POLSKI ŚLĄSK

Wielka historia zwykłych Polaków

„…znajdzie się wielu, którzy nie tylko mają szczególne upodobanie do języka polskiego,
lecz również uważają ten język tu we Wrocławiu za wielki i szczególny dar Boga”.

MICHAŁ KUSCHIUS

ANNA SUTOWICZ

Wrocław

Kościół św. Krzysztofa we Wrocławiu
na XIX-wiecznej rycinie
Ottona Ferdinanda Probsta

WIKIMEDIA COMMONS

Współczesny wygląd
ewangelickiego kościoła
św. Krzysztofa we Wrocławiu

MACIEJ LULKO/WIKIMEDIA COMMONS, CC BY 4.0

Aż trudno uwierzyć w niezwykłe dzieje wrocławskiego kościółka św. Krzysztofa, gdzie przez wieki polskość żłobiła swe głębokie ślady w dokumentach, drukach, pocztówkach, a nawet na ścianach. A jednak historia Polaków, złożona z codziennych rzemieślniczych zajęć, z odświętnych jarmarków, tragicznych wojen, zaraz i głodu, działa się tu naprawdę nieprzerwanie przez prawie sześć stuleci.
Historycy nazywają takie zjawisko długim trwaniem, a o przeszłości wrocławskiej wspólnoty św. Krzysztofa można by napisać pracę inspirującą kulturoznawców, lingwistów, pedagogów, duszpasterzy, a wreszcie nas, współczesnych wrocławian.
Testament Mikołaja Zedlica
W XV w. okolice dzisiejszego placu Dominikańskiego zamieszkiwali przedstawiciele różnych cechów wrocławskich, wśród nich zaś prym wiedli kuśnierze. Bieda i bogactwo zapewne mieszały się tu jak w wielu innych miejscach ówczesnej stolicy Śląska.
Dzielnica opodal Bramy Oławskiej musiała być bardzo ruchliwa, ponieważ zbiegały się tutaj szlaki kupieckie i drogi prowadzące do miasta z kilku kierunków. Wśród mieszkańców i gości, zasobnych kupców i ubogich robotników najemnych, z pewnością nie brakowało Polaków, skoro w 1416 r. patrycjusz Mikołaj Zedlic przeznaczył 12 grzywien na utrzymanie przy kaplicy św. Marii Egipcjanki kaznodziei, który przyjmował na siebie obowiązek głoszenia nauk po polsku. Zwyczaj ten zachowano, gdy wkrótce na miejscu stanęła gotycka świątynia pod wezwaniem św. Krzysztofa. W ten sposób daje się uchwycić początki polskiej epopei w tym miejscu.
Gdzie „polski lud idzie do stołu”…
U progu ery nowożytnej w Kwartale Kuśnierzy królował kolorowy handel mlekiem, warzywami, owocami, dziczyzną, drobiem, książkami, garnkami, nie brakowało tu drobnych wytwórców drewna i właścicieli rzemieślniczych warsztatów. Kościółek św. Krzysztofa wkrótce przeszedł w ręce protestantów, a zwyczaj mszy dla Polaków ciągle trwał. Gromadzili się oni w jego murach dwa razy dziennie, by słuchać nauk i wziąć udział w nabożeństwie z polskim kazaniem. Źródła podają nazwiska ich duszpasterzy często przybywających z Rzeczpospolitej.
Najbardziej znany z tego okresu to ksiądz Mikołaj Siderus z Urzędowa na Lubelszczyźnie. Około połowy XVI stulecia pastorzy rozpoczęli regularne nauczanie w polskiej szkole, w której zasiadali, zdaje się, nie tylko Polacy zainteresowani poznaniem Biblii w jej nowym wydaniu, ale także ich niemieccy sąsiedzi, pragnący nauczyć się języka przybywających na Śląsk kupców i rzemieślników. Szkołę sponsorowała Rada Miasta, zatrudniając z czasem nauczycieli miejscowych, o niepospolitym umyśle, twórczych, a jednocześnie związanych ze swoimi podopiecznymi, dzielących z nimi najtrudniejsze chwile. Wśród nich trzeba wymienić pastora Samuela Butschky’ego, który przeżył i opisał skutki wielkiego głodu dziesiątkującego w 1630 r. parafian św. Krzysztofa. W tej opowieści o tragicznych scenach rozgrywających się wśród żebrzących o chleb ludzi nie brakuje polskich imion i nazw okolicznych wsi.
Polski podręcznik dla niemieckich kupców i tułaczy
Na początku XVII w. polskie nabożeństwa u św. Krzysztofa odbywały się już tylko raz dziennie. Na wewnętrznej ścianie umieszczono wówczas piękną modlitwę „krześcijan” proszących o pomoc Dzieciątko Jezus. Przy kościele śpiewał na dość wysokim poziomie polski chór, a gmina uczyła katechizmu z polskich wydań. Choć parafian posługujących się językiem polskim zapewne ubywało, jednak bliskie sąsiedztwo z Rzeczpospolitą sprzyjało wzajemnym kontaktom handlowym i wymianie kultury.
Do nauki polskiego zachęcał następca Samuela Butschky’ego, Michał Kuschius (vel Kuś), pochodzący z Brzezimierza koło Oławy.

