Robią rzecz najważniejszą, chleb

O przemianach na wsi
i pracy rolnika
z prof. Barbarą Kutkowską
z Uniwersytetu Przyrodniczego
we Wrocławiu rozmawia

WOJCIECH IWANOWSKI

„Nowe Życie”

Sierpc. Obchody Niedzieli Palmowej
w Muzeum Wsi Mazowieckiej

AGNIESZKA OTŁOWSKA/FOTO GOŚĆ

Wojciech Iwanowski: Pani Profesor, co dziś przyciąga ludzi na wieś?
Prof. Barbara Kutkowska: Ludzie przenoszą się na wieś z różnych powodów.
Szczególnym powodem jest tzw. funkcja rezydencjalna – czyli osiedleńcza. Generalnie ludzie osiedlają się za miastem z przyczyn ekonomicznych. Zazwyczaj są tam tanie działki. To chyba najczęstsza przyczyna. Można powiedzieć, że miasto wylewa się poza swój obszar.
Świetnym przykładem jest gmina Długołęka.
Nie spełnia już podstawowej funkcji gminy wiejskiej, produkcji rolnej.
Mówiąc bardziej filozoficznie, ludzie przenoszą się na wieś ze względu na pewien specyficzny styl życia, jaki kojarzy się nam ze wsią. Chodzi o ciszę, spokój, mityczną sielskość. Często ludzie innych zawodów kupują niewielkie gospodarstwa, zajmują się produkcją ekologiczną. Nie są to klasyczni producenci rolni. Popularnie nazywa się to filozofią slow life. Należy pamiętać o jednym: wielkie miasto to wielkie problemy.
Zanieczyszczenie, przestępczość, ścieki, anomia społeczna, transport.
Spójrzmy na Wrocław, miasto niewielkie w skali świata. Sama doświadczam, jak jest ono transportowo niewydolne.
W Europie Zachodniej zachęca się ludzi do przenosin na wieś. To nie zawsze kwestia ekonomii czy filozofii. Czasem zamierzonej polityki. Zatem wieś jest po prostu atrakcyjna jako miejsce do życia.
Całe życie zawodowe Pani Profesor związane jest z ekonomiką wsi. Jakie w ciągu tych lat zaszły zmiany na polskiej wsi? Które lata i decyzje można uznać za przełomowe?
Trochę to lat było. Od socjalizmu do wolnego rynku. Pamiętam czasy, kiedy struktura władania gruntami była inna.
Rolnictwo, jak cała gospodarka, było centralnie sterowane. Zatem 1989 r.
Wtedy jako pierwsze zostały uwolnione ceny rolne. To był szok. Producenci stanęli w obliczu konkurencji rynkowej.
Co ciekawe, pierwszymi ofiarami były duże gospodarstwa państwowe.
Trzeba zaznaczyć, że państwowe gospodarstwa rolne (PGR-y) przez cały okres swego istnienia były właściwie dotowane przez państwo. Rolnik indywidualny, poza systemem dostaw obowiązkowych, jakoś żył – handlował płodami ziemi. Z przemianami przełomu lat 80. i 90. ubiegłego wieku wiążą się ogromne problemy społeczne. Wielu ludziom zrobiono wówczas ogromną krzywdę. Proszę zobaczyć, jak było dotowane górnictwo, co robiono, aby uchronić górników i ich rodziny od biedy. Górnicy poszli pod sejm z kilofami i łańcuchami. Nad czterystoma tysiącami pracowników państwowych gospodarstw rolnych nikt się nawet nie ulitował. Pamiętajmy, że ludzie ci też mieli dzieci. Na tę chwilę można już mówić o dziedziczonej biedzie w miejscowościach popegeerowskich. Problem dotyczy głównie województwa zachodniopomorskiego. W mniejszym stopniu, jednak dotyka to również Dolnego Śląska.
Z transformacją na wsi wiąże się jeszcze jeden problem. Przed uwolnieniem cen była taka sytuacja, że oprocentowanie kredytu dla rolnika było niższe od stóp depozytowych. Kiedy uwolniono ceny i urealniono stopy procentowe w bankach, doprowadziło to do serii bankructw. W ramach tzw. reformy Balcerowicza rolnikom i pracownikom PGR-ów zaaplikowano terapię szokową. Ludzie zatrudnieni przez wiele lat w tych gospodarstwach, którzy ledwo umieli się podpisać, mieli z miejsca zostać biznesmenami. Pamiętam jeden z takich programów, który oferował dotację na założenie własnej firmy. I co się stało? Nic, ludzie pozostali bezrobotni. Rządzącym w tamtym czasie zabrakło wyobraźni… Reforma gospodarcza prof. Balcerowicza rolnikom zaszkodziła, nie pomogła.
Drugą ważną datą jest rok 2004, wejście Polski do Unii Europejskiej.
Cokolwiek by mówić, bardzo wiele pieniędzy popłynęło wówczas na wieś. Budziło i budzi to ogromne kontrowersje.
Nieraz można było usłyszeć: rolnicy dostali pomoc finansową z budżetu Unii, a pielęgniarki nie dostały. Nikt nie wspominał, że rolnik robi rzecz najważniejszą – produkuje żywność, której nie może zabraknąć i która musi być wysokiej jakości. Aż do roku 2008 Wspólna Polityka Rolna była najbardziej dotowanym działaniem Unii Europejskiej.

