MARTA WILCZYŃSKA

Środa Śląska

Po polsku

Temat był we mnie od dawna, chyba od kiedy ks. Grzegorz zadzwonił z propozycją pisania felietonów. I od tego czasu ta myśl kiełkowała i przybywało nowych obserwacji. Hejt – zjawisko tak bardzo dziś powszechne, że nam, obawiam się, spowszedniało. A ja nie mogę się nadziwić tej wylewającej się z Internetu fali nienawiści. No właśnie! Bo to jest nienawiść – tylko nazywamy ją inaczej. To zresztą bardzo wygodne, bo przecież „hejt” nie brzmi tak ostro jak „nienawiść”, brzmi nawet trochę modniej, jakoś bardziej współcześnie i światowo. Ale złagodzenie brzmienia nie zmienia znaczenia. Taki rym przypadkowy. Więc pozwoli Ksiądz, że w tym liście będzie po polsku: nienawiść.
Wrócę do mojego nieustannego zadziwienia.
Owszem, nieraz zdarzyło mi się bardzo zdenerwować, tak naprawdę mocno. Ale od zdenerwowania, dobrze – nienawiści, do przelania jej na klawiaturę komputera jest bardzo długa droga! Droga, która prowadzi przez wygadanie się, machnięcie ręką najbliższym, czasem nawet wykrzyczenie swojej złości, pójście na spacer, czy wygarnięcie danej osobie kilku słów prosto w twarz.
Ile trzeba mieć w sobie złości, żeby zignorować te wszystkie etapy? Ile determinacji, żeby nie skasować tych zapisanych w złości słów? Ile nienawiści…
I wydaje mi się, że najczęściej jest to zupełnie nieadekwatne do sytuacji. Jakie jest źródło tej nienawiści? Dlaczego ktoś, kto siedzi przed ekranem komputera, jest przekonany, że my jesteśmy gorsi, on na pewno zrobi to lepiej? Albo dlaczego postanowił uprzykrzyć nam życie? Polityka?
Osobiste urazy? Zbyt mocne przekonanie o własnej wartości? A może… brak miłości? Doświadczyłam na własnej skórze nienawiści w Internecie. I tak naprawdę nie pozostaje chyba nic innego, niż współczuć tym, z których się ona wylewa.
A! I najważniejsze: kochać ich. Jezus nie pozostawia innej drogi: „Ja wam powiadam: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują” (Mt 5, 43n).