POLSKI ŚLĄSK

Tam, gdzie Maryja słuchała pieśni po polsku

O tym, że przed Bramą Oławską w dawnym Wrocławiu mieszkało duże
skupisko Polaków, pisałam już w poprzednim numerze. Pozostaje mi tylko dodać,
a może podkreślić z całą mocą, że modlili się oni nie tylko w kościółku św. Krzysztofa.

ANNA SUTOWICZ

Wrocław

Uroczysta Msza św., sprawowana przez prymasa kard. Wyszyńskiego, w ramach obchodów milenijnych.
Wrocław, kościół św. Wojciecha, 15 października 1966 r.

ZE ZBIORÓW NARODOWEGO ARCHIWUM CYFROWEGO

Spotykali się także, by posłuchać kazań w swoim ojczystym języku i modlić się w wierze ojców w pobliskim kościele św. Wojciecha.
Różańce, kazania i dominikańskie nauki Świątynia ta, zachwycająca po odbudowie ze straszliwych zniszczeń II wojny światowej, swoją historią sięga XII w. Prawie sto lat później Czesław Odrowąż sprowadził tu swoich współbraci – „psy Pańskie”, czyli dominikanów – zaprawionych duszpasterzy i kaznodziejów ludowych. To tu w połowie XIII stulecia siadywał pewien sparaliżowany braciszek, który doczołgawszy się na własnych rękach do grobu św. Jadwigi, doświadczył cudu całkowitego uleczenia.
W murach tego klasztoru prowadzono przesłuchania świadków innych uzdrowień tej świętej i przygotowano dokumenty dla komisji kanonizacyjnej. Tu kształcili się znani w całym Wrocławiu teologowie i znawcy filozofii uprawiający scholastyczną sztukę tłumaczenia świata.
Swoją renomę bracia św. Dominika budowali jednak nie tylko na uprawianiu nauki, sztuce dyplomacji i utrzymywaniu szerokich kontaktów na dworach i wśród wysokiej hierarchii kościelnej. Służyli także prostym mieszkańcom Wrocławia codzienną posługą duchową, rywalizując niekiedy o rząd dusz z duchowieństwem diecezjalnym.
Zakonnicy w białych habitach byli przede wszystkim wytrawnymi kaznodziejami, od których władze zakonne wymagały, a Kościół oczekiwał głoszenia nauk w języku zrozumiałym dla słuchaczy. Na podstawie kilku rękopiśmiennych zbiorów średniowiecznych kazań z dawnej biblioteki klasztoru św. Wojciecha możemy przypuszczać, że wśród odbiorców tych dzieł sztuki oratorskiej znajdowało się sporo Polaków.
W jednym z ciekawszych przykładów – kazaniu o grzechu pierworodnym – znajdujemy swojski zwrot, którym jeszcze niedawno co niektórzy proboszczowie zwracali się do swoich wiernych: „Dziatki miłe […], raczcież posłuchać wszyscy, cóż was Pan Bóg tu zebrał do Bożego domu”. Dalej następuje tak plastyczny opis przebiegłości „gada węża”, który „od szatana był posłan”, że nikt nie może przejść obok własnej winy nieprzestraszony Boskiej kary.

Wrocław Stare Miasto, pl. Dominikański 2
– kościół św. Wojciecha, zdjęcie współczesne

JAR.CIURUS/WIKIMEDIA COMMONS, CC BY-SA 3.0

Gdzie indziej łacińskie teksty uzupełnione są przez polskie notki, pouczające kopistę, jak zapisać co ciekawsze słówka używane na co dzień przez Polaków w XV-wiecznym Wrocławiu. Wśród takich perełek lingwistycznych natrafiłam w kazaniu o Duchu Świętym na ślad określenia uroczystości Jego zesłania jako „jaskrzysty dzień święty” albo po prostu przypominające nam znane od dzieciństwa „Świątki”.
Pod płaszczem Matki

Wierni Kościoła w średniowieczu mieli okazję nie tylko słuchać kazań w swoim rodzimym języku, ale także modlić się w ten sposób publicznie i zwracać do bliskich sobie świętych. W dominikańskich manuskryptach znajdujemy ślady zachęt do oracji kończących nabożeństwa łacińskie w kościele św. Wojciecha, które wypowiadano po polsku.
Jeśli mowa o średniowiecznych dominikanach, to najpierw trzeba przywołać ich cześć dla Maryi. Pod koniec XV stulecia wielkim wzięciem cieszyło się wśród wrocławian założone przy klasztorze bractwo różańcowe, propagujące tę nową formę modlitwy. Wierni chętnie zwracali się prosto do Matki Bożej, która była bliska, swojska, nie tak sroga jak Jej Syn, i bardziej przystępna niż sam Pan Bóg.
W XV stuleciu Jej kult, zwłaszcza jako Matki Bolesnej, był bardzo rozwinięty, obfitujący w coraz to nowe formy nabożeństw opartych na głębokich rozważaniach mistrzów duchowych. Najbardziej chyba wzruszającą i piękną polską pieśń maryjną tamtego czasu zawdzięczamy niejakiemu Piotrowi z Brześcia, który w 1409 r. umieścił ją w należącym do dominikanów wrocławskich zbiorze traktatów duchowych i kazań o świętych. Polacy śpiewający ten dostojny kantyk w ośmiu zwrotkach nazywali Maryję z zaufaniem „Matuchną Bożą”, a wyznając wiarę w Jej dziewictwo, określali swojsko „Dziewką świętą”. Czciciele Maryi, zgromadzeni w kościele św. Wojciecha, zapewne nieraz wyznawali w języku polskim radość z Jej chwały, „iże porodziła Krysta, porodziwszy i ostała czysta przez poruszenia”. Szukali u Niej pomocy, wierzyli, że niosła „smutnym ucieszenie”. Polecali się Jej opiece w dzień sądu, prosili o łaskę dobrej śmierci.
Kiedy śledzimy poszczególne wezwania maryjne w tej pieśni dojrzałego średniowiecza, musimy odnaleźć najgłębsze korzenie polskiej tradycji, która dziś wyraża się w roratnich hymnach. Któż z nas pamięta, że czerpią one z dawnych interpretacji chorałów łacińskich i, podobnie jak one, kończą się wezwaniem do Chrystusa… Wierni od św. Wojciecha prosili Go: „Przez Twe, Kryste, umęczenie racz dać odpuszczenie”.
Mikosz z Marzyją
Nie można na koniec nie wspomnieć o najstarszym polskim cyzjojanie, czyli ściągawce pomocnej w zapamiętaniu kolejności świąt i wspomnień w kalendarzu liturgicznym.
Czyjaś ręka wpisała go w XV-wiecznym dominikańskim zbiorku różnych notatek do kazań i tekstów hagiograficznych w celu ułatwienia kaznodziejom ludowym doboru nauk do właściwego wspomnienia. Znali oni zapewne dobrze język polski, skoro miały im brzmieć znajomo imiona świętych: „Jagnieszki”, „Staszka”, „Magdki” czy „Piotrasza”.
Ile dzieci biegało wówczas po ulicach Wrocławia, które mamy przywoływały imieniem „Barbki” czy „Szymuna”, tego się pewnie nigdy nie dowiemy. Jednego wszakże możemy być prawie pewni, że bez względu na zasobność kieszeni ich rodziców, choćby cisnąć się w kruchcie, dzieci te mogły jeszcze niejeden raz zaśpiewać polską pieśń na cześć Matki Bożej. Nawet wtedy, gdy w pobliskim kościółku św. Krzysztofa kantyczki maryjne już ucichły.