Średnio do hektara ziemi rolnej dopłaca się ok. 1000 zł. To jest zastrzyk finansowy. Szczególnie w gospodarstwach niebędących wysokotowarowymi.
Na wsi nigdy nie brakowało żywności. Zawsze brakowało pieniądza – gotówki pozwalającej na pokrycie rachunków. Właśnie bieżące wydatki, obok rozwoju, pochłaniają większość dopłat bezpośrednich. Oprócz dopłat są też programy rozwojowe, jak popularny PROW (Program Rozwoju Obszarów Wiejskich). Wieś zawdzięcza im skok technologiczny. Dzięki wsparciu finansowemu zakupiono naprawdę wiele maszyn, unowocześniono produkcję.
To wszystko widać gołym okiem. Wieś jest nowoczesna. U schyłku XX stulecia wieś wielkopolska czy dolnośląska to był całkiem inny świat w porównaniu z wsią podlaską czy małopolską. Teraz różnice się wyrównują. Temu wszystkiemu towarzyszy również wymuszenie jakości produkcji. Bezsprzecznie rolnicy przegrali na transformacji systemu gospodarczego, na pewno jednak wygrali na akcesji Polski do Unii Europejskiej.
Rozmawiając z mieszkańcami wsi, można odnieść wrażenie, że często czują się oni pominięci – zapomniani.Opowiadają o wykluczeniu komunikacyjnym, problemie z dostępnością do usług publicznych, lekceważeniu.
Wielu ludzi mieszkających na wsi widzi swoją przyszłość w ciemnych barwach.
Co państwo, samorząd mają im do zaoferowania?

