MARTA WILCZYŃSKA

Środa Śląska

Wolność

Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci na nią kamień” – te słowa Jezusa z Ewangelii św. Jana powtarzane są w różnych sytuacjach.
Też chciałabym do nich sięgnąć w czerwcowym felietonie, parafrazując nieco tę treść: kto nie robił nigdy zakupów w niedzielę – niech rzuci kamieniem! Robił Ksiądz? Nie ma w tym pytaniu przekąsu ani złośliwości. Po prostu myślę, że każdy z nas ma sobie coś do zarzucenia w kwestii przestrzegania trzeciego przykazania – pamiętaj, abyś dzień święty święcił. Ja mam. Bo zdarzało się nieraz, że czegoś zabrakło, a goście już byli w drodze, albo to my szliśmy do kogoś w gościnę.
Jednak od kiedy weszła w życie ustawa o zakazie handlu w niedziele, czuję się w sferze zakupów wolna. I nie chodzi mi o uwolnienie od uciemiężenia przepisami prawa. Pomijam tu kwestię komentarzy dotyczących ustawy, bo nie uważam, żeby była ona jakimś novum, raczej przywraca normalny porządek rzeczy. Wolność w tej kwestii poczułam, przygotowując w kuchni obiad. W pokoju był włączony telewizor. Interesuję się PR-em i marketingiem, słucham i oglądam z zaciekawieniem nawet reklamy. W to sobotnie przedpołudnie przeraziło mnie, w jaki sposób firmy wykorzystują tę ustawę, walcząc o zysk. „Kup więcej”, „kup bez VAT-u”, „w sobotę kupuj dłużej, mamy otwarte do 22”…
I wtedy poczułam wolność: jestem poza tym, nie rusza mnie to. Dla mnie niedziela z zamkniętymi sklepami to nie koniec świata! Nie potrzebuję robić zapasów, jakby miał nastąpić jakiś kataklizm.
Nikt z nas tego nie potrzebuje! Wmawiają nam, że musimy kupować, najlepiej całą rodziną, radośnie wychodząc z marketu z koszykiem wypełnionym po brzegi… Smutne. Dlatego tak pięknie jest zrozumieć, że te podsuwane obrazy to kłamstwo o nas samych.
Jesteśmy wolni! I tej wolności życzę – nie tylko w niedzielę, nie tylko w wakacje zaczynające się niebawem. I nie tylko z powodu braku konieczności robienia niedzielnych zakupów. Choć to może być dobry początek.