Niedziela, czyli „nie pracuj”…

stąd bowiem – od „nie-działania” – wywodzi się polska wersja nazwy dnia Pańskiego,
który wszedł w miejsce dnia Słońca – łac. dies Solis (i wciąż Sun-day u Anglosasów),
jak zwykło się ów moment tygodnia zwać w świecie pogańskim. Nic w tym dziwnego,
skoro Chrystus jest wedle słów samej Maryi „Wschodzącym Słońcem” (Łk 1, 78).

ANNA RAMBIERT-KWAŚNIEWSKA

Wrocław

Na styku sacrum i profanum – kościół parafialny św. Floriana w Chorzowie obok centrum handlowego

ROMAN KOSZOWSKI/FOTO GOŚĆ

Nie o tym jednak będzie mowa, ale o sposobie przeżywania niedzieli, jaki podpowiada nam nasza rodzima, polska etymologia. W tym bowiem zakresie wiele możemy nauczyć się od Żydów.
Uśpiona Cezarea
Pierwsze spotkanie z Izraelem jest dla wierzącego chrześcijanina nie lada wydarzeniem – i nie mam tu na myśli wyłącznie faktu, że po tej samej ziemi wędrował Pan Jezus wraz z Dwunastoma, lecz także pewien szok kulturowy towarzyszący podróżującym (świadomie nie mówię tu o pielgrzymach!) i wiążące się z nim niezrozumienie.
Zwłaszcza to drugie może stać się udziałem każdego Europejczyka, który ma świadomość, jak wielki odsetek obecnych Izraelczyków jest potomkami uciekinierów i emigrantów z Europy. Być może zdążyliśmy zapomnieć już o tym, co jeszcze przed stu laty było naszą codziennością – o Żydach przechadzających się po ulicach naszych miast w bardziej lub mniej wyróżniającym ich stroju. O ich długich, czarnych płaszczach, kapeluszach i szabatowych lisich czapach, pejsach, tałesach i kipach.
Oraz o sobotnich spacerach do synagogi w towarzystwie dokazujących dzieci, o chasydzkich tańcach i śpiewach.
Cóż, czas jest najskuteczniejszym „faktobójcą”, a pamięć lubi płatać figle. Moje prywatne niezrozumienie związane było z szabatem i Cezareą, na której odwiedzenie zdołałam przed kilkoma laty namówić pewnego Szwajcara, dwóch Amerykanów i Anglika – samych chrześcijan, dla których miesięczny kurs języka hebrajskiego był de facto pierwszym pełnowymiarowym pobytem w Ziemi Świętej. A skoro niedzielę wypełniały nam zajęcia na uczelni, jedynym dniem wycieczkowym pozostały piątek i sobota. Wiedzieliśmy, że w sobotę ruch komunikacji miejskiej może odbiegać od normy, zaplanowaliśmy więc wypad do Cezarei Nadmorskiej – tej samej, którą wzniósł Herod, w której pomieszkiwał Piłat i gdzie sądzony był św. Paweł – na piątek. Kto był w Cezarei, ten wie, a kto nie był, oby szybko się przekonał na własnej skórze, że tamtejszy park archeologiczny jest iście zniewalający! Wśród jego cudowności czas płynął zatem niepostrzeżenie, a Słońce szybko zaczęło ginąć w błękicie wód Morza Śródziemnego. Postanowiliśmy w końcu wracać do Jerozolimy, do zacisza akademików na Mount Scopus. Okazało się jednak, że postanowienie to za mało, ponieważ cały kraj wpadł w ramiona szabatowego odpoczynku.
Przed oczami stanęła nam czarna wizja noclegu pod gołym, zimowym niebem. Na nasze szczęście Izrael zamieszkiwany jest również przez Arabów, którzy w szabat pracują i oferują choćby przejażdżki taksówką – po stawkach szabatowych, rzecz jasna.
Kultywowanie odpoczynku
Tym podobne historie przydarzają się wielu osobom niezaznajomionym z izraelskimi zwyczajami. Dla mnie była to jedna z ważniejszych lekcji, ponieważ to właśnie Izrael i Żydzi pokazali mi, czym jest prawdziwy, uświęcony odpoczynek – nawet jeśli sami uważali się za niereligijnych (abstrahuję oczywiście od wszelkich osobliwych form obchodzenia szabatowego odpoczynku, których zwłaszcza ultraortodoksi znają bez liku). Do dziś pamiętam jednak proste słowa mojej marokańsko-żydowskiej współlokatorki, Rity, która wyraziła wątpliwość co do tego, że człowiek urobiony po uszy, za sprawą wykonywania codziennych obowiązków, może prawdziwie zanurzyć się w sacrum.
Ona sama nie tyle oddawała się lenistwu, ile delektowała każdą chwilą szabasowego odpoczynku. Szabat nie służy bowiem marnowaniu czasu, ale budowaniu więzi – z Bogiem, z ludźmi i z samym sobą, a punktem wyjścia do osiągnięcia tak wzniosłych celów jest zaniechanie wszelkich nadmiernie angażujących zajęć. W sposobie odpoczywania mojej współlokatorki było coś nie z tego świata, czego do dziś nie potrafię właściwie opisać, a co urzekło mnie od pierwszego szabatu.

