MAREK MUTOR

Wrocław

Paradoksy cenzury

Cenzor – oto jedna z ważniejszych figur okresu PRL-u. Utkwił nam w pamięci i wyobraźni niejaki Rabkiewicz, w którego postać wcielił się J. Gajos w filmie Ucieczka z kina wolność. Realnie jednak cenzor to niepozorny pracownik Urzędu Kontroli Publikacji, Prasy i Widowisk.
W artykułach i scenariuszach szukał słów kluczowych i związków frazeologicznych, które mogłyby wskazywać, że proponowane wydawnictwo godzi w ustrój, czy też może naruszyć stosunki międzynarodowe. Innymi słowy – cenzor tropił, czy autor przypadkiem nie sprzeciwia się panującej władzy i sojuszowi z „bratnim” ZSRR.
Urzędowy radca, siedząc za biurkiem, realizował ścisłe wytyczne zapisane w instrukcjach i przekazywane na wewnętrznych szkoleniach (więcej o tych dokumentach w książce T. Strzyżewskiego, Czarna księga cenzury PRL, Londyn 1977).
W czeluściach urzędowych korytarzy ważyły się losy wielu talentów.
Odmowa publikacji to niejedyne ryzyko dla autorów. Zbyt śmiały tekst mógł przecież sprowadzić na niepokorną głowę inne problemy – objęcie inwigilacją, represje aparatu bezpieczeństwa. Natężenie cenzury i czujność jej urzędników były rozmaite w poszczególnych okresach, faktem jednak pozostaje, że był to stały element komunistycznej rzeczywistości, odgradzający publiczność od niechcianych przez władzę treści. Zwykle jednak bywa tak, że zło stwarza okazję do czynienia większego dobra, a rozliczne zakazy wzmagają tylko wewnętrzne poczucie wolności. Nie inaczej w przypadku cenzury. Fakt jej istnienia ma jakby rewers w postaci wielu wydawnictw drugoobiegowych, drukowanych i przemycanych na wszelkie sposoby, podawanych z rąk do rąk. Wrocław ze względu na skalę tego zjawiska pretendować może do miana stolicy wolnych i niecenzurowanych wydawnictw (zwłaszcza w latach 80. XX w.). Znając polską przekorność, można zaryzykować stwierdzenie, że zapewne byli tacy, którzy w życiu nie sięgnęliby po książkę, gdyby było wolno. Ale skoro zabraniają… trzeba przeczytać.
Byli autorzy, jak S. Kisielewski, którzy publikowali w oficjalnych czasopismach teksty zakwestionowane wcześniej przez cenzurę, a dopuszczone do druku w innym wojewódzkim urzędzie. Tego rodzaju działania obnażały bezskuteczność walki z wolnym słowem.
Pisarze i poeci wyspecjalizowali się zaś w mowie ezopowej – sposobie pisania o rzeczywistości nie wprost, z użyciem wyszukanych metafor i znaczących przemilczeń. Polacy zresztą mieli w tym doświadczenie – „ogrywanie” cenzora było przecież praktykowane już w trakcie zaborów (weźmy choćby przykład E. Orzeszkowej). Stąd też polska publiczność literacka wyrobiła się w odczytywaniu szyfrów i dwuznaczności, których cenzor na swej liście instrukcyjnej mieć nie mógł. Paradoksalnie skutkiem cenzury było zatem wyrobienie czytelników w tym, co w odbiorze sztuki najważniejsze – umiejętności odczytywania ukrytych znaczeń.