STULECIE ODZYSKANIA NIEPODLEGŁOŚCI

Najdłuższa wojna nowoczesnej Europy

Tytuł artykułu świadomie nawiązuje do serialu wyprodukowanego w Polsce Ludowej
na przełomie lat 70. i 80., w którym przedstawiona jest walka Wielkopolan
z germanizacją w okresie zaborów. Pomijając wątki propagandowe,
jakie z konieczności znalazły się w owej produkcji, co do istoty
nie można rzeczonej serii odmówić prawdy o procesie, który obrazuje.

PIOTR SUTOWICZ

Wrocław

Uroczystość zaprzysiężenia wojsk powstańczych i wręczenie sztandaru 1 Dywizji Strzelców Wielkopolskich.
Wśród odbierających honory – Wojciech Korfanty, członek Naczelnej Rady Ludowej. Poznań, 26 stycznia 1916 r.

ZE ZBIORÓW NARODOWEGO ARCHIWUM CYFROWEGO

Podobnie zresztą przedstawia się sprawa z nieco późniejszą produkcją dotyczącą Górnego Śląska pt. Blisko, coraz bliżej. W obydwu filmach prawda historyczna ściera się z „prawdą czasu”, niemniej znamienne jest to, że od czasów komunistycznych nie doczekaliśmy się nowych obrazów, które pokazałyby to, co w okresie zaborów działo się na zachód od tzw. Kongresówki. A szkoda, bo z tamtej historii Polacy mogliby się wiele nauczyć.
Opisując rzeczywistość zaborów, skupiamy się często na tym, co działo się pod panowaniem rosyjskim. Nieco częściej porusza się tematy dotyczące Galicji, choć też wybiórczo akcentując okres tzw. autonomii, czyli czas od roku 1867 do I wojny światowej, przerzucając pewne powierzchowne zresztą oceny na cały okres władzy Habsburgów. Wszystko to kaleczy znakomicie nasz ogólny pogląd na tamtą rzeczywistość, nie pozostając bez wpływu na naszą świadomość historyczną.
Historia
Ziemie, o których mowa, dzieli od reszty Polski głębsza przeszłość.
Wielkopolska, Warmia i Pomorze (tzw. Gdańskie) odpadły od Polski w I, II i III rozbiorze. Sama wcześniejsza ich przynależność do Rzeczypospolitej miała różną konotację. Wielkopolska nigdy nie przestała do Polski należeć, a nawet niejednokrotnie to z niej wypływały próby jednoczenia ziem polskich w okresie rozbicia dzielnicowego.
Pomorze Gdańskie nie miało tyle szczęścia, niemniej od czasów wojny 13-letniej w XV stuleciu, wraz z przyłączoną do ziem państwa Jagiellonów dawniej pruską Warmią, pozostawało częścią państwa aż do wspomnianych rozbiorów.
Zupełnie inaczej wyglądała sprawa Śląska, który w XIV w., oprócz niewielkich skrawków, politycznie odpadł od zjednoczonej Korony i pozostawiony sam sobie trwał w walce o zachowanie resztek polskości, dopokąd się tylko dało.
Warto zauważyć, że ludowi śląskiemu tej siły witalnej starczyło aż do wieku XX, co zasługuje na ogromny szacunek. W zasadzie w okresie rozbiorów zarówno Polacy, pozostający pod zaborem rosyjskim, jak i często gardzące Słowianami polityczne elity Prus zapomniały, że w tym kraju żyją ludzie, którzy nie godzą się na wynarodowienie. Twardzi, uparci i dumni, w wieku XIX przypomnieli wszystkim o swoim istnieniu, a w XX stuleciu z bronią w ręku wyrąbali sobie nie tylko prawo do obecności w odrodzonej Polsce, ale i bycie jedną z najlepszych cząstek odbudowującego się narodu. Na pewno ich wolę walki trzeba opisywać, a o ich wysiłku nie można zapomnieć.
Wielkopolska
Wielkopolskie tradycje niepodległościowe są zupełnie inne niż te, które tak ochoczo obchodzimy przy okazji różnych rocznic. Nie ma w nich tak dużo wydarzeń spektakularnych i tragicznych. Podobnie jak na Śląsku ciężka praca, tak w Wielkopolsce jakoś tam rozsławiona organizacja gospodarcza łączy się z obroną kultury. Można dywagować, dlaczego Wielkopolanie, nie godząc się na zniknięcie w morzu niemczyzny, nie poszli drogą Kongresówki, a przynajmniej tą, którą znamy z tradycji powstańczej. Na pewno nie bez znaczenia pozostawał tu fakt, że Polacy w Wielkopolsce, nawet jeśli do nich dodać świadomą narodowo ludność Pomorza, Warmii czy nawet Śląska, co przez większość wieku XIX było więcej niż wątpliwe, nie mieliby w tej walce większych szans. Poza tym główne ośrodki przedrozbiorowej Polski, które mogłyby aspirować do funkcji służenia przy organizowaniu się wokół nich państwa, znajdowały się bądź w monarchii Habsburgów, jak Kraków i Lwów, bądź carskiej Rosji, jak Warszawa czy ewentualnie Wilno, jako dawna stolica Wielkiego Księstwa Litewskiego.
Trudno powiedzieć, jak potoczyłaby się historia, gdyby nie wojny napoleońskie, w wyniku których Prusy utraciły znaczne obszary na wschodzie, w tym Warszawę. Rzeczywistość, w której 40% ludności Prus to Polacy szczycący się tzw. większą dynamiką demograficzną, mogłaby wyglądać ciekawie.
Rzeczy jednak potoczyły się inaczej. Na pewno takiemu wyborowi Wielkopolski pomogło niedobre doświadczenie powstania w 1846 roku, jedynego zrywu Wielkopolan, który nie zakończył się sukcesem.