Jako uczelnia prowadzimy badania będące przyczynkiem do różnych inicjatyw ustawodawczych. Kluczem do poprawy sytuacji są dokumenty strategiczne pozwalające na właściwy rozdział środków publicznych. Dobrą praktyką jest regionalizacja instrumentów i programów rozwojowych. Ważne, aby dobrze wydać pieniądze obecnie przeznaczone dla naszego regionu.
Niebawem nie będzie się ich już tak wiele należało. Dolny Śląsk osiągnie bowiem pułap 75% średniego unijnego PKB/mieszkańca, co zmieni algorytm rozdziału środków. Chociaż cały region się podnosi, to jednak zauważalna jest pewna negatywna tendencja. Pogłębiają się różnice rozwojowe między obszarami wiejskimi usytuowanymi w różnej odległości od dużych miast.
Wzrasta rozwarstwienie społeczne. Widać to wśród gmin. Biedne mają coraz mniej pieniędzy, wśród bogatych dostrzegalna jest akceleracja.
Dokąd zmierza obecnie polska wieś?
Osobiście widzę model dualny jako receptę na szczęście. Występują w nim z jednej strony duże towarowe gospodarstwa, mogące konkurować na rynku światowym. Gotowe zmierzyć się na wielkim globalnym rynku. To nie może być mała grupa gospodarstw.
Ważne, aby były one nowoczesne i wydajne.
Na drugim biegunie widzę niewielkie gospodarstwa rolne zajmujące się produkcją ekologiczną, połączoną np. z agroturystyką. Na Dolnym Śląsku 60% gospodarstw nie przekracza 10 ha. W skali światowej 80% gospodarstw ma po 1–2 ha. Te dane pokazują nam, o czym mówimy. Ważne, aby te niewielkie gospodarstwa produkowały na rynek lokalny. Tutaj dochodzi kwestia możliwie krótkiego łańcucha połączeń między producentem a konsumentem.
Temu mają służyć choćby ostatnie dyrektywy unijne czy ustawa o sprzedaży detalicznej z ubiegłego roku. Możliwość kupienia produktów rolnych bezpośrednio u producenta.
Na to wszystko są pieniądze w nowym PROW-ie. Skrócenie łańcucha pośredniczenia wzmocni rolę i siłę rolnika.
W jego kieszeni zostanie więcej pieniędzy, a zatem więcej gotówki na wsi.
Do tego zainteresowanie konsumentów pochodzeniem żywności wzrasta. Rośnie świadomość zarówno rolników, jak i konsumentów. Model dualny daje więc szansę dostarczenia dużej ilości żywności, a zarazem pozwala na rozwój rynku lokalnego. Daje każdemu szansę, bo każdy na nią zasługuje.
Od początku XXI w. wśród socjologów dyskutowany jest temat polskich suburbiów/przedmieść. Zdaniem Pani Profesor to już miasto czy jeszcze wieś?
Sposób myślenia mieszkańców, ich metody zarobkowania wskazują, że to już miasto, tylko o mniejszym współczynniku urbanizacji.

Trzebieszowice, powiat kłodzki. Zabudowania dawnego PGR-u

ZBIGNIEW WALUŚ/WWW.DOLNY-SLASK.ORG.PL

Czy istnieje specyficznie „dolnośląska wieś”?
Na pewno można mówić o wyjątkowości wsi sudeckiej. Są to specyficzne chaty sudeckie czy też duże, charakterystyczne zabudowania gospodarcze nazywane bauernhofami. Rzecz niespotykana w innych regionach naszego kraju. Jeszcze przed wojną obszar Sudetów był gęsto zaludniony.
Wymagało to dużej produkcji żywności.
Dlatego pola uprawne znajdowały się nawet na obszarach zaliczanych do regla dolnego. Nowi mieszkańcy tych ziem, przybyli z dawnych Kresów II RP, nie potrafili gospodarować w takich warunkach. Tak rolnictwo na południu regionu zaczęło słabnąć, a jego specyfika zanikać.
Wieś w największym stopniu została dotknięta przez emigrację zarobkową.
Przed kilkoma laty naukowcy opisali zespół postaw, który określili „syndromem rozłąki okcydentalnej”. Jednym z jego efektów ma być rozpad rodzin i więzi społecznych. Jak można przeciwdziałać temu procesowi?
Proces depopulacji – wyludniania się – wsi dotyczy wielu miejscowości.
Najbardziej dotknięte nim regiony to Opolszczyzna, ale także województwo warmińsko-mazurskie. Po wojnie ludzie opuszczali tereny wiejskie niejako propagandowo. Łatwiej było zbudować „nowego, socjalistycznego człowieka” w mieście, gdzie nie oddziaływała tak mocno rodzina – podstawowa komórka społeczna. Oczywiście dochód z niewielkich gospodarstw również nie był zadowalający. Najlepiej przeciwdziałać temu procesowi poprzez właściwą politykę rolną. Na to są pieniądze. Należy tylko z nich umiejętnie korzystać. Co ciekawe, komunizm niósł ze sobą pogardę dla ludzi na wsi. Rolnicy stali się symbolem zacofania i wstecznictwa.
Proszę tylko spojrzeć, mieszkańcy miast, w znakomitej większości o proweniencji wiejskiej, spoglądają na mieszkańców wsi z poczuciem niczym nieuzasadnionej wyższości.
Wspomniała Pani Profesor o pogardzie dla pracy rolnika. W wielu podwrocławskich miejscowościach istnieje konflikt między przyjezdnymi – „mieszczuchami” a miejscowymi – „rolnikami”.
Bezsprzecznie taki konflikt istnieje.
Przez lata komunizmu żywność była towarem trudno dostępnym. Państwo komunistyczne budowało narrację, że przyczyną braków aprowizacyjnych są rolnicy przetrzymujący plony. Rolników traktowano jak cwaniaków. Problemem jest sam brak szacunku dla pracy rolnika. Jest to zajęcie ciężkie, niewdzięczne i w pewien sposób jest to niekończąca się praca. Ludzie o tym nie myślą, że rolnicy robią rzecz najważniejszą.

