KS. JÓZEF MAJKA

Olśnienia

Halina, choć wyraziła radość ze skuteczności swego leczenia, zaprosiła nas z Maciejem do apteki na kolację.
Był na tej kolacji cały personel apteki oraz dwóch enkawudzistów, którzy tam kwaterowali. Starszy z nich, w randze majora, bardzo się rozbawił, choć nie podawano na kolacji zbyt wiele alkoholu i nam, „Świaszczennikom” starał się okazywać szczególną życzliwość. Poza tym dużo mówił, śpiewał, grał na pianinie, a nawet tańczył „kozaka”. Kolacja się więc przeciągnęła, a my, mieszkając już na plebanii, mieliśmy do domu nieco dalej i musieliśmy się liczyć z godziną policyjną. Kiedy chcieliśmy się pożegnać, major nie chciał o tym słyszeć i naciskał, ażebyśmy nie odchodzili.

Przedwojenna kolekcja wypchanych ptaków polskich

ZE ZBIORÓW NARODOWEGO ARCHIWUM CYFROWEGO

Powiedziałem, że musimy wracać, bo jest godzina policyjna i powrót stałby się dla nas niebezpieczny. Wtedy on wyciągnął pistolet z kabury (nie rozstawał się z nim ani na chwilę) i powiedział, że nas osobiście odprowadzi do domu, a gdyby nas ktoś próbował zaczepić, to go zastrzeli „kak sobakę”. Zaiste takiej troski NKWD o duchowieństwo nigdyśmy nie oczekiwali. Sprawa zaczęła się robić nieprzyjemna, w oczach gospodyni zauważyłem nawet pewien niepokój.
Sytuację uratował Maciej, bo udało mu się wytłumaczyć majorowi, że u nas „takij zakon”, iż o określonej godzinie musimy być w domu i modlić się. Major nadspodziewanie uległ tej argumentacji i jeszcze pomagał nam się szybko ubrać, byśmy mogli być w domu zgodnie z „zakonem”.

Pojął zapewne, że trochę przeholował, i skorzystał z tego argumentu, żeby się wycofać, bo był może akurat rozbawiony, ale na pewno nie był głupi. A swoją drogą Maciej wcale nie blefował, bo obaj mieliśmy jeszcze szmat brewiarza do odmówienia i to było także dostatecznie ważną przyczyną naszej rejterady.
Pewnego dnia wyżsi oficerowie NKWD znikli nagle z plebanii. Likwidacją ich kwatery zajęli się dwaj nasi znajomi Tatarzy. Jeden z nich przed wyjazdem zwrócił się do mnie z kilkoma komplementami i powiedział, że ma dla mnie prezent, ciągnąc mnie z kuchni na górę do pokoi niedawno przez nich zajmowanych. Odbywało się tam sprzątanie, polegające na tym, że jacyś dwaj starsi żołnierze lali na parkiet wodę i rozmazywali za pomocą mokrych worków cementowych niemal warstwę błota, ażeby równo zalegała na powierzchni leżącej niegdyś podłogi.
Wprowadziwszy mnie tam, Tatar wskazał na ściany i rzekł: – Świaszczennik, wsie te charosze pietoszki twoje.
Zamiast obrazów pozawieszano na ścianach wypchane ptaki, wykradzione z gabinetu przyrodniczego pobliskiej szkoły. Podziękowałem lejtnantowi za prezent i poszedłem natychmiast do kierownika szkoły, p. Sznajdrowicza, z wiadomością o tym i z prośbą, ażeby je zabrać, zanim po odejściu Tatara pokradną je inni bojcy. Szkoła też już się zaczęła porządkować i przygotowywać do podjęcia nauki.
Front przesunął się wyraźnie na zachód, umilkły nawet przelatujące do niedawna dość gęsto samoloty; przerzucono je pewnie na jakieś bliższe frontu lądowiska.

Obecność sowieckich żołnierzy w mieście jakby nieco osłabła, minęła ta pierwsza dwutygodniowa fala i można było zastanawiać się nad tym, jaki ta obecność miała charakter. Jeżeli pominiemy to, co w naturalny sposób wynikało z wielkiej obcości, inności tych ludzi oraz z ich „naturalnych” nawyków (kradzież, kłamstwa), to będziemy mogli dostrzec fakt, że ich „oficjalny” stosunek do ludności starał się być poprawny. Mieli najwyraźniej takie instrukcje, ażeby prezentowali się jako sojusznicy, mówili nam o niepodległej Polsce i unikali gwałtów w stosunku do ludności cywilnej. Nie słychać też było o gwałtach w ścisłym tego słowa znaczeniu, choć trudno było oczekiwać, że informacje o nich dotrą akurat do nas in foro externo.
Nie było przecież sposobu ukarania gwałcicieli, a w takich warunkach lepiej było dla kobiet nie „chwalić się” tym, że zostały zgwałcone. Gdyby jednak gwałty były częste, na pewno ukryć by się tego nie dało.
Sprawa ma jednak jeszcze nieco inny aspekt. Ci obcy ludzie, odbierani przez nas niekiedy jako prymitywni, albo nawet wprost dzicy, działali w zadziwiający sposób na wyobraźnię naszych kobiet. Gwardian reformatów mówił nawet złośliwie, że czują się one zawiedzione tym, iż nie są napastowane. Człowiek ten miał zawsze język niewyparzony i nikt się tym jego gadaniem nie przejmował, ale znam pewne fakty, które mogłyby przemawiać za tym, że na niektóre przynajmniej kobiety, skądinąd bardzo cnotliwe, wywierali oni bardzo wielkie wrażenie.

W następnym odcinku o emocjach, jakie wzbudzali Rosjanie.