Walka silniejszego ze słabszym
Jak wiadomo choćby z kart Pisma Świętego, od czasów pojedynku Dawida z Goliatem silniejszy nie zawsze wygrywa.
Historia dostarcza nam mnóstwa dowodów na to, że determinacja i spryt często pomagają temu, któremu nie dawalibyśmy większych szans.
Słynne zdanie Jana Karola Chodkiewicza, wypowiedziane przed bitwą pod Kircholmem do tych, którzy obawiali się liczebności wojsk Szwedów: „Najpierw ich ubijem, a później policzym”, sprawdza się w zmaganiu Wielkopolan znakomicie. Na pewno jeden z największych bohaterów tych zmagań, ks. Piotr Wawrzyniak, o którym nienawistni mu Niemcy mówili jako o niekoronowanym polskim królu, nie kalkulował tego, że zasoby gospodarcze Bismarckowskich Niemiec są nieskończenie większe niż możliwości finansowe Polaków, a jednak determinacja zrobiła tu swoje – banki, spółdzielnie oraz wszelkie formy samoorganizacji doskonale spełniły swe zadanie ratowania polskości. Polacy umiejętnie wykorzystywali wszystkie elementy koniunktury gospodarczej, jakie pojawiły się po wojnie francusko-pruskiej z lat 1870–1871. Chociaż ze względu na powstanie zjednoczonych, imperialnych i nam wrogich Niemiec polityczne znaczenie konfliktu mogło wydawać się niekorzystne dla naszego narodu, to jednak, mimo wszystko, Poznaniacy zrobili, co mogli, ale przede wszystkim do takiego gospodarczego starcia byli wcześniej przygotowani.
Warto w tym miejscu jako przykład wspomnieć działalność gospodarczą Hipolita Cegielskiego, która jest starszej daty.
Oczywiście każda akcja rodzi reakcję.
W tym wypadku był to coraz mocniejszy napór germanizacyjny ze swoimi symbolami, za które do dziś dnia słusznie uważamy słynną Komisję Kolonizacyjną oraz Hakatę z jej dewizą: „Stoicie naprzeciw najgroźniejszego, najbardziej fanatycznego wroga dla niemieckiej egzystencji, niemieckiego honoru oraz niemieckiej reputacji na całym świecie: wobec Polaków”. Z kolei polską odpowiedzią na działalność tych instytucji były spółki parcelacyjne i Kółka Rolnicze, kojarzone przez nas z nazwiskiem Maksymiliana Jackowskiego.
Działania niemieckie nie przyniosły oczekiwanych rezultatów – atmosfera oporu tworzona przez ludność polską zniechęcała kolonistów niemieckich do osiedlania się na ziemiach przez nią zamieszkiwanych. Poza tym dochodziło tu niekiedy do sytuacji paradoksalnych, kiedy to przybysze po kilku pokoleniach, a nawet szybciej, stawali się polskimi patriotami. Atrakcyjność polskości w wieku XIX nie była tak niska.
Czasem była to swoista „podróż w tę i z powrotem”. Warto tu wspomnieć np. nazwisko Adalberta Winklera, może niekoniecznie związanego z Wielkopolską, ale pochodzącego ze zgermanizowanej niegdyś kaszubsko-polskiej rodziny, który po tym, jak dowiedział się o swych odległych korzeniach, stał się Wojciechem Kętrzyńskim, wybitnym polskim historykiem. Credo owego „Polaka z odzysku” brzmiało nad wyraz prosto: „Wiarę, mowę ukraść mi mogliście, ale serca z piersi nie wyrwiecie. Serce me zostanie zawsze polskie!”. Jego synem był Stanisław Kętrzyński, również historyk i dyplomata, a wnukiem kolejny Wojciech, m.in. zastępca Bolesława Piaseckiego w organizacji Konfederacja Narodu, jednej z najbardziej radykalnie antyniemieckich formacji zbrojnych okupowanej przez nazistów Polski.
Ku niepodległości
Nie wiadomo, ile sił obronnych mogli z siebie wykrzesać Polacy w walce z germanizacją. Na pewno pozostawieni sami sobie kiedyś w końcu musieliby się poddać. Czas jednak, jak już wspomniałem w tekstach wcześniejszych, robił swoje. Naród, w którym budziły się coraz to nowe siły, do którego włączały się coraz to nowe warstwy społeczne wraz ze swoimi przywódcami, stawał się coraz bardziej świadomy swych celów, trzeba mu było organizacji, by ująć te działania we wspólne ramy. Trudno powiedzieć, czy taka potrzeba przyszła sama, czy też została wymyślona, jedno jest pewne – Polakom coraz bardziej doskwierały granice polityczne między nimi i wkrótce dali o tym światu czytelny komunikat.