Produkują chleb. Można żyć bez samochodu czy komputera. Nie da się bez żywności. Ludzie w epoce supermarketów o tym zapominają. Dla nich chleb to sklep, nie rolnik. Znam rozliczne przypadki, że ludzie z miasta budują się na wsi i skarżą, że zapach niewłaściwy, suszarnia przeszkadza, pył w żniwa. Niektórzy zdają się nie mieć świadomości, jaka jest nadrzędna funkcja wsi – produkcja rolna.
Oczywiste, że gminy wiejskie ratują w ten sposób swój budżet. W planach zagospodarowania przestrzennego zmieniają kwalifikację gruntów z rolnych na budowlane. Ważne, żeby władze gminne miały w tej materii pewną odpowiedzialność. Przykładem złej praktyki są tereny na południe od Wrocławia. Bardzo urodzajne ziemie, jedne z najlepszych w Polsce. Do tego doskonałe warunki klimatyczne. To jest skarb. Na takich glebach klasy I stoją markety i domy. Taka polityka jest katastrofalna w skutkach. Prognozy mówią o konieczności dwukrotnego wzrostu w skali świata produkcji żywności do roku 2030. Trudno będzie to osiągnąć, przeznaczając najbardziej urodzajne grunty pod budowę domów czy marketów… Trzeba szanować każdy kawałek gruntu dobrze nadającego się do produkcji rolniczej.
Dawniej socjologowie twierdzili, że migracja ludzi z miasta na wieś to proces pożądany. Miał nieść ze sobą modernizację, nowe wzorce, profesje.
Według tej koncepcji nowi mieszkańcy wsi mieli zaopatrywać się u okolicznych mieszkańców. Tak się jednak nie stało. Globalizacja, rozwój transportu i nowych technologii spowodowały, że obie społeczności mieszkają obok siebie, nie ze sobą. Polem tego konfliktu bywają też parafie. Można bowiem usłyszeć, że ciszę zakłóca nie tylko produkcja rolna, ale również dzwony kościoła…
Wieś zawsze była ostoją bliskich Kościołowi wartości. Kościół, poprzez swoje parafie, wspierał rozwój wsi oraz dawał szanse awansu społecznego jej mieszkańcom. Większość powołań pochodziła z małych miejscowości.
Co dziś Kościół ma do zaoferowania wsi, a wieś Kościołowi?
Rolę Kościoła widzę w pewnym docenieniu wartości pracy ludzi na wsi. O tym się wciąż mówi za mało.
To Kościół powinien mówić: „jesteście najważniejsi, bo to wy produkujecie chleb”. Nie do przecenienia jest również funkcja integrująca. Parafia wciąż pozostaje miejscem zebrań i punktem odniesienia dla wielu mieszkańców wsi. Sama wieś jest natomiast naturalnym sojusznikiem Kościoła w trosce o zachowanie pewnych wartości, jak rodzina, praca. Wieś jest wciąż mocno zintegrowaną społecznością. Pewną glebą, na której wyrasta wielu społeczników, również tych w sutannach.

Okolice Trzcinicy Wołowskiej

ROMAN KOSZOWSKI/FOTO GOŚĆ