KS. JÓZEF MAJKA

Olśnienia

Zanim jednak Bartusiak zdążył zabić te okna, jakiś przechodzący żołnierz wsadził w jedno z nich głowę w papaszy i zaraz potem znalazł się w moim pokoju.
– Ah, świaszczennik! – zawołał lekko zaskoczony, ale wnet jakby zapomniał o mojej obecności; zaczął rozglądać się to po ścianach, to po łóżkach, to po biurku.
Maciej wyszedł akurat na chwilę. Starałem się patrzeć mu na ręce, ale kiedy się wreszcie wycofał i rozglądnąłem się dokładniej wokoło, spostrzegłem, że brakuje wielu drobiazgów.
Nawet nożyczki, które leżały tuż przede mną na stole, zdołały wyparować w jakiś tajemniczy sposób, choć wydawało mi się, że miałem je stale w polu widzenia. Nie mam pojęcia, jak on to wszystko zrobił. Prawdziwy artysta!

Żołnierze Armii Czerwonej na froncie podczas drugiej wojny światowej

HISTORY.WIKIREADING.RU

Od tej pory, a zwłaszcza po stwierdzeniu, że i moją piwnicę na plebanii już pierwszego dnia oczyszczono z największą dokładnością po uprzednim odbiciu kłódki, zacząłem się prawie panicznie bać złodzieja. Trochę tego lęku zostało mi do dziś.
Prawdziwy jednak lęk zawisł nad nami następnego dnia rano, kiedy to po nie najgorzej przespanej nocy (choć po drugiej stronie dykty oni tam szli i jechali bez przerwy) dowiedzieliśmy się, że został aresztowany p. Janowski, a potem, że także p. Długosz. Musieliśmy mocno spać, skoro nie usłyszeliśmy walenia do drzwi naszego domu i lamentu rodziny Janowskiego.

Kiedy teściowa Janowskiego zapytała enkawudzistów, dlaczego go zabierają, usłyszała tylko jedno słowo: „Sudia!”.
Kiedy usiłowała tłumaczyć, że nie prowadził on żadnych spraw politycznych, powtórzono: „Sudia!”. Sam sposób przeprowadzenia aresztowania pod osłoną nocy przypomniał mi to wszystko, czego naczytałem się u Kucharzewskiego i gdzie indziej na temat tego, co działo się w Związku Radzieckim. „A więc, pomyślałem sobie, zaczynamy żyć w świecie, w którym nikt niczego nie może być pewny i choćby był niewinny jak łza, nie może czuć się bezpieczny”.
Wyszedłem na ulicę, ażeby przynajmniej próbować ten świat z bliska zobaczyć. Szli i jechali bez przerwy.
Wszystko było straszliwie szare: mundury, wozy, samochody, worki na plecach i wreszcie twarze. Te ostatnie, tak przecież różne z antropologicznego punktu widzenia, tak były przez tę szarzyznę do siebie podobne, że niemal nie do odróżnienia. Coraz to któryś z idących zwracał się do przechodniów cywilów z pytaniem:
– Kuda Berlin?
Ludzie wzruszali ramionami, bo jak odpowiedzieć na takie pytanie; pewnie nawet żaden z nich nigdy się nie zastanawiał nad tym, ile kilometrów dzieli Biecz od Berlina. A może bali się odpowiedzieć, że bardzo daleko, ażeby ich nie zasmucić lub nie rozzłościć.

Oni sami wydawali się nam tak różnym i dalekim światem, że nikt jeszcze nie wiedział, czego może po nich oczekiwać, jak zareagują na najprostsze odezwanie się. Lepiej więc było milczeć. A pytający jakby nie czekali na odpowiedź, szli dalej, krok za krokiem ku swemu przeznaczeniu, ku owemu Berlinowi, który trzeba było zdobyć i zakończyć wreszcie ten morderczy marsz. W ich twarzach nie było nienawiści, raczej jakaś determinacja, a nade wszystko szczelna, nieprzenikniona obcość. Nie byłeś w stanie odgadnąć, co myślą i czego się po nich spodziewać.
Poszedłem do kościoła, ażeby odprawić Mszę św., potem na plebanię, gdzie kwaterowało już jakieś dowództwo NKWD. Zajęli niemal całe piętro, zmniejszając jeszcze bardziej mieszkanie Proboszcza, pozostawili za to wolne zajmowane przedtem przeze mnie mieszkanie, które służyło teraz za kancelarię, bo enkawudziści nikogo, prócz samego Proboszcza, na górę nie wpuszczali. Na schodach stał jakiś Kirgiz z karabinem i z nikim nie podejmował żadnych dyskusji. W kuchni za to spotkałem dwóch młodych Tatarów, którzy natychmiast nawiązali ze mną rozmowę, dopytując się najpierw o różne detale życia codziennego, ale zaraz potem o Boga i religię, a nawet o różne przepisy moralności. Do tych spraw wracaliśmy potem przy każdym spotkaniu, a było ich niemało, bo bardzo często spotykałem ich w kuchni.

W następnym odcinku o uciążliwościach
obecności sowieckich żołnierzy
i ich obyczajach