadzeni Polacy słuchali zwyczajowego kazania w swoim języku, po raz pierwszy dał się słyszeć zewnętrzny tumult zakłócający spokój kaplicy Matki Bożej. Następnie w porze obiadu ktoś wybił kamieniami okna klasztornego refektarza, godząc w zgromadzonych przy stole braci. Skargi przeora zanoszone do władz miejskich nic nie dały. Przeciwnie. Wspólnotę zaczęły nękać rewizje, zmierzające do znalezienia ukrytego rzekomo przez dominikanów prochu strzelniczego. Ktoś roznosił po mieście plotki, siał zgorszenie wokół prowadzenia się braci i dominikanek św. Katarzyny z pobliskiego konwentu. Co rusz pod zabudowaniami konwentualnymi pojawiali się prowokatorzy wznoszący obraźliwe okrzyki. Na drzwiach kościoła św. Wojciecha namalowano nieprzyzwoite symbole. Apogeum wydarzeń nastało w grudniu 1608 r. W dniu św. Szczepana napastnicy tłumnie wdarli się do kościoła dominikańskiego, włamali się na chór, niszcząc księgi liturgiczne i rzucając kamienie w kaznodziejów polskiego i niemieckiego. Rozsierdzony tłum napadł na brata Piotra w czasie głoszenia kazania w św. Krzyżu, a zamykający w obronie własnej bramę kościoła dominikanie zostali dotkliwie pobici. Kolejnego dnia podburzeni mieszczanie przerwali mszę u dominikanów i rozpoczęli dzieło niszczenia ołtarza, paramentów i ksiąg.
Nie oszczędzono ławek i figur. Miejscy stróże prawa zdolni byli przywrócić równowagę jedynie na chwilę. Sytuację uspokoiło dopiero opuszczenie miasta przez Bzowskiego.
Wyjeżdżał stąd po dwóch latach intensywnej pracy, obarczony brzemieniem klęski, ścigany oskarżeniami o jątrzenie konfliktu i rzekome niemoralne prowadzenie.
Post scriptum
Wydaje się, że w całej historii odnowy klasztoru św. Wojciecha swoją rolę odegrał splot okoliczności, w których nie bez znaczenia były bliskie relacje między dworami Wazów i Habsburgów, niechętnych burzeniu ustanych relacji społecznych na Śląsku. Abraham Bzowski był przede wszystkim sługą Kościoła, którego wielka polityka nie omijała i nie mógł od niej uciec. W końcu XVII w. inny król, w innych okolicznościach, przyczynił się do ponownego pobudzenia kultu Czesława. Otwarcie grobu pierwszego wrocławskiego dominikanina na skutek interwencji Jana III Sobieskiego miało doprowadzić do jego rychłej beatyfikacji.
Choć Bzowski nie doczekał tego, jego dzieło nie umarło wraz z nim. W dawnej kaplicy Najświętszej Maryi Panny, która w 1667 r. zyskała nowego patrona, św. Józefa, nie zamilkły polskie kazania. Głoszono je w tym języku także w św. Krzyżu. Aż do 1919 r.