DOMINIK GOLEMA

Wrocław

Już biegnę

Dzień powszedni, poranek w jednym z wrocławskich kościołów, kilka osób przycupnęło w ławkach w pobliżu jednego z konfesjonałów, wyczekując szansy, by uklęknąć i wymienić grzechy na rozgrzeszenie.
Rozlega się dźwięk dzwonka i jeden kapłan w asyście siwiejącego ministranta podąża ku ołtarzowi, a drugi opuszcza zakrystię i kieruje się ku grupce łaknącej miłosierdzia. W prezbiterium rozpoczyna się Eucharystia, a w tyle świątyni formuje się kolejka do spowiedzi. Przy konfesjonale stał już pewien młody mężczyzna z plecakiem, dotarł tu, gdy inni czekali w ławkach, więc ze zrozumieniem przepuszcza ich i zajmuje miejsce na końcu. Recytowana liturgia przebiega przy rozlegającym się co pewien czas dyskretnym pukaniu w deski konfesjonału. Ostatnie zapukanie jest słabo słyszalne, bo wierni śpiewają pieśń podczas komunii św. Kiedy podchodziłem do ołtarza, by przyjąć Ciało Chrystusa, usłyszałem, że ktoś biegnie wzdłuż bocznej nawy i za moment znalazł się za moimi plecami. Przyspieszony oddech, szybciej bijące serce i ten błysk w oku, który dostrzegłem, odwracając się ku powrotowi na swoje miejsce. To był on, penitent z plecakiem. Zdążył!
Ten pozornie banalny epizod mocno wbił mi się w pamięć. Czy ja w życiu biegnę za Panem, czy powłóczę nogami, rozglądając się na boki? On miał jeden cel: zdążyć, zanim kapłan skończy rozdawanie Komunii Świętej, nic innego się w tym momencie nie liczyło. Wyobraźnia podpowiedziała mi, że pewnie wypakował swój plecak w konfesjonale i dzięki temu szybciej biegł przez tę długą nawę. Czy ja zdążę? Dobry Łotr też zdążył wymienić swe winy na prośbę o miłosierdzie, nim skończył się dla niego czas. W wielu miejscach w Polsce, głównie w małych miejscowościach we wschodniej części naszej ojczyzny łatwo zaobserwować, że kościoły są wypełnione już na kilkanaście minut przed początkiem mszy św.
U nas, na zachodzie, często bywa niestety inaczej, schodzimy się nawet do momentu czytania Ewangelii, jakby godzina początku mszy św. miała oznaczać czas wyjścia z domu do kościoła. „Musimy” jeszcze tyle rzeczy zrobić, napakować ten nasz plecak: szykowaniem się do wyjścia, szybkim sprawdzeniem maila, poranną kawą, zakupami, bo przecież Pan Jezus kocha, to poczeka. Do kościoła? – Zdążymy, ksiądz i tak zawsze zaczyna parę minut później. Modlitwa osobista? – No przecież zdążę, po meczu, jeszcze tylko „mój” serial, wiadomości i już Panie jestem dla Ciebie.
Nie, dzisiaj nie przysnę. Do spowiedzi? – No przecież jest napisane, że przynajmniej raz w roku, a na wiosnę byłem. Pojednać się z bliskimi? – Zdzwonimy się, zresztą niech oni się odezwą, ja już tyle razy dzwoniłem.
Ta moja kanapa taka wygodna, już ma taki dołek wygnieciony w miejscu, gdzie zawsze siadam, jeszcze sobie posiedzę. Nie!
Panie Jezu, zabierz te niepotrzebne rupiecie z mojego plecaka, daj rękę, bo chcę wstać z tej starej kanapy. Panie, już biegnę do Ciebie, poczekaj jeszcze chwilę!