Pierwsza strona słownika
z Przewodnika do języka polskiego
M. Kuschiusa wydanego w 1646 r.

ŹRÓDŁO: UNIWERSYTET WARSZAWSKI/GRAMATYKI.UW.EDU.PL

W 1646 r. głównie z myślą o niemieckojęzycznych adeptach kursów w Szkole Polskiej opublikował Przewodnik do języka polskiego. W przedmowie znajdujemy wymowne świadectwo emigracji Ślązaków do Korony, gdzie w niespokojnych dla siebie czasach wojen oczekiwali oni na lepsze dni, doświadczając pomocy i życzliwości od poddanych króla Władysława IV, okazywanej szczególnie przybyszom posługującym się ich własnym językiem.
Kuschius nazywa Polaków „najbliższymi i najdroższymi sąsiadami” Ślązaków, nawet „braćmi”.
Poznanie ich języka i kultury nie tylko ratowało od wielu niebezpieczeństw, ale też ułatwiało wymianę towarów, prowadzenie gospodarstwa i administrowanie dobrami na wsi.
Trudno powiedzieć, ilu chętnych korzystało z pracy nauczycieli w szkole przy kościele św. Krzysztofa, wiadomo jednak, że uczono ich katechizmu Marcina Lutra i polskiej Biblii, kładziono nacisk na stałe wzbogacanie słownictwa i dobrą wymowę, co ułatwiało komunikację pomiędzy wrocławianami a przybyszami z Rzeczpospolitej.
W drugiej połowie XVII w. placówka zdołała uzyskać status Miejskiej Szkoły Polskiej, by zakończyć swą działalność dopiero w 1767 r. w wyniku reform fryderycjańskich. Lekcje przeniosły się wówczas do Gimnazjum św. Marii Magdaleny, jednak w parafii św. Krzysztofa język polski nie zamilkł.
Świąteczne kartki z polskim błogosławieństwem
W połowie XIX w. teren wokół kościółka wypiękniał. Zakopano pobliską Czarną Odrę, posadzono drzewa, okolica zyskała oblicze prawdziwie wielkomiejskie. Zmieniła się także struktura i zasobność mieszkańców, ale kazania dla Polaków można tu było usłyszeć jeszcze w połowie stulecia.
Z tego okresu zachowały się też szczególne pamiątki, jakimi są pocztówki roznoszone z okazji Bożego Narodzenia przez dzwonników i kościelnych wśród parafian św. Krzysztofa. Obok tekstu niemieckiego figurują tam polskie życzenia szczęścia i błogosławieństwa Bożego. Stanowią one jeszcze jedno świadectwo świadomego trwania przynajmniej części wrocławian przy kulturze i języku przodków, mimo stałych wysiłków władz miasta zakazujących im korzystania z polskojęzycznej posługi duszpasterskiej.
Może jeszcze odnajdziemy jakieś ślady ich aktywności po tym, jak parafia o średniowiecznym rodowodzie pod koniec wieku włączona została ostatecznie do parafii miejskiej św. Marii Magdaleny. Wszak historia człowieka kończy się wraz z jego śmiercią, dziejów społeczności nie da się jednak przerwać jednym podpisem miejskiego urzędnika.