Od szabatu do niedzieli
Szabat był i jest bez wątpienia dniem wyjątkowym.
Nie tylko dlatego, że był dniem wytchnienia dla samego Stwórcy (Rdz 2, 2), ale także dlatego, że został odłączony od wszystkich innych dni i zajął pośród nich zaszczytne miejsce. Nakaz świętowania szabatu znalazł się nawet w Dekalogu (Wj 20, 10) – jako jedno z dziesięciu słów Boga, którymi przypieczętowane zostało przymierze synajskie.
Za czasów istnienia jerozolimskiego sanktuarium podwajano w szabat liczbę składanych Bogu ofiar w ofierze nieustannej – tamid (a właściwie całopalnej – holocaustum).
Rewolucję w przeżywaniu szabatu wprowadził dopiero Pan Jezus, który, jak można wnioskować z kart Pisma św., nie planował jednak odarcia tego dnia z wyjątkowości – wszak On sam ów siódmy dzień świętował i uczestniczył regularnie w liturgii synagogalnej (Mt 4, 23; Mk 1, 21; Łk 4, 16). Przypomniał jednak o tym, co z kolei umknęło uwagi Żydów, że szabat miał człowieka wyzwalać spod jarzma trudu i ciężkiej pracy – nie zaś wikłać ludzkość w nową niewolę, której na imię Prawo (zob. Łk 14, 3nn; J 9, 14nn).
Może to kogoś zadziwić, ale chrześcijanie świętowali początkowo – choć to może nie najlepsze słowo, skoro mówimy o kilku wiekach historii – i szabat, i niedzielę.
Jednak wyższość tej drugiej pozostawała bezdyskusyjna.
„Pierwszego dnia” (czyli dzień po szabacie) Chrystus zmartwychwstał (Mt 28, 1; Mk 16, 1; Łk 24, 1; J 20, 1), w tę samą niedzielę ukazał się uczniom zmierzającym do Emaus (Łk 24, 13), dziesięciu apostołom (J 20, 19), a tydzień później – również w niedzielę – Tomaszowi (J 20, 26). Trudno było chrześcijanom zlekceważyć ten fakt, więc szybko zaczęli spotykać się w niedzielę, by wspólnie uczestniczyć w łamaniu chleba – tak czynił choćby św. Paweł, który podczas zgromadzenia dokonał także wskrzeszenia niejakiego Eutycha, o czym informuje nas Łukasz w swoich Dziejach (Dz 20, 7). A skoro już tam jest o tym mowa – możemy uznać niedzielę za najstarszy świąteczny dzień chrześcijaństwa!
Dlaczego niedziela przewyższyła szabat, skoro o tym drugim wspominał nawet Dekalog? Niedziela stała się względem szabatu tym, czym była wobec niego Pascha.
Wszak każda niedziela jest Paschą sprawowaną w cyklu tygodniowym, skoro na ołtarzach całego świata składa się w bezkrwawej ofierze Baranka. O ile więc szabat budował i buduje żydowską tożsamość, o tyle niedziela – jeśli właściwie ją przeżywamy – tworzy wspólnotę. Najpierw tę rodzinną i lokalną, a przez nie żywy organizm Kościoła.
O wyjątkowości niedzieli trafnie zaświadczył Hieronim: „niedziela to dzień zmartwychwstania, to dzień chrześcijan, to nasz dzień”.
„Nie działaj” – już od marca
Marzec jest miesiącem wprowadzenia zakazu handlu w niektóre niedziele. Wielu specjalistów wieszczyło, że owa zmiana przyniesie załamanie polskiej gospodarki – są i tacy, którzy w dyskusjach przywołują iście teologiczny argument, powołując się na słowa samego Jezusa: „To szabat został ustanowiony dla człowieka, a nie człowiek dla szabatu” (Mk 2, 27). A ja uciekam myślami do Izraela i cieszę się na myśl, że państwo skłoni wiele osób do budowania relacji czy poszukiwania alternatywnych sposobów na odpoczynek.
Wówczas może niedzielna Eucharystia stanie się w końcu centrum, a nie jedynie jednym z wielu niedzielnych obowiązków – pomiędzy spacerem w galerii handlowej a wizytą w klubie fitness. Zawsze jest to krok naprzód.
A jak świętować niedzielę nie tylko fizycznie, ale nade wszystko duchowo? O tym już, Drogi Czytelniku, możesz dowiedzieć się więcej podczas lektury bardzo przystępnie napisanego przed laty listu apostolskiego Dies Domini.