Z pamiętnika pluszowego Mnicha

ILUSTRACJA MWM

GIENEK, FRYDERYK I PODRÓŻ ZA OCEAN

– No, Freddy. Pora jechać – Gienek z księdzem Piotrem już od kilku minut nie mogli się doprosić Fryderyka, by skończył pakowanie.
– No dobra, dobra. Musimy zabrać najpotrzebniejsze rzeczy – tłumaczył się Szop. – Wiesz, jak Bear Grylls. Tylko takie naprawdę najbardziej najpotrzebniejsze ze wszystkich najnajpotrzebniejszowatych. Butelkę na wodę, nóż i krzesiwo. No i śpiwór, namiot, kompas, aparat, szczoteczkę do zębów, pastę, ręcznik, mydło, kapcie, bieliznę, koszule, sweter, spodnie na zmianę, buty zapasowe, latarkę, zapasową latarkę, baterie do zapasowej latarki, telefon, ładowarkę do telefonu, młotek, wiertło, śrubokręt, zapasowe łatki, gdybyśmy złapali gumę na autostradzie, rękawiczki, gdyby nagle się okazało, że jest bardzo zimno i śnieg będzie padał… wyliczał mnich w nieskończoność.
– Freddy, daj spokój! Śnieg na Florydzie w lipcu? Powariowałeś czy co? Tam będzie taki upał, że nawet w samym habicie będzie ci za gorąco, więc sweter niepotrzebny, a ty i tak koszuli nie nosisz… – Gienek zaczynał tracić cierpliwość.
– No ale powiedziałeś, że będziemy tam cały tydzień, to nigdy nic nie wiadomo! – bronił się Fryderyk. – A jak będzie zmiana klimatu? No, wiesz. Albo przebiegunowanie ziemi? Nigdy nie wiadomo.
– Dość! – ksiądz Piotr podniósł głos. – Zostawić mi to wszystko natychmiast, bo spóźnimy się na samolot. Marsz do auta!
– A potem będziesz mi jeszcze dziękował – mruknął Fryderyk nieprzekonany, ale podkulił ogon i ruszył posłusznie.
***
Gienek nie był fanem lotów samolotem.
Po pierwsze nie lubił, jak go przepuszczają przez specjalną maszynę dla bezpieczeństwa. A po drugie ani on, ani Fryderyk nigdy nie mieli osobnego miejsca.
– To niesprawiedliwe, że oni nas traktują, jakbyśmy byli bagażem podręcznym. Jestem potem taki zawsze wygnieciony… – narzekał Fryderyk.
– Oj, już nie marudź. Lepiej tak, niż w luku bagażowym – próbował uspokoić przyjaciela Gienek. – W końcu nie jedziemy na jakieś tam wakacje, tylko na ewangelizację.

– No tak, ale to nie znaczy, że mam się tak męczyć. Przecież mamy tyle nowoczesnych rzeczy do wykorzystania: trzeba wszystko jakoś ogarnąć. Środki transportu, komunikacji, szmery, bajery i tak dalej. Budżet trzeba najpierw ustalić. Plan działania napisać. Szkolenia zorganizować… – wyliczał Fryderyk.
– No i spędzisz całe życie na planowaniu i guzik ci z takiej ewangelizacji – przerwał mu Gienek. Apostołowie to się tam nie przejmowali. Pan Jezus powiedział: idźcie i nie bierzcie ani torby, ani sandałów, bo ja was posyłam jak owce między wilki.
– Ej, no! To Pan Jezus trochę przesadził. Nie można tak robić. Ludzie będą zaskoczeni. Trzeba ich najpierw jakoś przygotować. Chociaż listy zapowiadające mailem wysłać – zaprotestował Fryderyk.
– No pewnie. Pan Jezus nie wiedział, co robi, prawda? – rzucił Gienek z przekąsem. – Ale właśnie o to chodzi, żeby iść tak, jak się jest. Bo wtedy, po pierwsze, możesz zobaczyć, że ewangelizacja to nie jest twoja wiedza i umiejętności, ale że się moc Pana Boga ukazuje. A po drugie, możesz sam sprawdzić, że Pan Bóg się troszczy o ciebie i że to, co jest napisane w Ewangelii, to prawda. Pamiętasz? Druhna Kasia opowiadała, że jak na jednym obozie poszli do pewnego miasteczka i chodzili od domu do domu i mówili ludziom o Panu Jezusie, to wszyscy byli bardzo zadowoleni, gdy usłyszeli, jak Pan Bóg ich kocha. I się modlili do Pana Boga, żeby ich Anioł Stróż strzegł, a pierwsza osoba, która im pomogła, miała na imię Angel, a druga Angelica. A to znaczy właśnie Anioł po angielsku. Pan Bóg się troszczy o każdego z nas. Więc się tak nie przejmuj, tylko zaufaj Jezusowi i po prostu mów innym o tym, jak wielką miłość ma Pan Jezus do ciebie, a Pan Bóg zajmie się resztą.
– Hm. No zobaczymy, jak wrócimy – Freddy mruknął z niedowierzaniem.
– No to zobaczymy – uśmiechnął się Gienek. – Ja wierzę w to, że Pan Bóg jest wierny temu, co mówi w Ewangelii, i że jest dobry.

KS. PIOTR NARKIEWICZ